z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

poniedziałek, 30 września 2013

Co komu w smak.

Mirabelka zachęcona utrzymującym się od kilku dni bólem gardła, wybrała się na sygnale do apteki. Przy barze stał tylko jeden klient. Mirabelce było to bardzo w smak, szczególnie, że napięty kajecik nie pozwalał na dłuższą posiadówkę.

- Proszę! – klient Nielat wskazał Mirabelce miejscówkę przy samym barze – Przepuszczę Panią.

Mirabelka boleśnie przełknęła ślinę i grzecznie podziękowała.
Zdziwiona zrywem uprzejmości, ruszyła raźnym krokiem w stronę magistra Barmana. Jedno ukłucie w kolanie i cała zawartość portmonetki rozsypała się po podłodze. Nielat gotów był rzucić się na posadzkę, ale ponieważ niedopatrzenie mogłoby Mirabelkę wiele kosztować, zaproponowała, że sama pozbiera co do grosza.
Chłopak spojrzał na nią nienawistnym wzrokiem i podszedł do kontuaru.

- Poproszzz trzyy preszzzyy – klient najwyraźniej próbował łapać cyfrowy kontakt z magistrem, ale na nieznanych nikomu łączach linii analogowej Telepatia.

- Może Pan wyraźniej, bo nie bardzo rozumiem – odpowiedział zdezorientowany mgr Barman.

- Noszzzz mówię, żeeee presszzyyyyy prooszzzę – a na dodatek w końcówce zupełnie ściszył głos przechodząc do szeptu.

Magister przyłożył trzymane w ręku okulary do ucha, a Mirabelka podniosła wzrok i swoją osobę z podłogi.

- Kawalerze, możesz powiedzieć dokładnie o co Ci chodzi? – spytał mgr Barman, w momencie, gdy Mirabelka stała już za plecami kawalera.

Domyślając się w czym jest problem i aby ośmielić Nielata, Mirabelka dostała kontrolowanego ataku kaszlu.

- Trzy prezerwatywy proszę – wystrzelił tenże, korzystając z okazji, że Mirabelka zagłuszyła krępującą ciszę.

- Zwykłe czy smakowe? Są bananowe i truskawkowe – wyrecytował Barman, w momencie, gdy w drzwiach stała już następna klientka.

- Dzień dobry...

- Dzień dobry! – jednogłośnie odpowiedzieli mgr Barman i Mirabelka.

- ...Piotrusiu – dodała starsza pani.

I na te słowa Nielat zrobił w zwód i wybiegł jak oparzony z apteki.

- Czym mogę Pani służyć? – jak gdyby nigdy nic, mgr Barman przeszedł do porządku dziennego.

- Tabletki do ssania poproszę – odpowiedziała Mirabelka, a po chwili namysłu dodała – i mogą być bananowe.

niedziela, 29 września 2013

fotogeniczna fontanna

Mój lokalny patriotyzm nie zadziałał, gdy stwierdziłam, że sobotni wypad na Podzamcze i performance z okazji wyłączenia fontanny na okres jesień-zima mnie nie poruszył, nie zaskoczył, a jedynie spłynął do ścieków. Za to ten widziany we Wrocławiu był o niebo lepszy, a przynajmniej o kilka hektolitrów wody.

- No i jak kochanie, podobało Ci się? – pytam Młodszego, który nie mógł doczekać się tego przedstawienia.

- Nuuuuda – odpowiada faktycznie znużony.

- Nic Ci się nie podobało? – szukam jakiegoś punktu zaczepienia.

- Nie, a Tobie? – i wbija wzrok w moje zażenowanie.

- Hmmm, no wiesz... Też nie! – odpowiadam w sumie prawie bez wahania – Ale kolorowa woda miła w dotyku.

Przecież grunt to szczerość, a fontanna jakby nie było fotogeniczna.




