Jest to opowieść o tym, jak Mirabelkowy blog spada czasem ze skarpy grafomanii. Spada, a więc wiatr we włosach, lot koszący, policzki rozedrgane, chrapy falujące. Tak to widzi, ponosi ją wyobraźnia z każdym wirem myśli. Zawsze tak ma, jak zaczyna grzebać w odmętach obrazów, zapamiętanych zupełnie nie wiadomo czemu, a właśnie one przychodzą do głowy i mącą. Mącą, a więc mąka rozsypana na blacie jak ziarenka piasku na plaży, plaża, a więc wiatr. Wcale nie szum kojący, czy bezkres horyzontu, tylko niepokojący wiatr, przenikający zatoki do bólu, ból i zaczynają posągowo sztywnieć stawy, posąg niemy, nieruchomy, majestatyczny, wcale nie stawy i nie woda, tylko posąg pozostaje w chwili zniewolenia zmysłów. I mogłaby tak bez końca.
Drwi z własnych obrazów, tęskni za historią, obrazem ruchomym, który nadaje sens pisaniu. Czy nic się nie dzieje, że nie umie wejść na drzewo, a potem spaść i śmiać się z tego. Ciągle spada, podnosi się i spada, czemu spada już ważne nie jest, bo i czemu rozpamiętywać zderzenia z nieuchronnym pechem, skoro można odetchnąć tym, że wstaje, unosi głowę i przez jakiś czas zmierza przed siebie. I nie zawsze tylko z głową w chmurach, nie zawsze uniesioną wysoko.
Czasem tak bardzo przy ziemi, że odnajduje na swojej drodze, malutkiego Kaktusa, tak małego, że chciałoby się go przytulić. No i czemu nie utulić, skoro maleństwo głodne, odwodnione i zmarznięte. Bo, maleństwo tak kłujące, że tulone jedynie przez szmatkę, delikatnie, ostrożnie i w otwartych dłoniach. Znów oddała swoje serce.
Kaktus to mały jeżyk, który nie wiedzieć czemu zapuścił się zbyt daleko swojej mamy, zgubił jej ciepło, ale odnalazł Mirabelkową gorącą duszę. Dokarmiany przez smoczek ciepłym kocim mlekiem, potem kocią karmą, suszonymi świerszczami, mącznikami i muchami, które jeszcze przed zaserwowaniem były ciepłe, rósł jak królik na zagonie. Ale najważniejszym było doprowadzić do tego, żeby zwrócić maleństwu przestrzeń. Nie można więzić w klatce tak cudownego stworzenia, którego pod osłoną nocy mogą prowadzić gwiazdy, swoją tylko wiadomą drogą.
I na przemian cierpi i raduje się Mirabelkowe serce, bo po odcięciu pępowiny, Kaktus maszeruje już swoją drogą. Duma ją rozpiera jak sobie świetnie radzi sam. Może nie do końca sam, bo jednak nadal pod bacznym okiem Mirabelki. No i oczywiście Mirabelka dba o to, żeby był najprzystojniejszym i najgrubszym jeżykiem na dzielni. Kaktus dzielnie nocą przeczesuje Mirabelkowy ogródek, fuka na potęgę, a w dzień śpi pod Zielonym domkiem zmęczony ogromem nowych wrażeń.
I jak to wszystko wpłynęło na Mirabelkę? Dochodzi do wniosku, że nie zawsze dobrze jest chodzić tylko z głową w chmurach, bo równie dobrze jej z nosem przy samej ziemi. Zawsze może wydarzyć się coś, co jeśli nawet nie odmieni bezpośrednio naszego życia, może odmienić znacząco życie innych. Ten tekst wyrwał się Mirabelce z głębokim podtekstem, pozostanie obrazem niezapomnianym i w całym ciągu słów nie drwi już z tych obrazów. Nigdy nie wiadomo kiedy przytrafi nam się taki cud jak Kaktus, którego będziemy tulić w ramionach, mimo jego kolców i kochać pomimo wszystko. Nawet jeśli przyjdzie się nam kiedyś pożegnać na dobre.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Tu byłem - Zenek
(Twój komentarz może wyglądać i tak, ale jeśli nie będzie podpisany, to jak to mamusia mówiła: Z obcymi się nie rozmawia!)