z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

piątek, 28 czerwca 2013

łyso mi

Zastanawialiście się może kiedyś, czy jest taka czynność, którą wykonujecie nieustannie od lat, a którą robicie tylko dla siebie (wykluczając z tego dzieci i rodzinę) i daje Wam ona dobrą energię i siłę?

I Mirabelka nie mówi tu o tym, że co rano zjadacie pożywne śniadanie i idziecie zrobić kupę.

Prawdopodobnie, gdyby zrobić ranking ciekawych zachowań powtarzanych cyklicznie, uplasowałaby się na ostatnim miejscu, ale Mirabelka znalazła coś takiego, co daje jej tą niezrozumiałą nawet dla niej samej siłę.

I wyszło na to, że od lat, co jakiś czas, staje przed lustrem, patrzy sobie w twarz zaglądając głęboko w oczy, bierze maszynkę do ręki i goli sobie głowę.

czwartek, 27 czerwca 2013

Nie wie(r)sz.

Nie wiesz, zabrakło kilku liter na wstępie, nie muszę więc nic udawać. Mogę nieporadnie utopić się w łyżce wody, albo w dziurce od klucza, pełna po brzegi monotonnych zdarzeń, przecież wchodząc do wody nie wyjdę z niej naga. Nie przyznam się, że odniosłam wrażenie, że wodzi mnie za nos, a ja wyłaniam się z kieliszka wina, choć cały smak był właśnie na dnie. Przecież można tak pięknie się mylić. Jeśli ruch może stanowić kontur, tło nie odegra roli. Stając za moimi plecami i biorąc w ramiona, głaszcze mnie pod włos. Pozwól, zrobię to sama, to takie proste, albo zamieńmy się miejscami. W imię rzeczy, obgryzłam paznokcie zapominając, że mogłam zapalić kolejnego papierosa. Zapalę, a pęcherzyki płuc popękają od nadmiaru powietrza, albo wystrzelą jak korek szampana i zostaną tylko truskawki w ustach i krew na przygryzionych wargach jak szminka. Rozum zrobi w tył zwrot, tylko serce wyrwie się z piersi. - Gloria! – mogłabym krzyczeć, ale z ust ściągniętych niewidzialną nicią wychodzi – Żal! I może nie ma odpowiedniego słowa, tylko jedno, ostatnie – Chodu! Gęstniejąc fetorem ulic, jak deszczem, nasiąkam. Wrócę, albo w nogi.

parasolki

Mirabelka, przy pomocy Mżonka (to wyjątkowe i oryginalne narzędzie, niejednokrotnie sprawdziło się już w trudnych sytuacjach), obserwując płaczliwą aurę zaokienną, uchroniła swoje kwiatki balkonowe, przed okresowym podtopieniem.
Tym samym czuje się dumna, że przyczyniła się do poprawy obecnie ich topielczego już wizerunku.

Montaż czerwonego przeciwdeszczowego parasola z napisem CocaCola nie jest może najlepszym rozwiązaniem i wzbudza pewną konsternację gapiów, ale plażowy parasol już w zeszłym roku został przerobiony na konfetti przez sąsiada z czwartego piętra. Wyjaśnić tu muszę, że sąsiad ten, kładąc terakotę na swoim balkonie postanowił, że części zbędnej tejże terakoty, pozbędzie się drogą lotną, bo czemuż to miałby narażać na szwank swoje mocno zgarbione już plecy. A przeciwsłoneczny parasol stanął mu tylko na drodze i tak się zrobiło owo konfetti.

Mirabelka, teraz bacznie obserwuje, czy sąsiad piętro wyżej, nie zmienia koncepcji co do koloru, bądź wzoru ułożonych wcześniej kafelków i wyłania co jakiś czas swoją głowę spod nowej aranżacji, na światło dzienne.

A gdyby okazało się, że parasol, postanowił jednak zwolnić się bez porozumienia stron z funkcji ochrony roślin i odleciał pod rękę z wiatrem w nieznanym kierunku, uprasza się o przywołanie go do porządku i zapewnienie, że Mirabelka zaproponuje mu dodatkowo wikt i ewentualny opierunek w przypadku, gdyby jakiś srak zamierzał na niego naptać.