czwartek, 26 września 2013

korona za dwa zeta

Rodzina wyprawiona, każdy w stronę swoich obowiązków. Mirabelka w kreacji z flaneli, kontrolowała aurę zaokienną. Od rana niebo olewało wszystkich niemiłosiernie. Jednak, gdy koło południa zaczęło świtać, Mirabelka za cel wyprawy wzięła sobie oddalony o kilkadziesiąt kałuż sklep. Wdrożyła wszystkie niezbędne procedury z gumiakami włącznie i z lejącą nutką optymizmu opuściła swój ciepły grajdołek. Całą drogę deszcz cmokał ją w czoło i na jej na kalosze. Widocznie zaparowane szyby zamgliły częściowo obraz świetlanego poranka. Reszta to już tylko formalność. Gdy Mirabelka dotarła do celu podróży, załączając rentgena przeszyła zamknięte drzwi wzrokiem. Konsekwentnie mogłaby zostać w tej pozie, gdyby nie pewien chwiejny jegomość, który wyjrzał zza jej pleców z miną zapchlonego spaniela. Mirabelka otworzyła oczy naprawdę szeroko. Delikwent, z wyjątkową elastycznością twarzy, ustabilizował brwi i szargając dobre imię wszystkich okolicznych filii do piątego pokolenia wstecz, odrzekł, że przez te syny od kury, nie może zakupić lekarstwa na zwiotczenie mięśni, a jest mu ono niezbędne do prawidłowego funkcjonowania. Gdyby jednak Mirabelka dołożyła się do interesu, wpłynęłaby pośrednio na poprawę jego samopoczucia, które to można by uleczyć w znajdującej się opodal placówce udostępnionej 24h(a), tylko, że na ten moment i na taką renomowaną placówkę, zbrakło mu nominału. Mirabelka odpowiedziawszy, że nie wzięła ze sobą portfela, a było takie podejrzenie, że może już go nie mieć, albo za chwilę się to stanie, gdyż w oddali słychać było jęki kamratów pozostawionych w podobnej sytuacji co jej rozmówca, sięgnęła do kieszeni. Z brzdęku monet odliczyła całe dwa złote. Ponieważ bariera językowa uniemożliwiła dłuższą konwersację, postanowiła oddalić się pospiesznie.
- Jesteś wielka Królowo! - usłyszała pean na odejście.
Na zewnątrz jej ulżyło, a w duszy machnęła ręką. A może odwrotnie?
Lecz na widok swojego odbicia w kałuży stwierdziła, że nastroszony jeżyk na głowie mógł spokojnie wyglądać jak korona i że faktycznie coś wypacza jej wielkość bioder.

środa, 25 września 2013

Pomiędzy zębami

Mirabelka: - Może pani wziąć tego psa?

Babsztyl: - No, ale pani psy są dwa i szczekają.

(prawdopodobnie powinny były miauczeć)

M: - Pani wybaczy, ale to pani pies warczy. Mój broni jedynie Kamy.

B: - Jakiej damy, przecież to zwyczajna suka?

M: - Gdyby go pani pilnowała, to zauważyłaby pani, że Kama wcale nie ma ochoty na takie amory. Więc nie wiem skąd te pomówienia.

B: - Suka jest suka, każdy widzi.

M: - Ależ widzę!

B: - Jak pani nie pasuje to niech se pani tą głupią sukę trzyma na rękach, a tego kundla pilnuje.

M: - Z tej perspektywy i mój Virus nie musi zadzierać głowy. Chciałam zauważyć, że to pani pies rzuca się na moje psy z zębami. Może pora go wykastrować?

B: - Starego se pani wykastruje.

M: - A pani żaden młody nie chciał? Bo coś mi się wydaje, że ma pani tylko tego psa na baby.

B: - Łysa Wariatka!

M: - Na własne życzenie. Bo pani jak mniemam chyba nie planowała swej ułomności umysłowej i braków w urodzie?

B: - Lordzik, nie będziemy z nimi rozmawiać. Idziemy do domku! Lordzik, Lordzik...

Ale Lordzik (gabarytów rottweilera) nie pobiegł za Babsztylem. Dość daleko odbiegł, po czym wbił swoje białe lordowskie ząbki, tylko, że w inną sukę.


Arystokracja psia mać!

(pani - celowo pisane z małej litery, z dużej nie przeszło Mirabelce przez gardło)

poniedziałek, 23 września 2013

Nic się nie stało

Deszcz nie pada, słońce puszcza oko, życie wypełza z czterech ścian.

Mirabelka planuje sobie i światu, niedzielną, poobiednią wentylację, co by nie wchłaniać substancji szkodliwych dla zdrowia, tylko te nieszkodliwe, czyli Made in Natural.

- Pojedziemy po obiedzie za dzielnię? – rzuciła propozycją w Mżonka.
- Mmmhyyyy – odpowiedział z entuzjazmem Tenże.
- A więc szybki obiad! – ochoczo poderwała się razem z roztoczami i pobiegła do kuchni.

