Deleguję się do pokątnego polegiwania, redukując atrakcje na wolnym ogniu. Wybacz więc, ale ta notka nie jest w stanie unieść nadmiaru świątecznych emocji.
Termometr zwyżkuje wymieniając minus na plus. Słońce śmieje się zza drzew i zamienia w wodę wszystko, co okiem sięgnąć. Zwierzyna leśna porusza się kajakami, ptactwo z parasolkami unosi lekki wietrzyk. Mżonek buduje wały przeciwpowodziowe z błotka, igliwia i mchu, a Mirabelka osusza zielony domek ogniem z kominka.
Albo tak…
W kominku się tli. Dziadek Jaś zajada karpika. Babcia Najświętsza zalicza popołudniową drzemkę. Mżonek odsypia wczorajszy wieczór u Gospodarzy. Dzieciaki rozeszły się zajmując same sobą. A aktualny natłok atrakcji zobojętnił zupełnie Mirabelkę na pisanie bloga.
Właściwie tak…
Ponieważ las nie współpracuje z operatorem sieci i gnie się zupełnie pod innym kątem, przedarcie się do cyfrowego świata wydaje się rzeczą poniekąd niemożliwą.
Te kilka literek jest dla potwierdzenia, że Mirabelka jeszcze żyje, nie przejadła się i nie trafiła na oddział gastryczny.
...ani gastryczy, ani psychiatryczny ( dzięki Bogu).
OdpowiedzUsuńPo przedświątecznym przepracowaniu i świątecznym
świętowaniu...więc i leniuchowaniu, wrócić do równowagi to nie lada wyczyn. Właśnie usiłuję, więc wiem o czym mówię. Oj, znowu kupa roboty przed nami. Sukcesów życzę- Jola W.
Oj tak. Dziękuję Jolu
Usuń