...a wszystko przez Marię Koterbską





środa, 26 czerwca 2013

W dobre ręce!

- A wiesz, dzwoniła E., że M. się przeprowadza i wszystkie meble już wynieśli, ale nie mają co zrobić z dywanem – zakomunikowała Mżonkowi Mirabelka – no i ten dywan jest do oddania w dobre ręce.
- No dobrze, rozumiem, że chcesz ten dywan i mam po niego pojechać? – dopytał się Mżonek z miną podejrzanie układną.
- No wiesz, tak do końca to ja nie wiem czy go chcę, ale oni nie mają co z nim zrobić, to kawał dywanu i ma tylko pół roku – odpowiedziała Mirabelka, próbując sama przekonać się co do słuszności decyzji przygarnięcia nowego zwierzątka - no przecież pod śmietnik go nie wystawią.
- Ale przecież ostatnio chciałaś mały dywanik – w oskarżycielski ton popadł Mżonek – a teraz kawał dywanu chcesz bym do domu przytargał?
- No właśnie nie wiem czy chcę. Najświętsza mówi, że będzie nam tu pasował – odpowiedziała Mirabelka, nie będąc do końca pewną, do czego właściwie on mógłby w ogóle pasować. – Jest czarno-biały! - dorzuciła ni stąd ni zowąd.
- No to będzie pasował – ucieszył się Mżonek, dla którego te dwa kolory wydawały się być idealne do wszystkiego.
Szczególnie, że nie słysząc dziwnych słów takich jak amarant, turkus, czy fuksja nie musiał wdrożyć przed Mirabelką kolejnej zakłopotanej miny.
- Ale Ty wiesz, jaki ja chcę dywanik? Ten który widzieliśmy ostatnio w sklepie, taki z włosem do kostek, a najlepiej do pół łydki – zadała pytanie w zestawie z odpowiedzią, uzupełniając ewentualne luki w pamięci Mżonka.
- No tak, ale tamten jest cholernie drogi, nie mamy teraz na niego pieniędzy, a darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby – odpowiedział Mżonek, podkręcony własnymi przemyśleniami postanowił biec do przedpokoju, wskoczyć w buty i skierować się natentychmiast do wyjścia.
- Zebrze! – bąknęła pod nosem Mirabelka.
- Że co? – stanął w pół drogi Mżonek, ale gdyby się tak nie wahał, prawdopodobnie wyskakiwałby właśnie z butów jak oparzony.
- No zebrze! Darowanej zebrze nie zagląda się w zęby – uściśliła adopcyjny wybór Mirabelka - Ech, żeby to jeszcze była owca - i popadła w nutę zwątpienia.


Teraz rozciągnięta na podłodze zebra, pasuje absolutnie do niczego. Mirabelka daje jej kilka dni na zejście z podłogi, problem tylko w tym, że Mżonek ma ochotę zaprzyjaźniać się z nią na dłużej. Tylko co na to powiedzą jej anioły i stołowe róże?




Pst
Oczywiście ogromne podziękowania dla E. i M., że pomyślały o bezdywanowej Mirabelce :)

poniedziałek, 24 czerwca 2013

po wewnętrznej stronie nocy

przypalam się w miejscach
gdzie skóra jeszcze miękka
odnajduję je po śladach
może ziemia będzie bliżej
ud niż rąk

z rozpędu wchłaniam każdy smak
natrętnie tłoczy się i nabiera prędkości
wiatr pod prześcieradłem
gubi we włóknach drewna kształt rzeczy
potem śledzimy noc

w twoim łóżku
jedynie kamień zachowuje twarz
rozpraszasz niebo
ale tylko wtedy gdy nie trafia
pod poduszkę

Nie zawsze słoma z butów.