Po kilku minutach, obiad z lodówkowej loterii, wygląda już przez szybkę piekarnika. Po pół gadzinie, na stół trafia zapiekanka z makaronem. Szybko pożarta i chłopaki rozchodzą się po kościach. To znaczy Dorastający z Młodszym powracają do komputerów, a Mżonek rzuca się na małżeńskie łoże. Zawiązując się w kocyk, planuje przy okazji zawiązać sadełko.

Mirabelka poszła zatrudnić zmywarkę do garów. Gdy ogarnęła wszystkie rodowe srebra i porcelanę z Ikei, powróciła do saloonu. W tym czasie Mżonek wykonał piruet przez półdupek i nie pytając co ona na to, zrobił Ciao.
Kurz opadł na powierzchnie płaskie. Ze złości była gotowa poobgryzać futryny, ostatecznie paznokcie u nóg, ale wyszło na to, że jest jeszcze zbyt mało giętka.

- Niech śpi niebożę – pomyślała. Choć pokusa kopniaka Mżonka w tyłek, tliła się gdzieś z tyłu Mirabelkowej głowy. Zamiast faulu technicznego, zaczęła kopać w szafie.
Emocje gwarantowane bez wizji, przecież nie miała zamiaru przeglądać się w lustrze. Przemierzała szafę wzdłuż, wszerz niekoniecznie zadowolona z wyników. Zastanawiała się - Kiedy to się stało? Może wtedy, gdy stwierdziła, że sos musztardowy ze śledzików Lisnera pasuje idealnie do kanapki z domowym pasztetem. Albo wtedy, gdy dietetyczny serek zasypany kakaem granulowanym Puchatek trafił w jej kupki smakowe. No cóż, pozostało zadowolić się szmateksem pozostawionym ze sporym marginesem. Całe więc szczęście, że Mżonek zdezerterował, pomyślała. Przecież wyciągnięty domowy dres(s code) mógłby stanowczo przyćmić odczuwanie naturalnych doznań.

- No i gdzie ja postawiłam to czerwone wytrawne? – naszła ją refleksja w związku i na temat.

Zaszło słońce przesłaniając widoki. W końcu nic się nie stało, Mirabelka przestała tylko wyglądać bez wina.

sobota, 21 września 2013

puszek okruszek


Tego puszystego stworka kilka dni temu zdjął Mżonek z drogi i odstawił w bezpieczne miejsce.
Znalazłam właśnie to zdjęcie i zakochałam się w tych maleńkich ściopkach. Czyż nie jest cudny?

piątek, 20 września 2013

Pazerna

Uśmiecham się od ucha do ucha, bo słońce świeci w mój roześmiany pysk i tak sobie myślę, że skoro już wylazło z tej swojej mokrej dziury, to nie oddam go dziś w żadne nawet dobre ręce. W końcu macie ten swój upragniony piontek.
A jeśli ktoś teraz myśli, że Mirabelka schamiała, to proszę postawić bardziej trafną diagnozę, np., że ciepeło rzuciło jej się na musk. No chyba, żeś doktor House, ale nie podejrzewam.


motyl złożył skrzydła
nieważkie jak słowa
jakiej czułości potrzeba
byś nie odleciał

nieruchomieję

tak nie da się pisać
ani kochać
popatrzysz mi w oczy
z bliska

retorycznie pytam

środa, 18 września 2013

w deszczu świec


To miłe uczucie na coś czekać, nawet jeśli jakieś przeciwności chciały popsuć nam szyki. Bez nakazu, przykazu, pełne nadziei i chęci.
Nareszcie mamy okazję się spotkać. Ja robię zupkę krem z dyni, Ty robisz makaron z łososiem i szpinakiem, co z tego, że słony. Otwierasz wino.
Od rana pada deszcz. Duże krople na szybach, jak lód w whisky, odbijają światła świec. Mrużę oczy i co dziwne, mimo jesiennej szarugi, jest pięknie. Zapadam w kanapę, podkulam stopy w miękkich kapciach w wielkie kolorowe grochy. Sweter wyciąga ramiona i okrywa zmarznięte ręce. Zimno przechodzi przez dłonie i robi się cieplej. Mogłabym ten sweter nawet zwinąć w kłębek, a i tak będzie mi dobrze i ciepło. Rozmowy o tym co ważne i nieważne łaskoczą nas lekko, jak głos, który nie zawodzi, któremu się ufa. Bednarek w tle zapewnia o ciszy, Maria Peszek się peszy. Takie wieczory są dla przyjaciół. Dla wina bez winy. Uśmiecham się w brzuchu. Uśmiecham się do Ciebie i siebie, bo takich przyjaciół nie spotyka się ot tak. Takich przyjaciół trzeba sobie wymarzyć lub wyśnić. Niewiele spełniło mi się marzeń, ale Ty mi się spełniasz.
Wracam z lekkim bólem głowy. Obiecujesz, że minie. Więc mija.




