z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

czwartek, 28 lutego 2013

w świstakowie

Zwarzyłam zupę dla sąsiadki Irenki, bo się chwilowo remontuje.
Jednak zanim rozpoczął się ten dzień świstaka wiedziałam, że najbliżej mi do klusek leniwych, ale nurkując pod roletę ogarnęła mnie wizja czystych okien. No to se te okna myję. Ciągle jeszcze zbyt mało światła.

Niech się dzieje co fce, na wieczór książka. Pora się stiuningować.

Pogadamy jak będzie o czym.

środa, 27 lutego 2013

Bez ceregieli

Siadam z Młodszym do lekcji, on ma swoją strategię, ja swoją. Pęka jak struna nić porozumienia między nami.
Przeglądam się w kałużach oczu mojego syna myśląc, jak kapitalnie się złości, cudnie się złości. Pasujemy do siebie.

Czas spuścić powietrze. Siadam bliżej niego z nogami w kokardkę, powtarzam w myślach - Pamiętać, żadnej strategii tylko czysta fantazja.


Dziś szyby uśmiechały się porannym słońcem.
Jeszcze tylko te przebiśniegi w kolorze brązu psują mój doskonały obraz.

Nadchodzi nieuniknione.


wtorek, 26 lutego 2013

Znienacka

Zaczęło się nocą z wtorku na środę. Poprzedzający dziewięciomiesięczny okres inkubacji, w tym przypadku przeleciał jak z bicza strzelił.  Jednak dopiero za dnia, dwudziestego piątego, zimową porą roku dwa tysiące czwartego po drugiej stronie pępowiny, zakochałam się na zabój. Kolejny raz.
Jeszcze wczoraj tuliłam do piersi, maziałam fałdki oliwką, całowałam każdy z osobna paluszek, gili gil, niewyspanie, szczepienia, wycieranie noska, szorowanie mleczaków na wylocie. Roztropne pytania, głupie odpowiedzi, czy odwrotnie. Bezsilność, radość.
A teraz na cmoki smoki i inne przytulaski stawia opór. Na dziesięć metrów przed szkołą błyskawicznie opuszcza moją dłoń więc biorę ten swój wdech wydech, rozumiem. Kocham, nie mając żadnych wątpliwości. 
Dorasta.Przerabiałam i teatr absurdu. Za chwilę zaczną się pryszcze i wykwity łamanego serca, poczuwam się.


Zakochałam się w swoich dzieciach od pierwszego wejrzenia, od pierwszego oddechu. 
Wszystkie te lata były dobre. Dziękuję ci mamo, to Ty mnie tego nauczyłaś.
Dorosłości muszę nauczyć się sama.

- Młodszy, sto lat! I nie zapomnij o marzeniach.

poniedziałek, 25 lutego 2013

motywacje

Bywają czasem takie sny, których nad ranem już nie pamiętam, ale po przebudzeniu czuję ogromny spokój. I myślę - dobrze mi tu. Wtulam wtedy głowę w poduszkę i nasłuchuję podszeptów. Chciałabym odespać zimę, ale nie wiem czy zdążę.

Młodszy ćwiczy logopedyczny język. Wyrzuca go jak kameleon przed siebie. Broda, nos, zagląda za lewe ucho. Grrrrra na zwłokę.
Wkracza Dorastający i pyta.

- Czubaka, łapiesz muchy?

Można się zdenerrrrrwować!

Wrrrracam do łóżka.

niedziela, 24 lutego 2013

Coś za coś


Bałwan bezradnie rozłożył ręce, dla niego przyszło nieuniknione.
Kula w kulę trzymał się na wietrze, tylko śnieg skarżył się w koło.

Już wczoraj rozpoczął się proces roztaplania.

- No to spływam – ostatkiem sił jęknął Stefanek-Bałwanek.
- Czego ryczysz? Gdybyś wyglądał jak pomnik z betonu, nie był byś bohaterem Młodszego – nie pocieszam.