Wiem, tytuł może mylić, ale dla mnie buty, to kroki, to pozostawione ślady, a ślady to cienie. I ten słomiany zapał co w dziurawych butach maszeruje, jest we mnie, to cała ja.
Nie wiem nadal dokąd zmierzam. Masę rzeczy zaczynam, ale nie potrafię nic skończyć. A właściwie może kończę szybciej niż zaczynam. Przez to nadal nie wiem jak wiele rzeczy smakuje, bo karmię się tym wszystkim zbyt zachłannie, kompulsywnie.

W pracy denerwowali mnie ludzie, w końcu zaczynała denerwować mnie sama praca. Zapalałam się i jeszcze szybciej gasłam, bo okazywało się, że nie osiągam spełnienia, żadnego orgazmu. Czytając książki jedna po drugiej, odłączałam się od wszystkiego, potem kolejna, czwarta, piąta i zapadałam się. Przy setnej, dwusetnej stronie, już nie chciałam nawet wiedzieć jak potoczyły się losy mojego bohatera, przestawało mnie to zupełnie interesować. Nie zachwycały metafory, a co autor miał na myśli nie miało jakiekolwiek znaczenia. Potem brałam się za kolejną rzecz i jedynie lepiły mi się palce. I coś co cieszyło jak dziecko, zmieniało swój wyraz w grymas.

Rozpalam się jak świeca, trawię tym ogniem, a potem niewiadomo skąd przychodzi nagle silniejszy podmuch i pozostaje jedynie swąd. Może bywam zbyt podatna na wiatry wiejące z różnych stron.

Zrobiłam w życiu niejeden szalik na drutach, nigdy nie skończony; dłubałam w ziemi pazurami z zapałem sadząc kwiatki, ale one kwitły i więdły tak samo szybko jak ja; pisałam wiersze, ale dowiedziałam się, że są zbyt trudne, bo zrozumiałe tylko dla mnie, więc komu i po co; garowałam w kuchni piekąc zdrowy chlebek, a piecyk rozgrzewał się bardziej niż ja; czytałam czyjeś pamiętniki, ale wchodząc z butami w cudze życie czułam się jak nieproszony gość; lepiłam aniołki, ale ile można ulepić aniołów, kończą się obdarowywani; projektowałam własny dom i zbudowałam go, ale jedynie na pomiętej kartce w kratkę; odchudzając się tyłam jeszcze więcej; obejrzałam setki filmów i do tej pory nie nauczyłam się zapamiętywać tytułów, nie panując nad fabułą nie umiem ich nawet opowiedzieć, o nazwiskach aktorów w ogóle nie ma mowy; ćwiczyłam bez rezultatów, do tej pory nie umiem oddychać i męczę się szybko.

Wszystko, w dowolnej kolejności, co robię i robiłam, robię kompulsywnie, by na koniec powiedzieć sobie, to nie tak, nie umiem i po co! Nie ma sensu, nie rozumiem, niczego nie potrafię, do niczego się nie nadaję.

Za każdym razem mam wrażenie, że wbiegam na bosaka do pociągu, a on odjeżdża spóźniony w inną stronę.
Ktoś powiedział, że nie liczy się start, a meta, ale jeśli po drodze pozostawiam same cienie, to wszystko staje się zwyczajną słomą, nawet jeśli z butów nie wystaje.

niedziela, 23 czerwca 2013

jak o tak o

Dziś deszcz na przemian ze słońcem, zupełnie jak moje nastroje...


Ale to nie ja powinnam być w centrum.

Wszystkiego najlepszego, Tato!
Żyj nam sto lat! ...i dla Was, wszyscy dumni Tatusiowie.




...rysować to ja się nigdy nie nauczę!

piątek, 21 czerwca 2013

Klima club

Mirabelka chciała zdążyć do południa, bo po godzinie dwunastej słońce miewa w szanownym słonecznym poważaniu jej balkon. A skoro jodyna z kolana doszczętnie zmyta, znaczy zlazła z warstwą skóry, pora była przywrócić koloryt jednej z syjamskich sióstr. Lewa noga, bo o niej mowa, wybrała się więc na leżak, celem wysmażenia.
Lekki wiaterek owiewał i pachy, więc pot ewakuując się zaczynał spływać po tyłku. Ale z tego co widziała nie tylko ona pluskałam się w swoim pocie, bo rzesza topielców przemieszczających się pod oknami z lewa na prawo wykazywała podobne oznaki okresowego podtopienia. Teraz Mirabelka przyznać się musi, że po pięciu minutach solarki (tylko na tyle starczyło jej odwagi) różnicy nie widać.
Myślę, że gdyby przypudrowała to kolanko, mogłaby osiągnąć bardziej zadowalający efekt.