PS(t) do A jak Z

Dostałam od Ciebie sms-a, że choćby mój dół sięgał jakichś złóż mineralnych to wskoczysz tam po mnie. Nie wskakuj tam nigdy, proszę. Wystarczy mi Twoja dłoń na powierzchni.

poniedziałek, 16 września 2013

motywacja spychowskiego lasu

Mirabelka z Najświętszą przeczesywały teren blisko jeziora (Zyzdrój Mały) w poszukiwaniu grzybów, a Mżonek z Dorastającym pognali głęboko w las w poszukiwaniu co lepszych okazów. Po kilku godzinach mieli spotkać się nad jeziorem. Ostatecznie gdyby Mirabelka z Najświętszą wysiadła, przy samochodzie.

Wiaderko Mirabelki i Najświętszej zaczynało pęcznieć, ale wprost proporcjonalnie do przybierania grzybów, ubywało im sił.
Miały właśnie kierować się w stronę samochodu celem odpoczynku i rozprowiantowania zapasów, gdy zadzwonił Mirabelkowy telefon.

- Kochanie, jak staniesz tyłem do jeziora, to po której stronie masz słońce? – odezwał się telefon głosem zdyszanego Mżonka.

- No, ale wiesz, ja nie bardzo widzę tu słońce – oznajmiła Mirabelka zgodnie z panującymi warunkami atmosferycznymi w lesie.

- A gdybyś tak się mocniej przyjrzała? – nie dawał za wygraną Mżonek.

Mirabelka odgarnęła pajęczyny z twarzy.
Spłoszone tym widokiem pająki i kleszcze pospiesznie czmychnęły z powrotem na drzewa tudzież inne krzaczory. Bezdomny ślimak, czując się nadal swojsko, powrócił do konsumpcji drugiego śniadania, a Mirabelka się wysilała.

- Widzę pewne przebłyski na dziewiątej, no może między dziewiątą, a dziesiątą – odpowiedziała wyplątana z sieci Mirabelka – A czemu pytasz? – spytała.

- Minęliśmy właśnie czwarty kwadrat lasu, ale chyba poszliśmy zbyt daleko w lewo, bo nie bardzo wiemy jak wrócić – odpowiedział Mżonek, ale tonem, jakby razem z Dorastającym siedzieli w Nadleśnictwie i grali z Leśniczym w pokera.

- Musisz kierować się na jezioro – błyskotliwie pokierowała go Mirabelka.

- Czyli? – ton głosu Mżonka zbłądził na chwilę.

- Jak będziecie wracali, musicie mieś słońce po swojej prawej i lekko w plecy – poinformowała Mżonka bezbłędna Dżi Pi Eska.
- A dużo macie już tych grzybów?

- Mąż z Pierworodnym Ci się zgubił, a Ty pytasz, czy mamy dużo grzybów! – oburzył się ślubny.

- No cóż, potrzebuję silniejszej motywacji, żeby zacząć Was szukać – oznajmiła bezinteresowna Mirabelka.

I złapała Najświętszą pod ramię, i poczłapały w odmęty lasu przekrzykując co jakiś czas echo.







I jak się okazało, trzy wiadra grzybów były wystarczającą motywacją.

piątek, 13 września 2013

Tomatopleta

w wiaderku mieszkały


pięknie wyglądały


do gara wskoczyły


aż się rozciapciły


w słoiczkach dogorywały


dupki powystawiały


i na zimę się przygotowały

środa, 11 września 2013

Na kolana, biegiem marsz!

Mirabelka odbiera Młodszego ze szkoły. Jej oczom ukazuje się obraz nędzy i rozpaczy.

- Czy Ty mi możesz powiedzieć, czy miałeś lekcje w szkole, czy byłeś w lesie na malinach? – zagaiła Młodszego gajowy Mirabelka.

- Noooo, w szkole – odpowiedział Młodszy przyglądając się uważnie matce, która nabrała na twarzy zielonych barw maskujących.

