z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

piątek, 31 maja 2013

pidżama party

Mirabelka owładnięta wizją, iż przyjdzie jej w szpitalu kolankiem kokietować, a dobrze by było mieć to kolanko od razu odkryte i co by gimnastyki nie uprawiać przynajmniej na świeżo po operacji, nękała Mżonka, by wybrał się z nią na zakupy. Mżonek zaś pojąć nie mógł, po co Mirabelce trzy nowe piżamy, skoro w domu ma jeszcze kilka, a po operacji pewnie na drugi dzień będzie i tak już w domu.
I poszli na zakupy, piżamków nakupić, takich ze spodenkami do kolan.

- Gołym dupskiem nie będę tam świecić – przy wyborze ostatniej straciła cierpliwość Mirabelka – musimy kupić jeszcze farbki i kilka pędzelków.

- Pogięło Cię? – z troską o stan psychiczny małżonki dopytał się Mżonek - Będziesz te piżamy malować? - I dziarski krok zamienił w powłóczyste szuranie w stronę papiernika, próbując wyobrazić sobie nową stylizację szalonej połówki.

- Anioły będę malować – odpowiedziała jak gdyby nigdy nic Mirabelka.

- Kochanie nie przesadzaj, nie będziesz miała operacji na otwartym sercu – zaskakująco dobrotliwie zwrócił się do Mirabelki Mżonek.

- Głupiś! – zasyczała diablica – nigdzie się nie wybieram!

Po operacji przydałoby się przecież zabić czymś nudę.

czwartek, 30 maja 2013

bez nadęcia

Mżonek z umawianego melanżu z Gustawem na piechotę powrócił. Centralnie środkiem chodnika musieli iść, bo Mirabelka alkomat w działanie wdrożyła i na początku skali się ostało, żadnych odchyleń. Grzeczne te jej chłopaki.
MM pojadą więc teraz sobie na obiadek do Najświętszych. Babcia gołąbki upichciła, nie żadne tam obsrańce, tylko takie mniamniusie, owinięte kołderką z młodej kapustki.
Wzdęcia murowane, ale bez nadęcia i to jest ważne.

Spokojnego długiego weekendu w dobrym towarzystwie,
MM Państwu życzą.

środa, 29 maja 2013

Wybielam się?

Od rana bielę. Bielę wiklinowe koszyki, słomiane doniczki, karmnik, w którym zamknęłam kilka małych dzwonków z kolekcji, a nie dało się ich powiesić. Wiatr suszy wszystko w moment, ale ten wiatr budzi we mnie niepokój, zawsze tak było.
No i co takiego dzieje się w moim życiu, że ogarnęła mnie taka potrzeba wybielania się? Nie umiem odpowiedzieć, nie dziś, bo dziś jest ten dzień, w którym pod rzęsą coś błyszczy, a nie jest to niestety żaden tam diament.





wtorek, 28 maja 2013

mazurski decoupage

Mirabelka już wczoraj powróciła na miastowe śmiecie, ale ponieważ nerwica miasta za pomocą młota pneumatycznego postanowiła zawładnąć Mirabelkową głową, nie mogąc doczołgać się do komputera, cały dzień chowała ową głęboko pod poduszkę.
Idąc w szranki z klawiaturą, postaram się opowiedzieć, gdzież to się na kilka dni zgubiła...

Mazury przywitały Mirabelkę płacząc rzewnie, jednak nic sobie z tego nie robiąc, przytępiła tkliwość mazur i zachłannie połknęła na raz wiadro tlenu, doprawiając garścią oszałamiających doznań duchowych i wzrokowych. W rezultacie deszcz przymknął powieki i w zarodku uśpienia odpuścił sobie spazmatyczne szlochy, by dopuścić do głosu promienie słoneczne, smagania wiatrem po pysku i natchnione kwilenia latających mieszkańców lasu.
Odurzona, w przyjaznych ramionach Gospodyni S. i Gospodarza M., odlatywała ku innym wymiarom. Za to Mżonek razem z Gospodarzem, odpływali wytyczając ścieżki obok tematów domu, lasu i jeziora, by w kolei rzeczy czyli następnego ranka, posiadać jeszcze pewną nadwagę promila, nie pozwalającą na powrotną drogę, ale dającą szansę na osiedlenie się głęboko w temacie dnia następnego.
Mżonek z Dorastającym odbierali poród Jeziora, by powołać na ląd kilka ząbkujących już rybek, a Mirabelka szlifowała stół, który miał w planach ruszyć z kopyta do miejskiego domu. Gospodyni pomogła Mirabelce wgłaskać w stół farbę, tworząc przepiękną nową ślubną sukienkę, (w rzeczy samej Mirabelka stała wsparta na trzech nogach dopingując talent malarski Gospodyni), by wieczorem móc zasiąść do ozdabiania nowej kiecki metodą dekupażu. Właściwie Mirabelka jedynie darła wzory, a Gospodyni pieczołowicie i z wdziękiem mocowała je na nogach stołu. Jednak bezczelna, leniwa, nieokrzesana, kaleka Mirabelka, uzurpuje sobie teraz prawo do nazwania rzeczy wspólnym artystycznym dziełem.