Nie sposób płakać. Jeszcze tylko oczyszczę z rdzy.
Odzyskałam klucze!

sobota, 23 lutego 2013

A jak Z


Nie obiecywałyśmy sobie gruszek na wierzbie, wysoki sąd wydał wyrok, a przecież przyjaźń powinna być bezkarna. Nie może być winnych, są tylko domniemania lub fałszywe dowody, nawet jeśli świadkowie zeznają na czyjąś korzyść to racja sądzi się sama.
Robiłam wszystko co mogłam, ale nie będzie tłumaczeń z mojej strony. Po prostu nie chcę, nie muszę nic wbrew, będę w mojej woli układać, bo ty też nie musisz. Nie wymagam, nie proszę, przypomnij sobie.
Wbiłam Ci szpilkę w dupę, tak wiem, a ty wbiłaś mi w oko, zwał jak zwał, może to nie jest przypadek jedynie rozbieżność. A okoliczność łagodząca. Nie dla mnie, nie zasłużyłam?
Gdybyśmy zbierały ziarnka piasku, przechowały w kieszeniach, w pudełeczkach z kokardką, mogłybyśmy je teraz rozsypać, posegregować czarne z białymi, a zrobiłyśmy wszystko, żeby przeciekły przez palce.
Nie odbijajmy tej kwadratowej piłeczki, bo nawet jeśli mówisz, że nie chcesz, ona sama się serwuje, net-set-pat-szach-mat.
Nie musi być idealnie, mogę być winna i mogę mieć swoje racje, to nie istotne, to nieporozumienie.
A jaką będę mieć gwarancję, że gdy stanę w drzwiach, nie zamkniesz ich przede mną? I czemu tak łatwo wygoniłaś śmiech, ten histeryczny śmiech, pamiętasz? Taki do łez, gdy zwijałyśmy się w kuchni na kolanach z bólem brzucha.
Wystarczy, że powiesz przyjdź,  jestem. Stać cię na to? Tak długo czekałam, tylko jak mi obiecasz, że będzie jak wczoraj tylko pół roku temu?
Bo jeśli ma być wbrew, to nie mów nic, mamy prawo do chcenia i mamy do niechcenia.
Z góry dziękuję za zrozumienie i chciałabym podziękować za wysłuchanie, tylko czy chciałaś tego słuchać?
Wyciągnęłam rękę, tak jak umiem, wierzchem dłoni do ziemi, na więcej nie mam już sił.
Jem pomidora jak jabłko i tylko to jest iluzją. Przyjaźń jest jaka jest, jeśli jeszcze jest.

kolorowo

Mżonek skoro świt wyprawił się na Górę Królowej Bony, albo Wzgórze Świętego Wawrzyńca, a może coś pokręciłam? Bo zamieniając szary styl menel w wybitny styl macho, nie bardzo nadaje się na jakąkolwiek wspinaczkę. To może jednak w planach ma zupełnie co innego, do roboty? 
Samochód potoczył się razem z nim, w nim moje czarne rękawiczki, a ja zacieram ręce i  szykuję się na długi spacer w dwie strony. Może to desperacja, ale gdzie jesteś cholerna Wiosno?
I czemu sikając przy otwartych drzwiach nie potrafię dostrzec koloru nieba? Przed wyjściem mam w planach zerwać w końcu starą fototapetę z okna i przemalować nudny biały na jakiś inny kolor - żółty, a może zielony?
– Ależ Wiosno, rozumiem, że to Twoja działka, przecież do Ciebie nic nie mam!
Tylko pamiętaj, teraz kolej na mnie.

piątek, 22 lutego 2013

Zimne nóżki zielononóżki

Wbiegam po schodach. Wrrrrróć! - Skłamałam. Już dawno nie biegłam po schodach, przynajmniej w górę, co innego w dół. Niektórzy mogliby nawet pomyśleć, że doły opanowuję bez zająknięcia, więc jeszcze raz. Wjeżdżam windą. Ej, urok prysł! Zapowietrzył się ten cały blichtr kroków i ujarzmiania oddechów, bezpowrotnie. Ale i tak wracam do domu.
Na bazarze z ręki wylosowałam i przyniosłam zapach świeżego chleba z datą ważności jak dla mnie zbyt krótką do spożycia, dla dzieci chowam w chlebak.
 I raczę się ciemną kromką bez masła, bez poślizgu. Chwytam się pełną piersią mleka z kawą i dopiero wtedy łapię pion. Przede mną dzień i jakaś linia prosta lub krzywa zatacza kierunek w myśl zasady, że mogę wszędzie i wszystko. Może tylko trochę. Potem snuję wydatki na rachunkach, nadaję gołębie z parapetu. Szkoda, że gdy odlatują nie stają się białe. Dzieci w tym czasie w książkach, rozmawiają z rówieśnikami pewnie zbyt głośno i nie na temat. Wstawiam pranie, niech zawiruje, zatańczy. Na chwilę znika prąd i system ulega zawieszeniu. Nogawki w spodniach doznają złamań z przemieszczeniem. Raz jeszcze i start. Garnek na gazie. Zabulgotał. Wpasowałam się bardziej niż chciałam. Zastanawiam się teraz - Czy aseksualnością można zarazić się od rosołowej kury? Poczytałabym na głos. Warte próby. Szukam miejsca gdzieś w domu, gdzie rozchodziłoby się echo. Na raz dwa trzy zatrzymuję akcję serca i załączam fonię, wizja została za. Teraz musi mi wystarczyć koncert na płatki śniegu.