- A możesz mi wytłumaczyć, czemu Ty masz czerwone spodnie na kolanach i całe czerwone łokcie? – dalej wierciła dziurę w brzuchu syna.

- Bo miałem W-f na boisku – odpowiedział.

- Przecież miałeś strój do przebrania – krótka retrospekcja i jest już pewna, że miał.

- No ale Pani powiedziała, że może padać, więc mamy się nie przebierać – tłumaczył siebie i zatroskaną Panią Młodszy.

- No dobrze, wszystko rozumiem. Ale czemu Ty masz czerwone kolana? – ciekawość nie dawała jej spokoju.

- Bo Pani wymyśliła takie ćwiczenia, że chodziliśmy po boisku do kosza na kolanach, a wcześniej padał deszcz i było mokro, dlatego wszyscy byliśmy brudni – jednym tchem zdał wyczerpującą relację Młodszy.

- Taaaaaa…ćwiczenia…

No i niech ktoś Jej powie, czemu to miało służyć?
Jeszcze te łokcie mogłaby zrozumieć, bo to się może przydać w życiu do przepychania, ale żeby tak na kolana?

A jeśli chodzi o te spodnie… nie żeby specjalnie Mirabelka na Panią narzekała, w końcu martwiła się Pani, żeby dzieci nie zmarzły …to nie dało się tych portek doprać i nadają się teraz do lasu, choćby na grzyby, albo do wyrzucenia.

wtorek, 10 września 2013

Tata tatata tatatata tata!

Wilki zawyły zagłuszając dźwięk dzwonka, ale nie zagłuszyły czujności Mirabelki. Podeszła do drzwi i przykleiła oko do wizjera, następnie zaczęła szamotać się z łańcuchami zabezpieczającymi wejście do świątyni spokoju. Gdy wszystkie okowy pękły przed obliczem Mirabelki stanął Roznosiciel Wieści Wszelakich. Odpychając ją łokciem, wtargnął na terytorium przedpokoju i rzucił papierzyskami na szafkę biurową, zwaną przez domowników szafką na buty.
- Pani pokwituje odbiór – rzekł Roznosiciel WW.
Mirabelka przez dłuższy czas przyglądała się bacznie pieczęciom i stemplom, ale że były nieznanego pochodzenia, po krótkim namyśle i wsparciu wzrokowym Roznosiciela, zaczęła pełnym imieniem i nazwiskiem stawiać parafki.
Depesza od windykatora wprawiła Mirabelkę w diabelski nastrój.
- Rachunki? – spytał przelotem Młodszy, który gnieżdżąc się w innym pokoleniu nie poznał frazy z hitu Skaldów "Ludzie listy piszą".
- Taaaaa! – odpowiedziała wyczerpująco Mirabelka.
Donosiciel papiórków wszelakich strząsnął pajęczynę z pokwitowań i zatrzaskując drzwi za sobą odjechał windą do nieba.
- Pobawimy się w Monopol? – razem z trzaśnięciem drzwiami, trzasnął w Mirabelkę pytaniem Młodszy.
- A zejdźże mi z drogi młody człowieku i weźże się w końcu za lekcje – odpowiedziała Mirabelka zachęcana do zabawy w niezbyt odpowiednim momencie.
- Przecież już odrobiłem – stwierdził Młodszy i odmawiając Mirabelce posłuszeństwa, udał się budować swój kwadratowy świat Minecrafta.
Mirabelkowy świat zwojów wydawał się być bardziej zawiły niż świat Młodszego.
Na krótką chwilę musiała oddalić się i uspokoić nerwy, gdyż w wyniku użycia przemocy umysłowej doszło do spiętrzenia zwojów mózgowych, nadęcia żył z zahamowaniem przepływów krwinek czerwonych i osocza włącznie. Odeszła więc w nieznanym kierunku, choć gdyby zainteresowani najęli wykwalifikowanego tropiciela, mogliby dojść do wniosku, że kłęby kurzu i kocich kłaków zalegające przy szafie, są oznaką, iż prawdopodobnie uciekając z podkulonym ogonem, wymiotła je sama i zajmuje teraz w szafie ich miejsce.
Mirabelka zaczęła walić głową w reling z wieszakami, czym doprowadziła do spadku cen wynajmowanych lokali w bloku.
- Łżą jak pies! – krzyknęła po półkach z ciuchami, psy spojrzały na siebie, a potem na drzwi szafy – Niewdzięcznicy! - załamała ręce.
Łącząc fakty doszła jednak do wniosku, że wszystkie rezerwy federalne ulokowała w wyprawce szkolnej młodzieży, no i z powodu tego niedopatrzenia windykator mógł stwierdzić, iż Mirabelka nie uiściła opłaty za kablówkę.
Teraz w skutek złożonego procesu winien-nie ma Mirabelka nocami będzie musiała przeprowadzać akcję wpinania się sznurem od żelazka do sieci kablowej.
Przebywanie w zaciemnieniu, uspokoiło jednak jej nerwy. Wyszła więc z szafy i z pomiętej depeszy zrobiła puzzle. Pojedynczo wyrzucała je do kosza, licząc, że kawałki tychże puzzli zaplączą się gdzieś w odmętach, wpadną do puszki zalatującej zdechłymi sardynkami, albo skumplują się z papierkami po czekoladowych cukierkach, co utrudniłoby ich przypadkowe złożenie do kupy przez windykatora.
Kolejnym punktem programu szarego dnia, tuż po powrocie Mżonka, miało stać się dodanie sobie odwagi na ewentualną eskapadę nocną z rolą sznura od żelazka w tle, ewentualne znieczulenie się z niewielkim skutkiem śmiertelnym.
Gdy Mżonek powrócił, upijała już kolejny łyk płynu z obtłuczonego kieliszka. Na dnie została jeszcze jedna kropla, ale ta osiadła lepko trzymając się rączkami i nóżkami, bo gdyby puściła się, mogłaby przepełnić Mirabelkową czarę i rozbryzgnąć się po świeżo wymytym ekranie telewizora.
Mirabelka wzięła do ręki pilota, a system nawigacyjny zaprowadził ją wprost na Ranczo, gdzie główna bohaterka z pozycji Pana, łamaną polszczyzną prowadziła dialog z Wójtem i Plebanem. I skutek śmiertelny został osiągnięty.
Mirabelka rozpatruje teraz pozbycie się telewizora. Ostatecznie, gdyby reszta rodziny oponowała, planuje montaż kilku dodatkowych sztab na drzwi oraz całkowite zagipsowanie judasza, by nawet mysz się nie prześlizgnęła. Wprowadzi też znak-sygnał dla domowników, nie wyłączając znajomych oraz geriatrycznej części sąsiadów, którzy co jakiś czas nawiedzają Mirabelkę.
Dla zainteresowanych doda, że ów znak sygnał można zlokalizować w tytule tego posta. Znając rejonizację niektórych czytaczy, obawia się jednak, czy ów znak-sygnał nie doprowadzi teraz do konfliktu pomiędzy Mirabelką, a kibicami tego nędznego biedującego bloga.

