Próbując dość nieudolnie odnaleźć się w dekadenckiej chwili tego roku, serwuję sobie remanent w zakresie win i kar.
A że ongiś na moim rachunku zaistniała niepochlebna sytuacja i leży na moich barkach do dziś, naszło mnie na opowieść z lat dość odległych, bo dotyczących szkoły podstawowej.
Trzeba by wrócić do źródła…
Nielatem będąc, nie byłam specjalnie kłopotliwa w obejściu i raczej odbiegałam od norm uznawanych wtedy za antyspołeczne. Biegałam zwyczajnie po podwórku, grałam w klasy i w gumę, szlajałam się ze znaną mi hałastrą i rozwieszałam po okolicznych drabinkach i trzepakach.
I właśnie jeden z trzepaków stanął kością niezgody w gardłach społeczności osiedlowej.
Pewnego dnia, Dyrekcja Szkoły, do której pilnie uczęszczałam, wyrecytowała niewzruszonym piórem list do moich rodzicieli i wkleiła go między karty dzienniczka.
List takiej treści…
Wczorajszego dnia, Państwa córka, skakała po trzepaku i chlapała się w kałuży wrzeszcząc tak głośno, że dzisiaj do szkoły przyszli na skargę mieszkańcy okolicznych bloków.
Podpis nieczytelny
Wyjaśnić muszę, że nie było moją winą umiejscowienie trzepaka na zapchanej studzience ściekowej. No i może faktycznie nie śpiewaliśmy dumnie hymnu szkoły, ale prawdopodobnie też hicior - „Right Here Waiting” utwór zapamiętany przeze mnie pod tytułem „Osiem Zapałek” z repertuaru Richarda Marxa.
Powracając do zdarzenia…
Udając się do gabinetu sędziowskiego sytuacja wydawała się skomplikowana, gdyż tubylcza ludność zeznawała na moją niekorzyść, generując słowa: niewychowane bachory, hołota, darcie ryja, wrzaski zagłuszające Dziennik Telewizyjny. I to był chyba największy mój grzech.
Najrozsądniej byłoby błagać o wybaczenie, ale podjęłam heroiczną próbę obrony…
- Wysoki sądzie, mnie tam wcale nie było!
Zabieg wybitnie perwersyjny, ale skoro nie udało się poderwać innych świadków z ław, jedyny jaki w ogóle przyszedł mi do głowy.
Teraz będę się wstydzić do grobowej deski.
Co z języka to z serca, chyba jakoś tak!
O matko, ja też mam coś na sumieniu " z tych cielęcych lat". Zawsze byłam obrzydliwie grzeczna, ułorzona i nudna. A jednak....w świetlicy szkolnej odsunęłam praktykantowi AWF ( przystojny jak cholera i dorosły) krzesło w czasie zapamiętałej zabawy z uczniami w piłkarzyki. Zabawa była tak zapamiętała, że siadał i siadał i siadał, a ja myślałam że to nigdy się nie skończy...a dosięgnął zenitu, czyli usiadł wreszcie pupą na podłodze. Ubaw był po pachy....dla innych, a ja spiekłam raka i myślałam, że mi serce wyskoczy z podziwu (?) że ja to zrobiłam...ja obrzydliwie poważna, nudna i grzeczna. Przysięgam, to był mój " pierwszy raz"...
OdpowiedzUsuńSzczera jak na spowiedzi u proboszcza...ufff...Jola W.
Nad pokutą trzeba pomyśleć ;) i możesz się czuć rozgrzeszona!
Usuń