A ponieważ pozytywne wrażenia trzeba dawkować, oto dla Państwa jedna noga od tegoż stołu.

sobota, 25 maja 2013

spływa z deszczem

Mirabelka w tych pięknych okolicznościach przyrody opuszcza ten miastowy padół i wybiera się na mazury.

Mżonek naiwnie licząc na żar z nieba spakował przeciwsłoneczne okulary. A mówiła, że winien wyposażyć się w amfibię. Nie posłuchał.

- Po co Ci te okulary, weź lepiej parasol! - wymamrotała pod nosem Mirabelka.

- Oj tam, oj tam - jeszcze ciszej bronił swej racji Mżonek.

- Hi hi hi... - dostał czkawki mirabelkowy fart.

Mirabelka bawi się myślą, że słońce biega po lesie z gołym dupskiem chowając się po krzakach. Niestety deszcz zmył jej głowę i posypała się scenografia. Bardziej prawdopodobne jest, że słońce ma ostatnio uczulenie na Mirabelkę.

- Spływaj! - wzdrygnęło się słońce.

- A niech dostanie świądu! - krzyknęła w stronę nieba.

No cóż, Mirabelka nie może liczyć na cuda. Jeszcze nie.




No chyba, że ogląda spektakl Teatru Słońca, bo dla niej to nie cyrk, a teatr.
(link sponsorowany przez A.P.)

piątek, 24 maja 2013

Świt

Świt łasił się nieufnie, jak czarny zapchlony kocur wyginał grzbiet. Z martwych świateł latarni próbowała wymknąć się ćma. Doganiałam ją wczoraj, a ona każdego dnia zasypiała kość w kość. Kilkoma gestami próbowałam uśmierzyć ból. Spod parasola szyb ściekła jedna łza, bo tylko jedna pamięta ten słony smak, taki prawdziwy, inne dawno utknęły już w gardle.

Przyglądam się jak w ścianach szepty tatuują ścieżki. Nie pytam – Czemu?
To wszystko jest tak cholernie nieostre . Filcową szmatką przecieram jedyne okno zawieszone tuż nad głową i połączone z każdą wolną żyłą, z każdym wyciętym nerwem na twarzy. Zamykam je dopiero, gdy powietrze zaczyna łamać się z deszczem.

Jeszcze tylko wtulę rozchylone kolana, by ułożyć się obok sterty poduszek idealnie czystych i prawie już martwych.
- Powtórzymy to dzisiaj?

Odsłonię ramię, byś mógł wdrapać się we mnie.

czwartek, 23 maja 2013

psim swędem

Coś mi się wydaje, że wena poszła w las. Rozdymam nozdrza, obwąchuję, lecz zapach znam na wylot.
Dochodzę do wniosku, że równowaga umiejscawia się w uchu środkowym, bo gdy staję boso na środku pokoju narzuca mnie na jedną stronę.

Wróciłam do łóżka, bo nuda jest bezpieczna. A może tylko zmarzłam?

Cywil do nogi!

środa, 22 maja 2013

słodko, bo na słono



Zdarzyło się wczoraj, że Mirabelka na prośbę i życzenie Dorastającego koty rodziła, w bólach i jeden anioł się przytrafił. Żeby to jeszcze z gliny było pomieszanej ze łzami, ale Mirabelka nie Prometeusz, choć jednak w słonej masie się nurzała, to do łez jej było daleko.