poniedziałek, 9 września 2013

Tadam!

...A skądże to, jakże to, czemu tak gna?
A co to to, co to to, kto to tak pcha? ...


To Dorastający, w szpitalu Facebook, będąc w roli położnej odebrał poród Mirabelki.
Tak narodziła się nowa świecka tradycja, czyli blog Mirabelki na Facebooku.

Para - buch!
Koła - w ruch!


- Ale po co mi to?
Cholera wie! Bo Mirabelka i Tuwim nie.

...Nie ciężka maszyna, zziajana, zdyszana,
Lecz fraszka, igraszka, zabawka blaszana...


- No chyba że.




sobota, 7 września 2013

Wstań i idź

- Wstań więc i pódź! NFZ nie ma Ci już nic do zaoferowania.
- To wszystko na co Was stać?
- No cóż, egzemplarz jak egzemplarz, sama Pani widzi, a idealne części może Pani sobie nabyć w jakimś renomowanym warsztacie albo u pasjonata Syreny.

Pozostało Mirabelce przypudrować się lakierem utrwalającym krótkotrwały efekt i pójść sobie, na zdrowie.

I poszła. Won.



Cuda panie dzieju, Cuda.



środa, 4 września 2013

Kiks

Mirabelka: - No to kochani, dziś do wybory macie ogórkową, ruskie pierogi, kopytka, mielone, rybę i ciasto ze śliwkami.
Młodszy: - A pizzy nie zrobiłaś?

Mirabelka prosi więc Miłych Państwa o kolejną dozę kopniaków w tyłek. Tym razem bardziej ukierunkowanych np na pizzę i gry zespołowe.

wtorek, 3 września 2013

Biere na ZAD

Mirabelka ma dziś cholerne problemy ze startem.