*(tytuł i puenta może wydawać się niektórym od czapy, ale proszę zrozumieć –JEST ZIMA!)

środa, 20 lutego 2013

klucz do Stefanka


Gdzieś, a wysoce prawdopodobne, że w Stefanku (bo tak nazwany został ten cudak), poniewierają się moje klucze. Miejsce pobytu Stefanka utajnione. W tajemnicy przed Młodszym czekamy na roztopy!



- Mamo co na obiad?
- A teraz to nie wiem, bo twój Stefanek pożarł ziemniaki.

wtorek, 19 lutego 2013

Teksańska masakra wiertarką elektryczną.


Naszło mnie.
Właściwie powinnam zacząć panować nad tym co mnie nachodzi, ale jakoś koniec końców zawsze daję za wygraną.
Namówiłam więc Mżonka na zakup dwóch nowiusieńki mydelniczek do łazienki, montaż naścienny.
Mżonek przytargał stosowny narzędź, ja w roli instrumentariuszki kibicuję zaciekle. Dziurki się robią, my zadowoleni wymieniamy serdeczne uśmiechy. Ostatni (p)otworek i tuż przed końcem napisów, tej wybitnej komedii romantycznej, pada jedno pytanie
- Czy na pewno wiemy gdzie są zawory, no gdyby coś?
Sekundę po tym, właśnie to - gdyby coś, jak widmo destrukcji zawisa w powietrzu. A właściwie rozbryzguje się wrzątkiem, pod sporym ciśnieniem, zamieniając łazienkę w basen termalny.
Obmyci już z kurzu w wodach termalnych, skierowaliśmy zbędne priorytety na dalszy plan. A po osuszeniu siebie i sprzętów elektrycznych suszarką do włosów, nadal w iście szampańskich nastrojach, dołączając udar, przystąpiliśmy do odkuwania nikomu już niepotrzebnych kafelków.
Ciąg dalszy przewidywalny, więc nie będę nikomu zawracać tym głowy.
Chciałam się tylko wyspowiadać, że znów zamiast kierować się intuicją, poleciałam w spontaniczność.
A mogłam siedzieć w kapciach z kawką, a nie w kaloszach łykając kranówę.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Z interpunkcją po przecince

Przyszła pora i na Telesfora.
Wybrał się więc dnia pewnego Mżonek z Dorastającym do dyplomowanego fryzjera. Mżonek - fryzura standard, tak samo jak poprzednio, za to Dorastający, celem konkretnego odwłosienia. Teraz, spokojne kiedyś dziecię, lata po chałupie, mruczy coś pod nosem, a burza wisi pod sufitem, aż żarówki się spinają. A mówiłam, że lepsza będzie darmowa usługa  w salonie Zwariowane Nożyczki Madame Mirabell. Zupełnie nie rozumiem o co całe halo? Ja problemów nie mam! Włosy ręcznikiem czeszę i to cały zabieg z głową. No chyba, że faktycznie mam coś z głową, ale wtedy zupełnie inna specjalizacja musiałaby wkroczyć. No ale skoro wolał trzy dychy z włosami zostawić, niech się wścieka. Biorę to na miękko. I układam się i netbooka do kolan przytulam. Coś napiszę. Może do Was słowo, może w Fejsie pogmeram. Tu luknę -  a ten szemrze! Tam stuknę, coś wcisnę - burczy nadąsany!
- Mam! Librus (elektroniczny dziennik) syna, zapewne mnie nastroi. I nastroił!

