z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

wtorek, 11 grudnia 2012

Przelotem

Zdradzając jedną ze swoich wad, chciałam zakomunikować, że ciągle nie zdanżam! - jak to raczył mówić pewien klasyk.
Tylko muszę stanowczo podkreślić, że ja nie zdanżam jedynie w porze AM, w porze PM jestem już klasycznie wyrobiona, nawet pół godziny przed czasem.
To się może kłócić, ale punktualność to moja zaleta, albo i cecha dziedziczenia genów od Dziadka Jasia.

Tak więc...

Delegacja w mojej osobie i osobie Młodszego, dotarła na wyznaczoną pozycję tj. przystanek Szkoła, o włos z grzywki Mirabelki, spóźniona.
Spojrzenie Pani Woźnej wycierającej po wszystkich podłogę – bezcenne.
Wystrugałam więc stosowną do okoliczności minę - Not Guilty!
Poinstruowałam Młodszego, żeby przemieszczał się jedynie z pozycji na Freda Flinstona.
- Ignorant! – musiałam wytłumaczyć, że ma się poruszać tylko na koniuszkach palców, bo ni w mleczny ząb, nie wiedział o co mi chodzi.

(gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, podeprę pozycję historyjką obrazkową)



W końcu instrukcję załapał i paszoł.
Pomachałam z finezją Młodszemu, z tego wszystkiego i Pani Woźnej też pomachałam, co nie wiedzieć czemu, odbiło się na jaj czole wyraźną krytyką.

I tu nastąpił zaskakujący zwrot akcji z mniej emocjonującym finałem...

Wszystko zaczęło się w newralgicznym punkcie, przy drzwiach wyjściowych. Wcześniej te same drzwi zajmowały pozycję wejściową, ale właściwie już teraz bez znaczenia. Bo gdy parłam na szkło owych drzwi wejściowo-wyjściowych, po drugiej stronie, taki sam gapowicz jak my, rozwarł te drzwi z całą swoją zamaszystością. I w tejże chwili, wyfrunęłam jak orlę z gniazda, pikując w dół.
Już za pierwszym podejściem, pokonałam wszystkie schody.
W ostatniej chwili zdążyłam złapać torebkę odlatującą na inny pas startowy.
Jakimś cudem, wykonałam heroiczny manewr oswobodzenia się z diabelskiego młyna.
I tylko jęknęło moje zawieszenie, ku ogromnej radości gawiedzi, która to radość ominęła nawet ich odstające uszy.
Kilka metrów dalej zdałam już celująco egzamin z parkowania.
Przystępując do oględzin, rozejrzałam się po moim placu manewrowym.
Kością ogonową stworzyłam piękny fresk, a na ołowianych nogach wytańczyłam finał "Gwiazdy tańczą na lodzie".
Otrzepawszy przybłocone piórka, załopotałam brwiami w stronę sikającej po nogach gawiedzi. Na swoją utraconą pozycję wróciłam już na wstecznym.
Rozdymałam jeszcze nozdrza z wyrazem pogardy i brakiem akceptacji dla jakiegokolwiek wsparcia mojego solowego popisu.

- No i czego uczą w tej szkole?!

7 komentarzy:

  1. No jakm cudem zachował się " brak komentarzy" przy tak piorunującej energii tej opowieści. Kurczę blade, piszesz jak Joanna Chmielewska ( a więc bardzo dobrze i dowcipnie). Widziałam Cię oczami wyobraźni i żal mi było Twojej kości ogonowej ! Niedawno coś pisałaś o oponkach, na nic się nie przydały ? A gawiedzi daruj...to nie ten wiek i nie ten refleks.Mirabelki pięknie padają-buziaczki-Jola W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że właśnie te oponki uchroniły mnie przed większą kontuzją :)
      Gawiedzi wybaczone.

      Usuń
  2. To prawda. Po pierwsze: piszesz żywo, dowcipnie i soczyście. Piękna opowieść o upadku na oczach tłumu. Ja miałam wiele lat temu podobne zdarzenie pod szpitalem ortopedycznym (!!!) odstawiając tam zwichniętą córeczkę. Moja kość ogonowa do dzisiaj wspomina ten występ. Po drugie: jesteś taka fajna, że nigdy nie uda Ci się zestarzeć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiam się jak teraz z klawiatury namalować pąsy na moich policzkach? Dziewczyny czuję się zawstydzona.
      A pod dupkę podusię, zapomni o występach. ;)

      Usuń
  3. Hejka Thuja, taki pokaz pod Oddziałem Ortopedycznym...Mistrzostwo Świata. Gdyby nie daj Boże skończyło się to dla Ciebie gorzej, prócz zwichniętej córeczki miałabyś blisko. Ja tylko raz miałam " lot nad kukułczym gniazdem" , ale rżnęłam
    głową w asfalt, brakło mi refleksu.Tak, były gwiazdy...Na szczęście łepetyna cała ( jakim cudem ?). Teraz gdy ślisko, chodzę jak pokraka, ale wolę to niż powtórkę. Trzeba by chodzić w rakach- ściskam serdecznie-Jola W.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozumiem, że w ramach porannych rozrywek.... postanowiła koleżanka dla tła migoczących sylwetek zaliczyć kapsla zakończonego szalonym piruetem.
    Odważnie ... :0)
    My też tak mamy- im bliżej tym dalej i do szkoły pędzimy pomimo,że wstajemy z odpowiednim zapasem.
    Pozdrawiam K.G

    *A swoją drogą szanowny mżonek mógłby trochę
    rozmasować.... :0)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kapsel - urocze! skradnę ;)

      Oj, odwagi w tym nie było, no może desperacja?! :)
      Ps
      Szanowny Mżonek w rozjazdach, musiałam sama wylizywać rany. :)
      Pozdrawiam M.

      Usuń

Tu byłem - Zenek
(Twój komentarz może wyglądać i tak, ale jeśli nie będzie podpisany, to jak to mamusia mówiła: Z obcymi się nie rozmawia!)