Marzec się kończy, a na blogu Mirabelki posucha.
Choć sama będąc na diecie pije na umór. Całe trzy litry płynów, w tym trzy litry wody źródlanej, czego od urodzenia nie znosi. Wolałaby ten przezroczysty trunek zamienić na aromatyczną czarną z kroplą mleka, ale nie ma przebacz, pić trzeba.
Wszyscy wiemy, że podnoszone do rangi sztuki żarty, przestały się jej imać i tym samym Mirabelka od jakiegoś czasu przestała rozpieszczać swoich czytelników. A, że wena upadła jak zamarznięty wróbel, to i przez zimę nie miała siły ulecieć.
Co by jednak czytacz nie czmychnął na inną cieplejszą grzędę, załaduje taczkę. W końcu, spokojne życie nadal jak poniewierało tak poniewiera.
No i o czym by tu? Może tak …
… w niedzielę wiosna rozebrała Mirabelkę nie tylko z ubrania, ale i ze złudzeń. A, że działka od ponad roku ugorem stała i sen z jej oczu spędzała, musiała Mirabelka przedsięwziąć pewne ostateczne kroki.
Rozpatrywała zaatakowanie działkowego trawnika bronią chemiczną, bądź zasypanie go żwirem, tudzież innym gruzem, jednak zrezygnowała z przemocy stawiając na pieszczotę, czyli ostre rżnięcie tępym nożem.
Z kosiarką, którą nabyła od Najświętszych drogą zaboru mienia , a oni wydobyli ją z samego piekła czyli spod balkonu, wyruszyła na podbój świata. Zgoła dalece innego niż okupywane przez zimę M3. Właściwie podjęła karkołomną próbę okiełznania natury.
Jak to w bajkach bywa, za siedmioma górami, za siedmioma lasami, gdzieś hen daleko przed nią rozciągała się równina. Czyli czekała na nią iście krecia robota i 1000m2 górzystego terenu do skoszenia.
Ze wzrokiem powleczonym w pogardę i z piskiem w stawach, ruszyła do natarcia. Co jakiś czas wydawała opinie niekoniecznie przydatne do druku, ale zostawały one przyjęte bez większych zastrzeżeń i pokwitowane wyjątkową uległością zamieszkującej chaszcze gawiedzi.
Biedronki w popłochu gubiły kropki, pająki pruły swoje mozolnie tkane pajęczyny i zaczynały robić swetry na drutach, zaś krety z bolesnym zaparciem powracały do domków.
Mirabelka jak mangusta, z szaleństwem w oczach, gotowa na działania destrukcyjne powarkiwała w tempie maszyny - A niech się boją! – dogadywała. – I tak mam jeszcze w planach nasikać wam do norek.
Po kilku godzinach i skończonej robocie, wiszący na kolanach dysk wepchnęła na miejsce. Okrasiła jeszcze robotę – Kur*a mać! Wuala! Zrobione! W oryginale może było bez kur*a, ale przecież chodzi o emocje.
Teraz wydaje się być zadowolona. W końcu, pomimo braku przemocy tyłek wydaje się jakby bardziej zbity.
Oczywiście nie można tu nie wspomnieć o ogromnej pomocy Babci Najświętszej, która to, zrobiła przecinkę co większych krzaczorów i razem z bulwami cann, prawdopodobnie i zwłoki kretów do gruntu wkopała. Za co Mirabelka będzie Najświętszej dozgonnie wdzięczna i na stare lata, wprost ze szklanki, wodą będzie ją poić.
Teraz w trybie natychmiastowym Mirabelka opuszcza blogową scenę. Jutro walka z płotem. Potraktuje go cedrem. Czerwonobrązowy kolor będzie jak krew, pot i łzy zwrócony naturze do ziemi.
I co? Nie warto było nawet popcornu szykować?