- Do mnie, truchtem marsz! - nawołuję z drugiego pokoju.
- Co chcesz? – dopytuje chyba przez megafon.
- Nie będę się darła, masz przyjść! – kwestia setny raz powtarzana przeze mnie.
- O matko święta, ale co się stało! – oburzony głos zamienia się w lament.
- Nie jestem Twoją matką – zawsze mu tłumaczę, że w tej kwestii jest sierotą. – Mówi się mamusia.
- To co szanowna mamusia chciała? – z ironiczną tonacją brnie przed siebie.
- Możesz mi wytłumaczyć, co to za pała? – dopytuję.
- A taaaa. To z dyktanda. Wszyscy dostali – tłumaczy się Dorastający.
- Mnie nie interesują wszyscy, tylko Ty - przekonuję zaparcie.
- Bo baba…
- Pani! – jak zwykle muszę go poprawiać.
- No Pani! Stawiała pały, jak ktoś zrobił pięć byków i więcej – odpowiada.
- A Ty dziecko ile zrobiłeś? – drążę temat.
- Jaaaaa, tylko trzynaście, inni mieli więcej – I on myśli, że rokuje?
- Mnie nie interesują inni – zaczynam się chyba powtarzać. – Przecież nie miałeś nigdy pały z dyktanda.
- No to teraz mam – cieszy się Dorastający.
- No i co się tak szczerzysz?  A jakie błędy zrobiłeś? – dopytuję.
- Ziemia z małej. I nie była to ziemia do kwiatków – przewiduje chyba moje dalsze pytania.
- Ale to jest jeden błąd, a reszta? – przeliczyłam na szybko w pamięci.
- No bo ta Ziemia była trzy razy, a reszta to przecinki – tłumaczy się mądry pierworodny.
- A tych przecinków to za mało, czy za dużo? – naiwnie pytam.
- I jedno i drugie – I nie wiem już, czy to ironia, czy fakt.
- Idź poczytaj zasady interpunkcji pierdoło!

No ale co zrobić, jak on zawsze, jak lawina na wydechu i powietrza nie łyka. To niby skąd miał wiedzieć, gdzie przecinki stawiać? Sama wiem, że nie bardzo wiem.

- Jeszcze tu stoisz? Idź w pokoju.

I o włosach do wieczora, ani słowa.

w klepsydrze

w pokracznej przestrzeni
zapuszczam się w głąb

na próżno opór
zaciśnięte gardło połyka

spadam na plecy od końca
wracam do punktu wyjścia

sobota, 16 lutego 2013

Ctrl Alt Delete


Słowem wstępu

Zobaczymy się prawdopodobnie w poniedziałek.

Słowem zakończenia

Zawsze możecie pytać - W który?

Mirabelce przyda się reset.

piątek, 15 lutego 2013

zachwiany proces rannej kawki

Na koniec dnia, po oględzinach kątów przeróżnych, holuję ostatnie statki do zmywarki. I nie wiedzieć czemu, zawsze na finiszu moich poczynań sterylizujących kuchnię, Dorastającemu uruchamia się aparat konsumpcyjny zwany gębowym.

- Mamo jest jeszcze ogórkowa, bo chciałem zrobić sobie chrupki?

- Obawiam się, że to może być zupełnie niezjadliwe.

- Chciałem tylko powiedzieć, że nie ma już mleka!

- Help, helfen, помощь, 幫助! Co z moją Kafką na ran(y)oooooo?

- To Młody wszystko wciągnął!

Będzie proces!

I jak kapitan, ostatnia ze statku schodzę, chwiejnie, dosłownie  i nie w przenośni.
Ża(g)le rozwiną się rano, ale wolałabym  być wtedy pod wpływem.


Kocham cię

życie


W tym liście z butelki, walentynkowe życzenia od Mirabelki

MIŁOŚCI CIERPLIWEJ! z po(d)kładem

czwartek, 14 lutego 2013

czar dasz ?


Czardasz rytm.svg


Mżonek chwilowo opuścił Mirabelkę i na Węgry pojechał.
Szkoda, że nie mogła zostać jego Śliwką Węgierką.
Ostatnio coraz smutniej wychodzą jej takie tańce solo.


Już nie odpływam

Porozmawiajmy, dzień się nie skończył. Patrzę przez ramię,
na obrusie z prześcieradła w szeregu poustawiane kieliszki.
Oflagowane winem kołyszą się jednostajnie, takie zwyczajne.