Mżonek o godzinie załączonej na rzeczonym obrazku przesłał gorącego esemeska. Z temperatury tegoż esemesa wynika, że prawdopodobnie zamknął się w środku auta z załączoną klimą i nie zamierza wyjść z niego do wieczora. Przyjdzie więc na opaleniznę i Mżonka poczekać.




Słońce wypala dziury w mózgu, nie ma to jak ruch na zwojach, więc osobiście jestem zauroczona, tylko że mój organizm ma w tym temacie odmienne zdanie.

czwartek, 20 czerwca 2013

Dopełniacz (kogo? czego?)

- Chyba wszystko przestało do siebie pasować. Zobacz jak ja wyglądam, jak kuternoga. Tylko ty nigdy tak nie wyglądaj, zapamiętaj, będziesz pamiętać? Nie wolno. Nie pozwalam. Obiecaj!
- Zgubiłaś się.
- Jak to zgubiłam? Przecież jestem tu. W tym samym miejscu co wcześniej. Ukorzeniłam się na dobre, słońce przez szybkę mnie rozpieszcza, sama dbam o siebie.
- No to faktycznie kwitniesz. Pięknie się rozwijasz. Nie masz już żadnych roszczeń?
- Ależ mam! Chcę by mi odrosły paznokcie, a może i włosy. Nie pamiętam kiedy miałam długie włosy? Bo te czarne rozkrzyczane do ramion kilka lat temu na balu w szkole u Młodszego wywoływały podziw i uśmiech. Nie jestem teraz pewna czego było więcej. Może tych sztucznych włosów, albo ukradkiem rzucanych uśmieszków przez mamy idealnie skrojone w idealnie dopasowane garniturki i wypiętrzone w szpileczki.
- I po co oglądasz się za siebie? Zawsze się z tego śmiałaś. Może by zmienić pozycję, na wygodniejszą?
- To one mają wygodną pozycję, zaplanowane wczasy, popłacone rachunki, umówioną wizytę u kosmetyczki, a nie kolejną kontrolną w szpitalu. Wsiadają do nowiutkich czerwonych autek, albo białych, wszystko jedno i w biegu ściągają nową kieckę z witryny, a ona leży jak ulał. A mi się ulewa. Mam refluks na samą myśl, że w końcu dopadnie mnie dziś jak wczoraj, no i broń Boże, żeby w tym samym czasie nie dopadło mnie jutro.
- Czego ty właściwie chcesz?
- Chcę krzyczeć, drzeć ryja i nie wpadać w rezonans. Wydrapać pazurami prostą ścieżkę, zrzucić tego pecha - mój garb i dumnie pójść do przodu. A gdybym się miała jednak przeczołgać, to niech to będzie na polu żyta, wtedy rozłożę ramiona i zagarnę tyle ziarna, żeby starczyło upiec chleb. Dla wszystkich.
- Nie boisz się?
- A kogo-czego mam się bać, nie wystarczy, że boję się siebie?
A jak mi znów stanie coś na drodze, nogi z dupy powyrywam.

