z cyklu fakty i kity
poniedziałek, 4 lutego 2013
Jak, gdzie i czemu Mirabelkę wcięło.
Mżonek kilka dni temu nawiedził hacjendę Najświętszych i postawił ich przed faktem dokonanym.
- Musicie się wyprowadzić! – wyartykułował tonem rozkazującym.
Posłusznie spakowali po małej torbie i rozstąpili się na dwie strony świata po córkach.
Babci Najświętszej pasowało ulokować się u Mirabelki, bo termin zbiegł się akurat z planowaną rehabilitacją, a Dziadek Jaś dotleniając płuca dopilnowywał małolatów siostry.
W mieszkaniu Najświętszych zadrżało. Darły się mury pod kable, gładzie przylegały, a farba w zderzeniu ze ścianami rozlewała się w pionie i poziomie. Niechciana kapała też na futryny i trochę po podłodze. Przez dwa tygodnie tynki rozpylały się bezkarnie po kątach, wklejały w zapomniane żaluzje, by w finale pochować się po szafkach.
Ponieważ bezproduktywne patrzenie w sufit ogłupia, a łóżko tylko wciąga na chorobę i żadne środki napotne (takie na przykład jak lipa) nie działają na Mirabelką, postanowiła zadziałać sama. A najlepszym napotnym lekarstwem dla Mirabelki okazała się być robota.
Dla wsparcia czynów, Mirabelka zabrała ze sobą Babcię Najświętszą, bo przecież Babcia najlepiej wie gdzie, co, w czym i jak ulokować.
Mirabelka posegregowała pod wodą w ogromie środków chemicznych bielusieńkie żaluzje, szpachelką i szmatą pootwierała oczy w oknach. Posortowała meble synchronizując je z kolorem ścian. Środkami żrącymi i ściernymi nadała sterylności łazience i kuchni.
Z Najświętszą wprasowały dywan w skrupulatnie oczyszczoną podłogę.
Na koniec wpadł Mżonek, by w wolnej chwili porobić kilka nowiusieńkich dziur pod zegar, barometr i obrazki. Może kolejność nie taka, ale odkurzacz najadł się do syta nie roniąc ani okruszka gipsu.
Warunki egzystencjalne zapewnione. Najświętsi, po pewnych perturbacjach z Dziadkiem Jasiem (ale o tym w innym odcinku), mogą znów pomieszkiwać swój kawałek podłogi.
Mirabelka przy pomocy Kermita dowlokła się do domu.
Przekraczając próg przymknęła delikatnie oczy, by jedną wąską ścieżką dotrzeć spokojnie do łóżka.
- Mamo pograsz ze mną w kółko i krzyżyk – stęskniony Młodszy zabiegał o uwagę.
- Jasne! – odchrypnęła.
Jakież to szczęście, że na czterdziestu sześciu metrach nie da się pobawić w berka, pomyślała.
No chyba, że w kucanego.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oj, oj....żyjesz ? Naprawdę jestem na Ciebie zła. Czy Twoje zwłoki są jeszcze zwłokami czy ich cieniem ? Milabell...rozumiem, ale gdzie instynkt samozachowawczy ? Poci się za Ciebie ? Mimo wszystko pozdrawiam- Jola W.
OdpowiedzUsuńA żyję! I miewam się całkiem do rzeczy jak na chorą.
UsuńJolu poczekam, aż przejdzie Ci złość na mnie.
Buźka :)
Rozumiem, że się umartwiasz (niejedzeniem, niepaleniem), ale czy musisz niechorowaniem, kiedy JESTEŚ CHORA!
OdpowiedzUsuńAbsolutnie nie bywam męczennicą!
UsuńEfekty pracy, zadowolenie innych potrafią uzdrawiać.
Thuja, absolutnie rozszyfrowałaś Mirabell. Wielkie brawa. Śliweczko, jesteś chora i wyzdrowiejesz...kiedyś....uwierz, tylko poleżeć trzeba- buźka - Jola W.
UsuńTyż prawda!
OdpowiedzUsuń