W prostej linii zaznaczony horyzont jak margines zakleszcza.
Nawet wtedy, gdy spada ta jedna kropla - coś kłuje.
Nie bój się, możesz mnie dotknąć, jestem gotowa, mogę utonąć.
Budzisz się, zasypiam. - Wychodzisz? Znów trzeba wstawać.

środa, 13 lutego 2013

wycięte z poniedziałku

Młodszy preferujący hippie style, przeszedł obróbkę wstępną i po ścięciu grzywki oczom nie wierzy.

- Uwierzy jak zobaczy! - pomyślała Mirabelka.

I zobaczył, minę Dorastającego jak odbicie w lustrze.
Dorastający gromki śmiech, ze zrozumieniem znanym tylko sobie.
Mirabelka gromkie brawa - aplauz na fokę zawsze cieszył synów, czemu nie spróbować?
Młodszy z syndromem dziecka maltretowanego się hiperwentyluje.
I na tę scenkę wchodzi Mżonek.
Mirabelka dopada go na bezpieczną odległość, bezdźwięcznie, błagalnie w oczy skanuje zaistniałą sytuację.

- Kto Cię tak krzywo…? - nie zdążył dokończyć Mżonek, bo Mirabelka go obcięła.

Ku uciesze dydaktyczno-wychowawczych poczynań Mirabelki, Młodszy do nocy na tablecie wroga ubijał.

Mirabelka dla relaksacji w dłonie wzięła (i wypuścić nie chce), powabną chustkę urody góralskiej, co ją dziś w prezencie od kumotry Krysieńki dostała.
Wygładza w palcach, pieści i dziwuje się, że Krysieńka wypoczywając na szczytach, o niej łysej pomyślała.

Mirabelka mówiła, że poniedziałki to samo zuo i teraz prostując rzeczywistość, co ją skrzywiła, o wybaczenie prosi.

- Nie wydaje wam się, że słychać jak pod śniegiem trawa rośnie?

wtorek, 12 lutego 2013

nie polubię poniedziałków

Śmieciarka mnie obudzi, budzik niekoniecznie.

Trzymajmy się scenariusza.
-Jak to było?

Pootwierać powieki, ujarzmić błękitne oceany, pogłaskać ża(g)le, w zarodku.

Ziewania nabiorą tlenu na cały dzień.

Kanapki (bułka, szynka, ser - jedyne zjadliwe w szkole). W plecaku potasować, pomiędzy zdania, zeszyty, równania.

Koraliki na łańcuszku z nadgarstka zastukają szybciej.

- Zaraz się spóźnimy.

- Gdzie moje spodnie?

- Naszykowałam.

- To nie moje skarpetki!

- To weź swoje.

- On zrzucił moją bluzę!

- To podnieś.

- Nie ma moich butów!

- Przecież stoją.

- Nie chce czapki!

- To włóż chociaż kaptur.

Guzik dopięty dla ostatnich i wyścig. Zaczyna się.

Żuraw pod balkon, czy Kermit da radę wypłynąć z garażu na prostą.

Przed startem jeszcze ostatnie zdjęcie w lustrze.

- Całkiem gustowna pidżamka.

Bez paniki! Jeszcze dwadzieścia minut i meta.

Jak wrócę, to w nagrodę pozbieram spod łóżka skarpetki.
Nie do pary.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Krótko i na temat

Moja kawa jest chyba zbyt mało brązowa, albo ze złej strony odkręcam słoik, bo w ciągu dnia przymykam oko na dwadzieścia jeden sposobów.
Wykończą mnie te sporty wyczynowe.

Przypomniała mi się słynna wpadka Bronisława Pawlika, który podobnież po zakończeniu dobranocki "Miś z okienka", myśląc, że kamery i mikrofony zostały wyłączone, wygłosił swoją wiekopomną kwestię:

- A teraz, drogie dzieci, pocałujcie misia w dupę.

Spuszczam więc z tonu.

sobota, 9 lutego 2013

rozczarowania

Mirabelka: Nie możesz tak późno chodzić spać, śpisz potem do jedenastej.

Młodszy: No ale co z tego?

Mirabelka: A jak wstaniesz w poniedziałek po feriach do szkoły?

Młodszy: Ale jakich feriach?

Mirabelka: No feriach, nie rozumiem!

Młodszy: To ja mam teraz ferie?

Mirabelka: A nie zastanowiło cię czemu nie chodzisz do szkoły?

Młodszy: Myślałem, że jestem chory.