wtorek, 18 czerwca 2013

Banana rama

Wczoraj odwiedziła Mirabelkę koleżanka. Biła się w pierś, że od operacji nie miała czasu wpaść, że nie wpadała z pomocą. Ale przecież Mirabelka ma wsparcie, po co jej jeszcze jakaś pomoc. Mżonek spisuje się na medal, może nie zawsze złoty, ale na podium się załapuje. Potem opowiadała, że na rowerze przejechała Biebrzański Park Narodowy, że brodziła po Rezerwacie „Czerwone Bagno”, że prawie złapała za skrzydło młodego żurawia, zajrzała w oko dudkowi i ganiała łosie. Nawet otarta stopa wyglądała jak jedna z atrakcji.
A Mirabelka chce tylko wrócić na drzewo, choćby nawet miała w małpim gaju udawać banana. Chce wrócić do życia, nabrać koloru lata, a nawet ceglastej jesieni, którą trzeba by obkładać zsiadłym mlekiem. Chce biegać na bosaka po wodzie, bagnie, czymkolwiek, nawet jeśli okazało by się obleśnie mulaste i że wszędzie pijawki i komary. No może te komary niekoniecznie, ale mogłaby zatracić się w lesie, w szuwarach, gdziekolwiek. Wybrzydza? No pewnie, ale ostatnio nawet słońce zagląda do niej przez ramy okien jakoś tak szaro-buro.
Cholera! Ale przecież ona, by tylko chciała przypomnieć sobie, że żyje.

- No maleńka, to może za szmatę i myjesz te okna!
- Pomarudzić nie można?

Grunt to mieć zrozumienie.

niedziela, 16 czerwca 2013

Na bociana po kolana.

Nikt nie stanął razem z moim krokiem, właściwie wszyscy biegną do przodu, bawią się, jak ona. W tych krótkich spodenkach w kratkę, nogi na przemian, kolana wysoko, widziałam ją, z balkonu. Z balkonu widać słońce i krawężniki, pod które trzeba podbić rower, niekoniecznie należy z niego schodzić, dzieciaki to potrafią, śmieją się. O, ta z wózkiem pójdzie do parku, za nią chyba jej, bo na twarzy ma uśmiech tacierzyński. Odwracając się coś widzą za drzewem. Ale co tam właściwie jest? Nie widzę z balkonu, zbyt wysoko, może zbyt w bok. Zasłania mi to pieprzone lato, żeby to jesień była, to tylko deszcz odbijałby się w moich oczach, a tak, to nieważne. I raz i dwa, i przytrzymaj, do dziesięciu. I jeszcze raz od nowa, kur*a boli, nie dam rady! Ale jeszcze raz i dwa i przytrzymaj. Dość, mam dość, ale może tylko jeszcze jeden raz, ostatni. Więc raz i dwa, ale nie, nie, nie! To nie tak, nie uda się, przecież opór, więc od nowa. Próbując wystawić się na kolejną próbę, nadal wystawiam się na margines, za którym wszystko zbyt daleko, zbyt wysoko, zbyt nisko. Nieosiągalne stają się pierdoły, doniesienie kawy do łóżka, gdzie kubek w połowie pełny okazuje się w połowie pusty, bo mleko z tej kawy co się wylało na podłogę ściele się swoim szlakiem, a ja ścielę się w poduchach. Koniecznie z nogą w górze, to nie spuchnie, nie zsinieje jak przed chwilą. Jak zakotwiczę się na chwilę w kuchni nic mi się nie stanie. Przecież sama zrobię, potrafię, nie jestem kaleką. Umiem stać, w jednym miejscu, umiem. Tylko żeby pięć minut, nie więcej, bo dupa zrobiła się zbyt ciężka i przysiada, makaron w pięć minut ugotuję, ale na bociana dłużej nie dam rady, nie odleję. Jak one tak mogą na jednej nodze i to z góry? A przecież też jakieś takie wygięte mają te swoje kolana. Coś tendencję mam zniżkową.

piątek, 14 czerwca 2013

Na spince

Pisałam dziś w komentarzu na blogu Dziewczyny, którą wymyśliłam sobie z różową parasolką (mam nadzieję, że się nie pogniewa, ale tak ją mirabelkowym okiem widzę i to jest bardzo przyjazny obrazek), że obmyślam plan jak zasiąść znów za kierownicą Kermitka.

Porzuciłam Kermita na trzy miesiące i pastwę ślimaków, a razem z nim straciłam niezależność.
Ale Rzesz Mać!, że tak się poetycko wyrażę, no ni jak nie sięgam do pedałów. Całe zaangażowanie rzuciłam w ćwiczenia rozprostowywania przykurczu i nie wpadłam na to, że do samochodu mam nadal zbyt długą nogę. W planach więc cięcie gięcie, aż się ułożę pod odpowiednim kątem do sprzęgła.