W przypływie chęci i dobrej woli, no niechże ktoś wreszcie kopnie ją w dupę!

To zawsze jakiś krok do przodu.
Może uda się potem elegancko wylądować.

Kupo krzepieniu serc


- Mamo, denelwuje sie! – próbuje zwrócić uwagę mały chłopiec, uwieszając się torebki matki.

Matka nie przerywa burzliwej rozmowy z koleżanką.

- Mamo, boję się – szepcze i zaczyna podskakiwać, żeby trafić wprost do ucha matki.

Ta dalej pochłonięta rozmową.

- Ale Mamo! Bdziuch mnie boli! – stojąc obok słyszę już rozpaczliwe wołanie dziecka.

Kobieta wreszcie pochyla się nad synem
- Tylko pamiętaj, nie puść bąka w klasie! – odezwała się, Matka Dobra Rada.

Biegnę przytulić syna, zabijając wcześniej kobietę wzrokiem.



Zasłyszane wczoraj, na rozpoczęciu roku szkolnego w SP.

poniedziałek, 2 września 2013

Puste miejsca

Prosto z auli peleton rodziców, nauczycieli i dzieci ruszył do klas. Mirabelka, choć na samym końcu, też biegła, pokonując schody aż na drugie piętro. No może tylko kula ciągnęła się za nią, ale kule już tak mają, że kuleją i spowalniają krok. Warkoczyki z kokardkami furkotały jak flagi na wietrze, a ona podskakiwała z nóżki na nóżkę ochoczo. (Podskakiwałaby, no gdyby…, przecież wiecie, co tu jeszcze gadać. No i te warkoczyki niekoniecznie, ale manewr z kokardkami dodawał jej otuchy i uroku, tak się w każdym razie czuła.) Wbiegła więc tak dziewczęco, pokonując wielgachną piramidę schodów. Dopiero przed drzwiami klasy złapała oddech. Nie jeden, nie. Jeden w płuca, drugi do żołądka, żeby na później starczyło jak już opadnie na pysk. Na siedzenie znaczy jak opadnie.
Usiadła w ostatnim rzędzie, bo przecież ona taka dość wyrośnięta, w porównaniu do tych wszystkich dzieci. Pani odczytywała listę, a Mirabelka oddychała tylko nosem, co by nie robić niepotrzebnego zamieszania i dyskretnie rozglądała się w koło.
- A może jednak się spóźni, może jeszcze przyjdzie. Nie chcę w tej ławce być sama, nie jestem gotowa na nowe przyjaciółki, nie chcę innych. A co będzie jak pociąg wykolei się jadąc z punktu A do punktu B? A gdy zabraknie pomarańczowej krepiny na jutro o dwunastej w nocy? A jak Młodszy zachoruje, kto cierpliwie przedyktuje lekcje? Kto na zebraniu zada połowę pytań, które nie przyjdą mi akurat do głowy? Kto popakuje ze mną prezenty dla dzieciaków? Kto położy rękę na moim ramieniu jak będę płakała? Kto stanie z mieczem za moimi plecami jak będę szła walczyć z wszechwiedzącą dyrekcją? No kto, kto? – pytała sama siebie. Młodszy, który mógł spokojnie rozsiąść się jak basza, spoglądał ukradkiem na miejsce obok, ale ono też było smutne i puste. Reszta klasy uśmiechnięta, jeden gadał przez drugiego, chłopcy dokazywali, dziewczynkom nie zamykały się buzie. Ale głowa Młodszego opadała coraz niżej, aż zupełnie opadła na ramiona splecione na ławce. Gdy Pani wyczytała z listy Młodszego, Mirabelka odpowiedziała za niego, ale nikt tego nawet nie zauważył. A gdy Pani powiedziała co wiedziała, pożegnała się, życząc wszystkim powodzenia.
Mirabelka z Młodszym wyszli z klasy.
- Mamo, nie będzie już Kuby i Filipa, prawda? – spytał tęsknie Młodszy.
- Dzisiaj mają rozpoczęcie roku w nowej szkole – odpowiedziała przegryzając łzy.
- Cioci też nie było – spojrzał na Mirabelkę, a słowa uwięzły i skropliły się pod powiekami.
- Wiem synku, wiem – odpowiedziała patrząc głęboko w mokre oczy syna.