Mirabelka: No jesteś, ale nie zmienia to faktu, że są ferie.

Młodszy: Ale nikt mi nie powiedział.

Mirabelka: Czy ty jesteś nieprzytomny? Nie słuchałeś co Pani mówiła? Co robiłeś w szkole?

Młodszy: Bawiłem się.

Mirabelka: Chyba uczyłeś!

Młodszy: Czy to nie jest wszystko jedno.

Na twarzy foch, w oczach łzy jak grochy. A ja nie mogłam opanować śmiechu.

To nawet bardziej niż przykre. Czuję się winna.

piątek, 8 lutego 2013

Pogaduchy bez poduchy

Na rozłożonym kocu w pasy obóz cygański i my. Trzy dziewczyny w podobnym wieku, z podobnym stażem, z podobnymi dziećmi. Każda z podobnie szeroko otwartymi oczami dopatruje, w podobnie przeciwsłonecznych okularach. Prawie takie same. Prawie.
Rozmowa o nas zbyt burzliwa, się nie klei, a o facetach i owszem, przecież znamy ich od dawna, oni nas od wczoraj. Może wcale? Choć kiedyś grali z nami w berka, wyganiali samotność. Ona nie śpi całą noc, bo chce być tam gdzie jej nie ma, ja nie śpię bo on znów daleko, a ona nocami rozkłada wszystkie troski po szafkach, pod schodami, pod łóżkiem. Oni za to chrapią spokojnie niewzruszeni, chyba, że nie mogą spać z ważniejszych powodów. Empatia to nasza sprawa. Może tylko na przekór, odbija się o żebra, łzy w oczach. Znajdujemy więc kochanka, zdradzamy go, porzucamy. Nie wiem czemu ma metr sześćdziesiąt i jest gruby, albo łysy w okularach. Może nie będzie nam szkoda. Śmiech, śmiech, śmiech. Lampka truskawkowego wina od teścia jednej z nas. Karmimy się lukrem, pudrem, cukrem. Dobre będzie na gardło, a jednak zbyt słodkie. Momentami cisza tak głośna, że bolą uszy. Mówimy o nich, o nas. Pamiętamy zapach kwiatów. Jest wesoło. „Niezauważenie wyrastamy z wieku, kiedy mówimy takie będzie moje życie i zaczynamy mówić takie życie.”* Usłyszany kiedyś tekst, a teraz jakoś mocniej uwiera. Znów tylko koc w pasy.

Moje okna gapią się w okna naprzeciw. Migają światła telewizorów. Tam ona i on, dopiero się poznają.
Nie zwariować!


* cytat z filmu „This must be the place”.




czwartek, 7 lutego 2013

Poleciałam w wuja. - Dwója!

Będąc na diecie-srecie, najchętniej karmiłabym wszystkich jedynie sałatą i kroplówką.
Ale nie! Im się chce i to i tamto i sramto i jeszcze coś.
Poniosło mnie i przygotowałam na zamówienie spaghetti bolognese. Nie takie mniam spaghetti ze szpinakiem, tylko takie pomidorowe, zwyczajne. Rozłożyłam co upichciłam po talerzach, oczywiście pomijając swój. Z matematyczną dokładnością - po równo.

To się nie mogło wydarzyć! Źle rozwiązałam zadanie? Oblałam test, pała z matmy! Z równania została mi reszta.

Resztę zjadłam.

Czuję się oszukana!

Właściwie dlaczego Pippi Langstrumpf miała przyjemność mieć tylko piegi, a mnie się trafiają rozstępy?

Zrobiłam kamuflaż i wyszłam po czerstwe grahamki - (dla/chamki - jakie to ładniusie znaczeniowo.)



*Zauważyliście, że tytuł pisany w rękawiczkach?
Sama zastanawiam się czemu. Chyba zwyczajnie Was się boję!

środa, 6 lutego 2013

wynik losowania


W bębnie maszyny losującej mój bieluteńki stanik natrafił na czerwoną skarpetkę.

Dowiedziawszy się o tym, nawet mój rosół zmętniał.

Będę teraz tym faktem zdruzgotana, gdyż jest mi nie bardzo do twarzy w dżudżowym!
Za oknem robi się biało.

(Nie!)codzienność

Śnieg się roztopił i wyłonił całą brzydotę. Aż głupio, tak patrzeć przez szczelinę z codzienności. W słońcu odbija się jakaś wolność. Nie moja.
Ale chcę się dowiedzieć.