Mirabelka się spina!

czwartek, 13 czerwca 2013

Ciary Farciary

- Dzień dobry, kto z Państwa ostatni? – rzuciła pytanie w stronę kolejki Mirabelka.

- Ja, ja… – odpowiedziała kobieta nerwowo podskakując na krześle.

- To będę za Panią – Mirabelka posłała uśmiech na koniec kolejki i zasiadła pod gabinetem zabiegowym.

- Jak wyjdzie pielęgniarka niech Pani da Jej kartę, bo wzywa po nazwisku – udzieliła instrukcji nerwowa kobieta.

- Kartę? – myśli Mirabelki powędrowały na stół do mieszkania. - Aaaa kartę! – w jednej chwili z pokoju powróciła wprost do rzeczywistości.

- No kartę – fuknęła w stronę głupiej kobieta. - Ja czekałam na dole dwie godziny, a ludzi jak mrówków i wpychają się jeszcze takie bez skierowania do kolejki – dodała wyraźnie zbulwersowana. - O wyszła! Da Jej Pani kartę.

- Dzień dobry – uznając za zasadne Mirabelka wdrożyła tanią sztuczkę z uśmiechem numer osiemset dziewięćdziesiąt trzy i wysypała się jak u księdza. - Proszę Pani, zapomniałam skierowania z domu, a byłam na dziś umówiona na zdjęcie szwów, więc nie mogłam dostać karty z rejestracji. Myśli Pani, że mam jeszcze dziś jakąś szansę na przyjęcie? – jeżyk na mirabelkowej głowie przybrał kolor blond, a twarz nabrała wyrazu niedorozwiniętej ofiary.

- No przecież nie zostawimy Pani z tymi szwami, Pan doktor przyjdzie to zadzwoni do rejestracji i na pewno wyjmie Pani kartę, niech się Pani nie martwi – klepiąc po ramieniu uspokajała sierotkę Marysię pielęgniarka.

- Bardzo dziękuję – ukłoniła się znów najgrzeczniej jak umiała i zasiadła z powrotem na krzesełku. Niepewnie rozglądając się w koło, Mirabelka przetasowała palce i niewinnie złożyła dłonie na kolanach.

- Ssss... - zasyczała nerwowo kobieta.

- Wrrr... - zawtórowała jej reszta kolejki.


Istne ciary.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Cierpliwi czasu nie liczą.

Walka na sali gimnastycznej, pomiędzy przerażoną i obolałą Mirabelką, a jeszcze bardziej wystraszonym zespołem rehabilitantów, zlała ją potem.
Konieczność zmycia trudów rehabilitacji wciągnęła Mirabelkę tuż po powrocie do domu wprost do łazienki, z zamiarem oddawania się w stan nieważkości przez kolejną godzinę.

Długotrwałe moczenie zmarszczyło Mirabelkę i mimo intensywnego nawodnienia, zaczęła wyglądać jak wyschnięta śliwka. Wanna omszała, a wodorosty tańczyły chwiejąc się z lewa na prawo. Przez jedną sekundę można było nawet dojrzeć mątwę wystawiającą głowę z otworu w kranie, ale ta usunęła się w cień na widok walenia grubo przewyższającego gabarytem swą niewątpliwie wątłą posturę.

Jakiekolwiek podobieństwo do walenia, jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone, tym samym nikt nie chciał obrazić żadnego walenia, a tym bardziej mątwy.

- Sruuuuu! – zadźwięczało, ale jakoś nikt nie nadbiegł, by ustalić źródła przeraźliwego hałasu.

Była to pierwsza próba poderwania się Mirabelki do pionu, by w następstwie uderzeniem dupska o taflę wody wzbudzić tsunami.
W miejscu klapnięcia, na tafli wody, przez chwilę utrzymywało się odbicie czterech liter, ale po minucie fala opadła i zamazała obraz.

Redakcja donosi, że w tym zderzeniu, żadna żółta kaczuszka nie ucierpiała.