A żeby to jeszcze mogła powiedzieć, że użyła sól tej ziemi, a sól z kuchennego słoika, no i, że  woda cudowna Junga, a woda z wodociunga. Ale za to spore garstki mąki poszły, prawie jak do ciasta. Dokładnie, nie przesiane, kurkumą przyprawione.

I taki tam jej ten miot, ogłady by mu trzeba, dopieścić by można, ale inwestor na politurę pożałował.

Więc wyszło, jak wyszło, ale ubaw mieli po pachy. 




poniedziałek, 20 maja 2013

i pojechali

Za oknem wsie, pola, lasy, łąki, a ja wklejona nosem w szybę z wielkim och, ach, ech. Jak głupia. Z gębą rozdartą w zachwycie na widok całej masy zielonego i jeszcze kilku kolorów, nażarłam się komarów. Do moich echów mogę dodać, że stację krwiodawstwa zainstalowano na mojej działce, taki gratis po powodzi. Nie wiem tylko czemu organizator zapomniał o czekoladzie. A może byłoby zbyt słodko?


Na tym ostatnim zdjęciu to ciemne na niebie to zapewne chmara komarów, no bo cóż innego, skoro uciekając przed deszczem, nie zaliczyliśmy ani jednej kropli.



piątek, 17 maja 2013

Stało się

Z dniem wczorajszym Państwo MM wybrali się do kolejnej placówki, tym razem specjalizującej się jedynie w połamańcach, celem złożenia przyjacielskiej wizyty kolejnemu doktorkowi.
Mżonek doszedł do wniosku, że pięć tygodni dobijania się wszędzie na legalu to wystarczająca porcja czasu, szczególnie, że pięcioletnia perspektywa zamknięcia Mirabelki w stabilizatorze naruszała i jego wolność osobistą, jak i częściowo pogłębiła jego już pustą kieszeń.

Kalendarzyk Doktorka zapisany po margines, trzeba więc było rozpocząć działania z podziemia, dokopując się do kwestii szeroko pojętej zabawy w pomidora. I tak więc, telefon do znajomego pociągnął za sobą telefon do znajomej, ta po rozmowie ze znajomym znajomego znalazła znajomą recepcjonistkę w owej placówce, ona zaś dogrzebała się luki w kalendarzyku doktorskim i Mirabelkę na wizytę umówiła.

Minęli sto osób w poczekalni i kolejnej setce na korytarzu podeptali po piętach. O umówionej godzinie, przez znajomą znajomych znajomego ...pomidor, dotarli pod nową melinę. Wbili się już przy drugim puknięciu, by po chwili oddać do dyspozycji mirabelkowy filmik poglądowy i rzucić na stół kilka zdjęć okolicznościowych.

Na ten żałosny widok zasępił się doktor, a podkrążone oczy cofnęły się jeszcze kilka centymetrów w głąb czaszki. Gdy poderwał swój kitel z krzesła, stanął przy Mirabelce na równe nogi (jak się ma takie zaplecze to widocznie niektórym jest ta możliwość dana za friko). Następnie rozpoczęły się znane już Mirabelce ćwiczenia gimnastyczne z oporną od kilku tygodni kończyną.
Doktor cisnął, ona stawiała opór, trwało to z pół godziny, po czym doktorek wrócił na miejsce i ku zdziwieniu Mżonka i Mirabelki sięgnął po telefon.

Mżonek pomyślał, że człowiek w kitlu zostawił zupę pomidorową na gazie i próbując ratować swój dobytek od pożaru, wydzwania teraz po sąsiadach. Mirabelka niczego nie podejrzewając zaczęła okręcać wygimnastykowaną już nogę w ortezę.

- Słuchaj, jak będziesz miał ręce wolne, zejdź do mnie do gabinetu – zwrócił się widocznie do kogoś przy garach Doktorek i odłożył słuchawkę. - Proszę Pani, dzwoniłem właśnie do kolegi – i wtedy wersja z zupą Mżonka wykipiała - jeśli znajdzie się dziś wolny anestezjolog, to przyjmę Panią na oddział i wieczorem machniemy to kolanko.

- Słucham…? – Mirabelka chwilowo ogłuchła z nadmiaru docierających do niej informacji.

- Idźcie teraz na spacer, zostawcie telefon, jak będę już coś wiedział, zadzwonię – nie przejmując się głuchotą Mirabelki oznajmił doktorek, i powrócił do swojej najczęściej wypowiadanej kwestii – Następny proszę!

