Wybrałam się wczoraj z Mżonkiem na łowy do supermarketu.
Ponieważ szydercze pomruki lodówki zostały już wcześniej wyciszone, obiektem naszego zainteresowania miała być jedynie, pominięta wcześniej z listy zakupów, chemia.
Świadomość, że gorączka przedświątecznych szaleństw w supermarketach jest w toku, opracowaliśmy plan - wejść, wziąć, płacić, wyjść! Plan perfekcyjny, zapięty na ostatni guzik.
I chyba właśnie ten guzik bezczelnie wpadł w tryby całego planu.
Nie powiem, bo chemia zakupiona, a my kierujemy się zgrabnie, krokiem posuwistym do wyjścia. Lecz oko nienasycone, rozganiane, bezwiednie prześlizguje się po witrynach butików, atakowane co rusz kolejną obniżką, no i ten cały promocyjny asortyment wbija się jak zadra w to oko.
Mżonek zdaje się być odporny, a może bardziej przymyka te swoje ślepia zmęczone.
Moje ostatnio wyleczone, więc pewnie nabrało dzikiej ostrości i nie może się powstrzymać.
W pewnej chwili, zupełnie jakbym była trafiona strzałą Amora, albo innego kurdupla ze skrzydłami, opanowała mnie dzika żądza posiadania puchowej pikowanej kamizelki z kapturem.
- Przecież ziąb! Taka kamizelka jest mi natentychmiast niezbędna do życia. Bez niej nie przetrwam tej zimy.
I wciągam Mżonka w to całe szaleństwo.
Właściwie nie wiem czym go przekonałam? Czy pod moim nosem zawisły dwa wielkie sople lodu? Czy raptem zsiniałam przemarznięta? Jakimś cudem argumenty przemówiły.
I stało się, zawisła przede mną! Śliczna, wiśniowa, pikowana, na suwaczek, z kieszeniami, z kapturem, z troczkami, jeszcze do tego przeceniona, cudnej urody kamizelka. Między nami chemia, no miłość od pierwszego wejrzenia.
Więc wzięli, zapłacili, wyszli. Przecież taki był plan!
Mżonek zadowolony, że Mirabelka nie będzie marzła. Mirabelka zadowolona z posiadania.
Wracamy do domu, 200% chemii spoczywa w bagażniku.
Hmmm, no i jak by tu teraz napomknąć, że owe wiśniowe pikowane cudo, nie ogrzeje ni jak moich odramiennodonadgarstkowych części ciała? I że właściwie w takiej formie, to nadaje się jedynie na grzyby. A grzyby już posuszone, właściwie same wchodzą do pierogów.
Jedynym rozwiązaniem jest powrót do sklepu, celem zakupienia do niej ciepłej, najlepiej bajowej, podszytej misiem (bo ziąb przecież!) i może też być z kapturem, wygodnej, na suwaczek, no i zapewne z przeceny stosownej bluzy.
Tylko jakby tu nie zmazać tego stuprocentowego zadowolenia z Mżonkowej twarzy?
Poczekać na odwilż.
- Tak, taki jest teraz plan!
Wrócić i zwrócić!!! Natychmiast! Cień wątpliwości zaraz po ślubie (z kamizelką i nie tylko) źle rokuje na resztę (współ)życia. Wrócić i zwrócić, dołożyć i kupić z rękawami. Na obliczu męża zagości znowu radość (drugi raz w tym tygodniu) - radość głębsza na długość rękawa.
OdpowiedzUsuńAle ja nie wiem, jak On sobie z tym nadmiarem radości poradzi?
UsuńMoże go to zupełnie przygnieść :)
ha ha ha ha widzę Mżonka z jego, niezastapioną niczym, fałdką na czole ułożoną w pionie z tycim przedziałkiem gdy przekonujesz go do odziania swych górnych kończyn :):):):) "no jak to? to po co była Ci ta kamizelka?", jakiej kolwiek odpowiedzi nie udzielisz to nie będzie zadowalające :) facet nigdy nie zrozumie chęci posiadania dodatkowej sztuki odziezy w szafie, a juz tym bardziej jeśli jest w tej szafie tylko i wyłącznie dlatego,ze jest ładna :) i... "przecież przeceniona"....
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla Mirabelki i jej Mżonka (zwanego również pewnym owockiem) ;)
Z.
Mżonek był dzielny, ja w amoku! :)
UsuńZanim ją włożę do szafy będę się teraz upajać jej widokiem :)
A może lepiej zdjąć ją z oczu Mżonka?
Nad tym też pogłówkuję.
Pozdrawiam Z i G i małeK
:*
Jestem w posiadaniu takiej kamizelki, tylko nie w tak pięknym kolorze ( a szkoda) i powiem Ci szczerze super przydatna. Może nie na teraz ( ni cholery) ale już na taka paskudną zimną jesień. Na długie spacery z psiurem, na działeczkę ( nie krępuje ruchów ramion)...nie żałuję zakupu, a nie była przeceniona. Mżonek ma zagwozdkę, ale pomyśl i uzupełnij garderobę w jakiś sprytny sposób. Dasz radę- pozdrawiam-Jola W.
OdpowiedzUsuń:)
Usuń