- Bo, bo...ja nie wiem. Nie wiem czy jestem szczęśliwa?

Przyglądam się osobie w lustrze, a ona patrzy na mnie uważnie jak na dowód w sprawie.
Jesteś jak martwa natura. Nie wiele za Tobą, jeszcze mniej przed Tobą.
A w koło plany, podróże, talent, pasje, ramiona na każde skinienie.
A Ty masz puste konto, nieważny indeks, bzdury w głowie i męża w delegacji.

Ile razy rzucaliście to wszystko w cholerę? Spieprzaliście najbliższym pociągiem, no ile razy? Ale ile razy powiedzieliście to na głos? Ile razy byliście cicho, zbyt cicho, by nie zepsuć wizerunku żony, męża, matki, ojca polaka, z patriotyzmem lokalnym ukrywając ostatnią złotówkę jak przed urzędem skarbowym.
Media donoszą, że wszyscy normalni, to żyją wyłącznie w stresie.

- A Pani żyje w stresie?

- Właściwie to nie.

- Właściwie! Wiec sama pani widzi.

- Nie widzę.

- A może to depresja?

- Nie, ja tak mam od zawsze!

Wbijam w głowę, wywołując ironiczny uśmieszek.

- Już nie przytrafia mi się nic zaskakującego - no chyba, że w temacie pterodaktyla srającego na łeb.

- Aaaaa, widzi Pani! To zapewne depresja.

- Ale Ty pierdolisz! O co ci właściwie chodzi!

Przytrzymuję w gardle dławiący oddech. Schowałabym się do szafy, ale nie ma tam miejsca i dla mnie. Odbijam się od drzwi, ścian, okien. Staję na straży, na służbie. W swoim własnym domu nie potrafię się dosłyszeć.

- Zbyt cicho mówię?

Chciałabym, żeby wybuchały wulkany. Wow! Och! Ach! Ech! Zatrzęsła się ziemia. Tak! Chcę tupać nogami, stepować bez taktu, dla faktu do taktu.

Pora doprowadzić się do wyglądu, rozmyte oko naprawić, polepszyć.
Jedno dla ciebie, drugie dla mnie. Dziś pomaluję jedno. Tylko dla siebie.
Może i jestem od siebie starsza i bywam mądrzejsza niż jestem.

- Posmutniałaś?

- Nie, to tylko zmarszczka.

Czasami zapominam, że powinno być zabawnie.

potykamy się o przestrzeń

gdybym tak stawiała stopy mniej ociężale
lewa prawa lewa prawa dalej na przemian
mogłabym ruszać z miejsca i nie gubić wątków
mijania kołem rzeczy dochodzić w gestach

kolejne dni bez światła w pęknięciach kreślą
cieniem wzory na wskroś wyraźniejsze więc patrzę
na ręce wystukując palcami unikiem sumienia
ciszę by coraz częściej tracić z oczu wschody

uporczywie w ramionach zegara duszę przestrzeń
na wyrost na nic nie licząc kolejno raz dwa trzy
ciągi omijam przeciągi wstecz biegam znów
bez powrotów gdy nie dociera na początek

do mnie do ciebie pewnie i tak pomyliłabym kroki

poniedziałek, 4 lutego 2013

Jak, gdzie i czemu Mirabelkę wcięło.


Mżonek kilka dni temu nawiedził hacjendę Najświętszych i postawił ich przed faktem dokonanym.

- Musicie się wyprowadzić! – wyartykułował tonem rozkazującym.

Posłusznie spakowali po małej torbie i rozstąpili się na dwie strony świata po córkach.
Babci Najświętszej pasowało ulokować się u Mirabelki, bo termin zbiegł się akurat z planowaną rehabilitacją, a Dziadek Jaś dotleniając płuca dopilnowywał małolatów siostry.

W mieszkaniu Najświętszych zadrżało. Darły się mury pod kable, gładzie przylegały, a farba w zderzeniu ze ścianami rozlewała się w pionie i poziomie. Niechciana kapała też na futryny i trochę po podłodze. Przez dwa tygodnie tynki rozpylały się bezkarnie po kątach, wklejały w zapomniane żaluzje, by w finale pochować się po szafkach.