Bez słowa minęli przerzedzony już z lekka tłumek pacjentów i skierowali się ku słońcu.

- Uszczypnij mnie! – odezwała się wreszcie do Mżonka.

Po godzinie smażenia się w słońcu, zadzwonił telefon i Doktorek zaprosił MM do gabinetu. Okazało się, że natłok połamańców uwięził anestezjologa na dobre. Następny interesujący zainteresowanych termin - 27 maja, ale że Mirabelka w tym okresie może być bardziej niedyspozycyjna niż zwykle, umówili się wstępnie na 3-go czerwca. Za tydzień mają potwierdzić termin.

Właściwie to jakby za chwilę.

czwartek, 16 maja 2013

koń kuleje

Mżonek wici rozrzucił, że kobyła mu okulała i nieustająco poszukuje niemożliwego, czyli enefzetowego operatora Mirabelkowej kończyny.

Jak już takowego znajdzie, może będzie z niej kiedyś klacz?

Oby nie na miarę Funduszu.

środa, 15 maja 2013

Kret u bram

Szósta trzydzieści i budzik wygłosił znienawidzoną przez domowników poranną przemowę. W innej sytuacji doprowadziłoby to Mirabelkę do pozycji na baczność, w obecnej wzbudziło jedynie struny głosowe i zmusiło do pokrzykiwania z pozycji wyrka.

- Wstawajcie! Pobudka! – przebiła ścianę nośną do dziecięcego pokoju.

Zabieg ten wykonała nad uchem Mżonka, co spowodowało u niego natychmiastowe wyziębienie organizmu i owinięcie się szczelnie w kołdrę.
Brak reakcji zwrotnej zza ściany zmusił Mirabelkę do powtórzenia znienawidzonej przez domowników kwestii.

- Wstawajcie chłopaki, bo robi się późno! – uściśliła nawoływania.

Kot nie otwierając oczu uniósł głowę, po czym samoistnie głowa opadła na pozycję wyjściową, Virus zalegający jedyną zdrową nogę Mirabelki przeciągnął się i mruknął coś w psim narzeczu. Do leciwej już Kamy dźwięk nie dotarł, zupełnie jak do chłopaków za ścianą, w każdym razie Mirabelka nie odnotowała u wymienionych żadnych większych oznak poruszenia.
Nie mogąc pozwolić sobie na kłopotliwe milczenie, zmieniła taktykę budzenia.

- Musisz ich budzić!- rozpoczęła kolejny atak zanurzając głowę pod kołdrę i wbijając szpilę w ucho Mżonka.

- Jeszcze chwila, zaraz wstanę – stłamszony głos współlokatora przedostał się przez barierę z poduszek zdradzając pewne postępy w mirabelkowym ukłuciu.

Z pozoru naiwna dyskusja, a właściwie zabawa w hasło-odzew trwała już przeszło godzinę, by w finale podnieś całą trójkę na nogi, zaliczyć wyjście z psami, spakować kanapki i stanąć w drzwiach w czasie idealnym doniespóźnieniasię do szkoły, a wszystko pod czujnym okiem dyrygującej Mirabelki.

- I co? Zdążyłem! – odetchnął Mżonek rzucając dumne spojrzenie na zalegającego w ciepłym wyrku dyrygenta.

- Spóźnisz się chłopie! – zacharczała jasnowidząca wiedźma.

I tymi mirabelkowymi słowy nastąpił zwrot akcji spod drzwi.

- Muszę do łazienki! – opowiedział się Dorastający.

- A ja chcę kupę! – wyjąkał Młodszy.

I rozpoczął się szturm na łazienkę.

- I Wy Brutusy przeciwko mnie? – na szafkę w przedpokoju opadł przegrany Mżonek.

- Mówiłam, że się spóźnicie – jedną kroplą satysfakcji, ale i szczerą łzą zwątpienia przechyliła szalę Mirabelka.

- No ale kto mógł wiedzieć, że kret u bram? – próbował ratować się Mżonek.