Mirabelka bliska sięgnięcia dna, broniąc się przed zatonięciem i ewentualnym pójściem na to dno, wyciągnęła w końcu zawleczkę, odkorkowując bynajmniej nie szampana.
Wir ściekowy próbował wyciągnąć ją z wanny, ale dziwny odgłos zassania cmoknął Mirabelkę w piętę stabilizując przy okazji podparcie kończyny.

Przy kolejnej próbie wyjścia zaparła swoje nadal jeszcze nie wyrelaksowane ciało na nodze i by dodać sobie animuszu wzdymała policzki. Ale jedynie siarczyście prychnęła rozbryzgując wodę po tafli lustra, a ta malowniczo i romantycznie spłynęła po szkle z powrotem do wanny.

Przez chwilę wyobraziła sobie przyszłość zasnutą ciemnymi gradowymi chmurami i wpadła w bezdenną rozpacz, a niepokojące cienie zaczęły prześlizgiwać się po kafelkach.

Wtem przerażający chrobot powiał grozą spod wanny i poderwała się jak uczennica dźgnięta pineską w tyłek.

- O nie, nie! - krzyknęła.

A był to klucz w drzwiach, który z jednoczesnym powrotem Mżonka, przyniósł Mirabelce ratunek.

Cierpliwość została nagrodzona.

sobota, 8 czerwca 2013

un i una

Przedstawiam Mżonka i Mirabelkę na słono.



Ale które jest które, możecie spróbować ocenić sami.

Bo na gadanie to mnie się ostatnio żarty nie trzymają.

piątek, 7 czerwca 2013

Retrospekcja cz.2

Korytarz ciągnął się w nieskończoność. Potem winda zaczęła spadać z drugiego piętra na ziemię, a gdy osiągnęła pozycję zero, drzwi bloku operacyjnego otworzyły się i wciągnęły Mirabelkę razem z łóżkiem do środka.
- Oczywiście jest Pani na czczo? – spytała zamaskowana anestezjolog.
- Oczywiście! – odpowiedział burknięciem Mirabelkowy brzuch.
- Przejdzie Pani na drugie łóżko, proszę usiąść i zdjąć koszulkę – wydała dyspozycje kobieta.
Mirabelka posłusznie doskakała na pozycję. Usiadła na wąskim łóżku, jedną ręką ściągnęła koszulinę, a drugą naciągnęła na siebie kawałek zielonej płachty.
- Zrobię zastrzyk, potem zakręci się Pani w głowie, ale to jest zupełnie normalne – oznajmiła uspakajająco anestezjolożka.
Mirabelka złożyła głowę na kolanach i sam ten wyczyn wprowadził ją w stan odrętwienia. Potem kobieta wbiła igłę w jej kręgosłup wpuszczając weń stado mrówek. Gdy dotarły do stóp, Mirabelka zatańczyła na karuzeli owładnięta siłą dośrodkową gotowa na wszystko.
- Jak samopoczucie? – spytał Doktorek wyłaniając się z zza płachty oddzielającej pole operacyjne od rąk Mirabelki.
Heroiczna próba zdystansowania się w temacie oddania własnej nogi w cudze ręce, pognała Mirabelkę w stronę monitora.
- Puści Pan filmik to się okaże – odpowiedziała Mirabelka zapatrzona w wyłączony jeszcze ekran.
Ponieważ przez dobre kilkadziesiąt minut po włączeniu monitora widoczne były jedynie kadry z placu boju, a Doktorek nie przeszedł do realizacji założeń i nie wdrożył szycia do zespolenia łąkotek, Mirabelka wydawała się być coraz bardziej zaniepokojona i zaczęła nadawać.
- Skoro nie da się tego pozszywać, może wytnie Pan jakiś wzorek? – zapytała.
Ale pytanie pozostało bez odpowiedzi, bo wystąpiła nieoczekiwana przerwa w nadawaniu transmisji, już Pani anestezjolog o to zadbała.

Dopiero po artroskopii Mirabelka dowiedziała się, że więzadła przez dwa miesiące unieruchomienia miały okazję się zregenerować, ale już uszkodzone kłykcie kości piszczelowej i udowej trzeba było naprawić i usunąć krwiak, jednak w świetle zniszczeń, łąkotek nie dało się uratować.