Ponieważ bezproduktywne patrzenie w sufit ogłupia, a łóżko tylko wciąga na chorobę i żadne środki napotne (takie na przykład jak lipa) nie działają na Mirabelką, postanowiła zadziałać sama. A najlepszym napotnym lekarstwem dla Mirabelki okazała się być robota.

Dla wsparcia czynów, Mirabelka zabrała ze sobą Babcię Najświętszą, bo przecież Babcia najlepiej wie gdzie, co, w czym i jak ulokować.
Mirabelka posegregowała pod wodą w ogromie środków chemicznych bielusieńkie żaluzje, szpachelką i szmatą pootwierała oczy w oknach. Posortowała meble synchronizując je z kolorem ścian. Środkami żrącymi i ściernymi nadała sterylności łazience i kuchni.
Z Najświętszą wprasowały dywan w skrupulatnie oczyszczoną podłogę.
Na koniec wpadł Mżonek, by w wolnej chwili porobić kilka nowiusieńkich dziur pod zegar, barometr i obrazki. Może kolejność nie taka, ale odkurzacz najadł się do syta nie roniąc ani okruszka gipsu.

Warunki egzystencjalne zapewnione. Najświętsi, po pewnych perturbacjach z Dziadkiem Jasiem (ale o tym w innym odcinku), mogą znów pomieszkiwać swój kawałek podłogi.

Mirabelka przy pomocy Kermita dowlokła się do domu.
Przekraczając próg przymknęła delikatnie oczy, by jedną wąską ścieżką dotrzeć spokojnie do łóżka.

- Mamo pograsz ze mną w kółko i krzyżyk – stęskniony Młodszy zabiegał o uwagę.
- Jasne! – odchrypnęła.

Jakież to szczęście, że na czterdziestu sześciu metrach nie da się pobawić w berka, pomyślała.
No chyba, że w kucanego.

sobota, 2 lutego 2013

wstrzymajcie oddech

Zostało tylko kilka elektrycznych poprawek i remont u Najświętszych ukończony.

Zaraziłam się entuzjazmem, nawet jeśli nie pasuję idealnie do tych obłędnie atłasowych ścian.

Krajobraz rozścielonego legowiska prawdopodobnie umknie mi bezpowrotnie, ale nie zamierzam być ofiarą snującą się to tu, to tam. Zatoczę więc nierówną walkę na swój sposób i unosząc się na wysokość lamperii, stanę choćby okrakiem na wysokości zadania.

A jeśli ktoś ma wrażenie, że moje członki rozlazły się i zdechły, to i tak zamierzam zaciągnąć na miejsce swoją padlinę i wziąć się za poremontowe sprzątanie, bo Babcia Najświętsza gotowa sama odgruzowywać to wszystko.

Choć nadal jeszcze symuluję nierówny puls i z trudem trzymam łeb w ryzach, ja się nie skarżę, to zaokienna szarówa sprawuję swoją powinność.

Jak skończę i wreszcie padnę, to przyczołgam się do Was, a potem to już możemy sobie w geście solidarności poskamleć.
A jeśli znajdzie się ktoś do zdubbingowania mojego głosu, to nawet ryknę jak stara lwica.

Napinam więc skórę na udach. Do dzieła.

piątek, 1 lutego 2013

To tyle

Dorastający włącza pralkę, Najświętsza pakuje zmywarkę. Nie jestem sama.
Na obiad pierś z kurczaka rzucona razem z chińską mrożonką na patelnię, przyprawy do smaku. Ich smaku, bo mojego już nie ma.

Cały dzień zahaczam o łóżko i skradam się do pościeli. Wyrwana siłą i transportowana do Mendyków, a przecież gorączki nie mam.
Rzadko jest, ale ja to wiem, Mendyk nie, więc antybiotyk nie teraz, jak już rozłożę ramiona na amen.
– Mówiłam! - Leczenie objawowe.
W aptece nikt bez recepty nie sprzeda morfiny, więc Mendyk zaleca przeciwbólowe, emskie na odzyskanie głosu i Pseudoefedrynę. A ja już wiem, że jak coś jest pseudo, to znaczy, że nie jest naprawdę.

W futrynach wiatr, a ja mam dreszcze do szpiku kości. Wyrywam z pudełka setną chustkę jak siwy niechciany włos. Z głowy pęknięty balon. Metr za mną wloką się nogi uzbrojone w wełniane skarpety, a płuca szarpią się ze mną. Niepotrzebnie.