Nie wiem skąd, ale matki wiedzą takie rzeczy.

poniedziałek, 13 maja 2013

Don Kichot w NFZ

Mogłabym teraz napisać, jak to Mirabelka i jej Sancho Pansa - Mżonek zgrabnie walczą z wiatrakami, ale skoro w ogromie enefzetowego obłędu i iluzji nawet pięcioletni okres wstrzymania zabiegów w szpitalu nie powoduje u pani recepcjonistki ani jednej zmarszczki, pozostaje mi jedynie wkręcić komuś skrzydło w dupę.
Lecz słowa, które przychodzą mi na myśl nie przystoją Mirabelce i nie nadają się do publikacji. Pozostaje więc rozpiąć swoje skrzydła i wzlecieć ponad to, w poszukiwaniu innej bardziej ludzkiej placówki, która wyzwoli Mirabelkę od wszechogarniającego kalectwa.

niedziela, 12 maja 2013

suchy deszcz

Ostatnio Mżonek zabrał mnie na spacer do parku. Lekko zgarbiony popychał mój wózek z lekkością, której nie rozumiem, krawężniki zdobywał na dwóch kółkach. Spotkaliśmy znajomych wychodzących z Kościoła. Ona na szpilkach wyprostowana i piękna, on wysmagany słońcem z okularem wytatuowanym na twarzy białym cieniem. Wypoczęci roześmiani, my zmęczeni, cierpiący, zrezygnowani.
Dziś na moim kursie zaszło słońce i zostaliśmy w domu. Pomimo poczucia klaustrofobii i zamknięcia, nie wiem czemu mnie to cieszy.
Trzeba będzie posadzić kwiatki na balkonie.

sobota, 11 maja 2013

Gwiżdżę sobie

Zainspirowana komentarzem pogwizdywanie wdrażam
w życie! Czego i Państwu życzę.




Dzisiejszy link sponsoruje Thuja :)

A oto tłumaczenia tekstu piosenki dla słuchaczy polskojęzycznych, takich jak ja. :)
(tłumaczenie: www.tekstowo.pl)


rozchmurz się, Brian
wiesz co mówią
niektóre rzeczy w życiu są podłe
mogą cię naprawdę doprowadzić do szaleństwa
inne rzeczy sprawiają że tylko przeklinasz i złorzeczysz
więc kiedy gryziesz się życiowymi rozterkami
nie zrzędź, zagwiżdż sobie
i to pomoże w tym by wszystko wyszło na dobre

i zawsze patrz na radosną stronę życia
zawsze patrz na lekką stronę życia
jeśli życie wydaje się strasznie marne/zepsute
jest coś o czym zapomniałeś
i tym czymś jest to by się śmiać i uśmiechać
i tańczyć i śpiewać
kiedy czujesz że jesteś w dołku
nie bądź głupim matołkiem
po prostu zaciśnij usta i zagwiżdż
to jest to
i zawsze patrz na jasną stronę życia
zawsze patrz na lekką stronę życia

bo życie jest dosyć niedorzeczne/absurdalne
a śmierć finałowym słowem
zawsze musisz stanąć przed kurtyną z ukłonem
zapomnij o swoim grzechu
pokaż widowni szeroki uśmiech
ciesz się tym, tak czy owak to jest ostatnia okazja

więc zawsze patrz na radosną stronę śmierci
właśnie zanim weźmiesz swój ostatni oddech
życie to kawał gówna
kiedy na nie spojrzysz
życie to śmiech a śmierć to żart
to prawda, ujrzysz to wszystko jakby było przedstawieniem
śmiej się dalej kiedy odchodzisz
tylko pamiętaj że zaśmieją się z ciebie ostatni

i zawsze patrz na radosną stronę życia
zawsze patrz na pogodną stronę życia
no dalej, chłopcy, rozchmurzcie się

i zawsze patrzcie na radosną stronę życia
zawsze patrzcie na jasną stronę życia
wiecie że gorsze rzeczy dzieją się na morzu/przydarzają się zagubionym w życiu
to znaczy - co macie do stracenia
no wiecie, powstajecie z niczego/z prochu powstajecie
wracanie do niczego/w proch się obracacie
co straciliście? nic!

zawsze patrzcie na właściwą stronę życia;)

WIĘC PATRZĘ! :)
dzięki

...a tak na marginesie, to jak zapisać odgłos gwizdania? Może fi fi...?

piątek, 10 maja 2013

Czas działa na niekorzyść.