Teraz będzie musiała nauczyć się z tym chodzić.

Od dziś rozpoczęła więc intensywną rehabilitację, właściwie nie ma już na co czekać.

czwartek, 6 czerwca 2013

Retrospekcja cz.1

- Dzień dobry! – rzuciła na sześcioosobową salę kobieta w zielonej piżamce.
- Dzień dobry! – odpowiedziały kuracjuszki drżącym głosem, zerkając ukradkiem jedna na drugą.
- Mam dla pani koszulkę zdejmie pani majteczki przebierze się pani pobiegnie siku i zaraz pojedziemy na zabieg – bez niepotrzebnego wdechu, precyzując wybór ofiary, kobieta w zielonej piżamce położyła koszulę na łóżku Mirabelki.
- Uff! – jęknięcie sali nr 2 wyraziło sprzeciw co do kolejności zaplanowanych zabiegów.
- A czopek wczoraj koleżanka dała? – tu nastąpiła wymiana dalszych żarcików pomiędzy kobietą w zielonej piżamce, a drugą zieloną kobietą, która zmachana dobiła właśnie na salę. Żart na temat zastosowania przez niektóre pacjentki czopków w wersji do/wcipnej, bądź doustnej, nie wzbudził w zalegających łóżka szpitalne większego rozbawienia. No może obudził pewne podejrzenia, ale Mirabelka była już w drodze na siku i ominęły ją, oskarżające o głupotę pacjentek, spojrzenia marsjanek.
Po kilku minutach powróciła na salę i rozpoczęła przymiarkę nowej kreacji. Ni jak nie mogła odnaleźć otworu, przez który można by wcisnąć głowę, za to zlokalizowała rozprucie na całej długości, z którego po obydwu stronach sterczały jakieś długie troki.
- To musi być z tyłu – rzuciła podpowiedź koleżanka niedoli – no wiesz, musisz to ubrać jak kaftan w psychiatryku.
- Jesteśmy w domu! - trafnie zauważyła Mirabelka.
Bez słowa oporu wsunęła obydwie ręce w rękawy. Na szczęście okazało się, że rękawy mają dostosowaną długość, można by nawet rzec, że skończyły się gdzieś w okolicach łokci i ściekająca stróżka potu mogła spokojnie zaschnąć w połowie drogi do samego obłędu.
- Ale jak mam się związać? – Mirabelka wyraziła swoje niezadowolenie zauważając pewną asymetrię co do przyszytych troków. Spoglądając do tyłu, zauważyła nawet dwa bezwstydne pośladki wystawione na światło dzienne i zalała się rumieńcem.
- Wskakuje pani – jedną ręką kobieta wskazała Mirabelce łóżko – jedziemy na salę operacyjną.
Porzucając kule, Mirabelka odbiła się od ziemi, by za chwilę opaść w pozycji horyzontalnej na łóżku.
- Trzymajcie kciuki – szepnęła w stronę koleżanek niedoli.
A kciuki koleżanek zamknęły się w pięściach, ale Mirabelka jechała już korytarzem, a migające lampy z sufitu skanowały wszystkie jej lęki do samych kości.

C.d.n...

środa, 5 czerwca 2013

powroty bywają trudne

Mirabelka wróciła ze szpitala troszkę pokiereszowana, bo zamiast posklejać ją tam do kupy uszczknęli co nieco.
Trzy noce bezsenne będzie teraz nadrabiać w poduchach.
Jak już się wyśpi i pożre całą domową aptekę, postara się wrócić w lepszym humorze.


sobota, 1 czerwca 2013

cześć dzieciaki

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO KOCHANE DZIECIACZKI! :)

Pamiętajcie, dziećmi będziemy zawsze, oby tylko jak najdłużej nie zapakowali nas znowu w pieluchy. ;)

Pst:
Mżonek odstawia jutro Mirabelkę na warsztat, za kilka dni wróci do Was po remoncie.
Z pewnych źródeł wiem, że będzie za Wami tęsknić.