Mżonek dowiózł Mirabelkę pod budynek użyteczności publicznej dumnie zwany CSK MON, celem ustalenia szczegółów dalszego unieruchomienia.
Wkroczyli na salony. Brak okien w korytarzu i migająca jarzeniówka mogły zdradzać nieodpowiedni kierunek, ale okoliczność występowania klamek uspokoiła Mirabelkę, iż nie pomylili specjalizacji placówki.
Nerwowość pacjentów oczekujących na zejście lekarza z oddziału rozprzestrzeniała się jak świńska grypa, przybliżając termin zejścia obolałych pacjentów ostrego dyżuru. Niektórzy zaczynali już wiercić się na krzesłach prawdopodobnie przez czyrakowatość odwłoków, inni zapadli w odrętwienie jak chomiki dżungarskie walcząc ze stanem kontrolowanego obniżenia temperatury. Dwóch leciwych pacjentów, w tym jeden na wózku inwalidzkim, prawdopodobnie odpłynął w krainę wiecznych łowów. Szturchany na ciągu pieszym i przez szwendające się bez celu pielęgniarki, wywijał co jakiś czas piruet, nie zdradzając jednak żadnych oznak życiowych. Mirabelka podejrzewa go o kamuflaż, pewnie liczył na szybsze zainteresowanie swoją osobą, ale w tej kwestii biedak się raczej przeliczył. Drugi leciwy pacjent rozciągnięty na łóżku szpitalnym zdradzał pewne funkcje życiowe poprzez kompulsywne pojękiwanie, jednak w nieodpowiedniej tonacji, gdyż na salowej nie zrobił żadnego wrażenia, za to ogromne na Mirabelce. Gdy wkroczyła do natarcia uszu salowej, oskarżając boguduchawinną o znieczulicę, ta nie zmieniając punktu zaczepienia wzorku z przeciwległą ścianą, odszczekała się „No ale co ja mogę? To niech Pani sama coś zrobi!” Mirabelka nic nie zrobiła, kompetencji jej również zabrakło, poprawiła jedynie poduszkę, a pojękiwania z czasem umilkły, a może słuch dostroił się i przestał wysyłać sygnały współczucia.
Przyszedł i czas na Mirabelkę. Z obstawą Mżonka, wkroczyła dumnie do gabinetu, z imienia i nazwiska się przedstawiła, tomem badań i przeróżnych papierzysków rypnęła o blat biurka wzbudzając tabun miesięcznego kurzu. Z pięć minut doktor kasłał i przecierał załzawione oczy, a po obejrzeniu filmu z Mirabelkowym kolanem w roli głównej rozpłakał się na dobre. Palpacyjne badanie kończyny trochę go uspokoiło, bo gdy Mirabelka wydarła się w głos przy kolejnym wykręceniu kolana, mógł spokojnie zaniechać dalszych ćwiczeń gimnastycznych i zasiąść ponownie do biurka.
- Trzeba operować! – rzucił skalpelem w Mirabelkę i Mżonka pan doktor – Czas oczekiwania trzy do czterech miesięcy, ale napiszę Pani „CITO”.
Mirabelce na hasło CITO oczy rozbłysły.
- To zmniejszy się do dwóch miesięcy - i Mirabelce oczy zgasły – może też Pani szukać innej placówki, co prawda tam też są terminy, ale nie powinna Pani bezczynnie czekać. Zanik mięśni i przykurcz działają na Pani niekorzyść.
- Więc mam się spieszyć i czekać? – Mirabelka zgłupiała, a strużka śliny skapnęła z kącika jej ust, ręka zadrżała, a powieka nie planowała się domknąć przez jakiś czas. Próba wdrożenia ułomności nie zadziałała na NFZ.
- No ale co ja mogę? – wyraźnie zasmucił się doktor.
Mirabelka już gdzieś to słyszała.

czwartek, 9 maja 2013

Leżę

Mogłabym powiedzieć że leżę i pachnę, ale boję się wieloznaczności tego wyznania.
Więc leżę sobie w woni przeciągu otwartych okien, smagana słońcem przez czystą szybkę. Moje odbicie w lustrze nie ustąpi już miejsca staruszce, właściwie na ten widok pewnie nie jedna poderwałaby się do pionu.
Leżę i nie wierzę, że miesiąc już minął odkąd wymyśliłam sobie skok z łóżka bez bungee, że Młodszy już po Komunii i głowa wolna od przygotowań, a kieszeń pusta, że remont się skończył prawie, bo prawie stanowi wielką różnicę i o szlifowaniu sosnowych mebli z malowaniem mogę pomyśleć dopiero za pół roku.
Tak sobie leżę, a książka z boku zamknięta na cztery spusty, bo przy kolejnej próbie jej obwąchania gubię zdania i literki wydają się szybciej ulatniać w eter niż trafiać tam gdzie powinny.
A gdyby spróbować narodzić się na nowo? Prawdopodobnie ktoś mógłby mi przyznać nie dziesięć, a jeden punkt w skali APGAR. No gdzie bym nie poszła to zawsze wdepnę w gówno, wtajemniczeni widzą i wiedzą, ten typ tak ma, może lepiej się nie ruszać.
Leżę więc spowita dymem z papierosa, bo pękłam w natłoku wydarzeń i rzuciłam w kąt sztuczną fajkę. Tabletki na ciśnienie popijam kawą i nastrajam się na jutrzejszą wizytę u Mendyków od złamań, a potem rozstrajam się myśląc gdzie mnie to wszystko doprowadzi.
Leże i myślę sobie jakby to było stanąć wreszcie na nogach.

wtorek, 7 maja 2013

o niczym

Mirabelka patrząc jedynie przez dziurkę od klucza zamknęła się w sobie i szuka teraz jakiegoś wytrycha, ewentualnie wykwalifikowanego ślusarza.

No i czytamy z Młodszym Kubusia Puchatka. Zadeklarowałam właśnie, że lubię Prosiaczka, a Młodszy mówi, że lubi Kłapouchego za to, że jest smutny.

Lubić można za wszystko...

poniedziałek, 6 maja 2013

Krok za

Mżonek obiecał Młodszemu wypad na rower po robocie. Godzinę przed czasem Młody wkładał buty i zdejmował na przemian, na moją prośbę walki z cierpliwością odmierzał długość sznurówek. Pojechali i przywieźli mi kebaba. Nie powiem, pożarłam z przyjemnością, ale czy to miał być zamiennik?

Odgruzowany balkon z wszelakiej maści malowideł zachęcał jedynie do południa, potem w takt wiatru bujało się pranie, dla mnie zabrakło już miejsca. Przestrzeń wymyka się z moich rąk. Nie mam wątpliwości, że gdzieś poza moją izolatką są spacery, rowery, gejzery (a gejzery bo rym mi się rozjeżdżał czyż to nie szczegół).
Mżonek wspomniał któregoś dnia o rajdzie wózkiem po parku, ale Młodszy chce powtórzyć wyprawę, w końcu był pierwszy, a zima długa.

Coś mi się wydaje, że nie dorównam kroku.

niedziela, 5 maja 2013

przeprowadzka

Mirabelka wreszcie przeprowadza się z pokoju dziecięcego na własne poremontowe śmiecie. Mycie okien na jednej nodze to nie lada sztuka i zajmuje jej sporo czasu. Zostało jeszcze tylko kilka drobnych poprawek, małe zakupy jak finanse napłyną i sprzątanie reszty kątów chwilowo na czas remontu zapomnianych. Może zdąży to jakoś ogarnąć zanim nówka saloon znów się przykurzy.

piątek, 3 maja 2013

Strachy nocne

Wkurza Mirabelkę pewien absztyfikant uderzający w konkury do sąsiadki z piętra X jej bloku. I nie biega o zazdrość, że biega do niej nie do Mirabelki, nic z tych rzeczy. Ale gdy w środku nocy, ten zdziczały outsider ukradkiem odpala swojego ścigacza, to nawet ona zrywa się na równe (prawie) nogi.
Mirabelka się chyba starzeje, ale od czasu godzinnych poszukiwań wygodnej pozycji do zalegnięcia, spokojny sen stał się poprzeczką podniesioną nadal jeszcze dość wysoko.

Co do motorów w tle, popatrzcie sobie na taki obrazek…



A ja się pytam - Czy nie ma już żadnych granic strachu?

środa, 1 maja 2013

koncert na sto żab

Żaby rechoczą w mojej głowie i brzuchu, a przecież nie odwiedziłam żadnej francuskiej restauracji. Zwijam się w pół, a miska dziś moją przyjaciółką.
Z takim towarzystwem lepiej milczeć niż gadać.

Może macie jakiś bilet na wyjazd z Rygi, jakiś domowy sposób na wyciszenie tego koncertu skrzypcowego, bo fałszują okrutnie?