z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

czwartek, 31 stycznia 2013

Mendyk Doktorem

Ostatnie sceny zatoczyły się na tyle wartko, że serial z Mirabelką w roli głównej utknął w martwym punkcie. Widzowie prawdopodobnie są już mocno znudzeni. Co by Państwa wskrzesić bądź dobić, podrzucę wątek poboczny w podobnym klimacie.

Brnąc przez wody dzielnicy, Babcia Najświętsza powróciła z Przychodni rehabilitacyjnej, bogatsza o scenariusz od pewnej przemiłej, okołostupięćdziesięcioletniej pacjentki z tej samej kolejki.

Owa Pani uskarżała się, że będąc swego czasu w Ciechocinku, otrzymała zbyt dużo zabiegów, bo całe siedem. Paradoksalnie to może faktycznie wykończyć człowieka.

Następnym razem trafiła do sanatorium w Nałęczowie...

- Z jakich zabiegów chciałaby Pani skorzystać? – zapytał Mendyk, szykując stosowną ankietę.

- Najlepiej z żadnych – szczerze odpowiedziała Pani.

- Proszę Pani, to jest sanatorium, a nie wczasy – upomniał Mendyk. – Coś przecież muszę zalecić.

- Chciałabym tylko odpocząć – jęknęła z nadzieją w głosie.

- A co Pani najbardziej dolega? – nie odpuszczał. - Zlecenie nie może być puste.

- A wie Pan – olśniło Panią. - Ja trochę palę!

- Więc inhalacje i spacery! – dał za wygraną Mendyk.


Mirabelka myśli, że to nie był zwykły Mendyk, tylko chyba całkiem mądry Doktor.

Inni mówią, że są ludzie i taborety, ja nie wiem czemu taborety, ale to był zapewne ten ludź!

środa, 30 stycznia 2013

nie dziwi nic

Sytuacja wczorajsza wymalowuje się następująco:

Pani Zima zrobiła wielką kupę na trawnik i udaje, że wabi się Jesień
- właściwie tyle w temacie zaokiennych widoków.

…na może jeszcze, że narodziły się pewne przesłanki, co by Virus swego czasu dorzucił tam swoje trzy grosze, no i próbki do badań Mirabelka nie zabrała, bo wydawała jej się ongiś zbyt nieczytelna.

Dzieciom rozlewają się ba(k)terie.
Babcia Najświętsza po rehabilitacyjno-relaksacyjnym masażu ostatecznie się spięła.
Mżonek na piątym biegu rozsiewa swoje mikroby po Katowicach.
Mirabelka popsuta, ale próbuje trzymać się sterów.

Plan wycieczkowy:


Kotu żarcia dokupić, bo z głową w pustej misce przysypia.
Farbę dla Najświętszych do futryn zmieszać, kolor uzyskać.
5 milionów chusteczek zakupić, wymiennie na 360 kilometrów papieru toaletowego.
Powrócić i w łożu błogo zalegać, przedtem jakieś tam czynności egzystencjalne sklecić.

Siku przed wyjściem i można odlecieć.

- Kap, kap! – ciurnęło za kibelkiem.

- Rzesz, co do licha? – zacharczała Mirabelka.


Budowanie relacji z muszlą klozetową i działania przedsięwzięte:

Wydzwonienie fachowca, umówienie na jutro (czyli dziś), tymczasem...
kibelek rozkręciła (jakież to szczęście, że katar odciął jej węch), doszorowała, poskładała, prowizorycznie uszczelniła, wszystko zajęło jakieś 5 minut do 2 roboczogodzin (ostatecznie Mirabelka przyjęła drugi wariant), setki hektolitrów potu wylała (teraz rozumiem skąd dziś to odwodnienie).

Mirabelka w drzwiach, telefon.

- Lawina z dachu zeszła prosto na auto, maska wgnieciona!

Mirabelka nawet nie wydawała się być zdziwiona.
Po prostu dobry los zaserwował kolejną ze swoich niespodzianek.

Nie polegnijcie, jeszcze zdrowi!

Snuję się po domu zasmarkana i kaszląca, z podejrzeniem jakiejś dziwnej odmiany niebanalnego choróbska, podejmując niejedną próbę wydania dźwięku, choć nadal w tonie rozpaczliwej goryczy.
Przystosowując odczyt do wnikliwej analizy istoty mojego dzieła, stwierdzam iż dźwięki skołatanych łańcuchów, potrafią wybrzmieć bardziej melodyjnie niż jakakolwiek półnuta mojego charczącego głosu.

Czekając na poprawę zdrowia, ogołacając domową apteczkę, sięgam po sprawdzone ongiś receptury babcine: gorący kubek mleka z miodem, z 3 ząbkami czosnku - choć wśród tej całej rozpierduchy, najłatwiej jest mi stawiać opór - jedynie skutki uboczne będzie trudno wywietrzyć.

Z wiadomych więc względów, na jakiś czas pozostanę w głębokiej samotni, izolując nozdrza innych od nadmiaru mojej eteryczności.

Nieskromnie oczekując na cud i dobre słowo, upraszam by nie szczędzić mi wszelakich oznak litości!

poniedziałek, 28 stycznia 2013

kreatywna

- A może byś tak zadbała o siebie! – podpowiada moje drugie Ja.

- No przecież rzuciłam palenie, jestem na diecie, czego chcieć więcej? – tłumaczę się zaskoczona propozycją. O goleniu nóg przecież nie będę dopowiadać.

- Ciebie by trzeba gruntownie odgruzować! – nie daje za wygraną drugie Ja.

No i co było robić? Wyszukałam w okolicy salon kosmetyczno-fryzjerski z szerokim wachlarzem usług.

Wpadam zdyszana.

W recepcji długonoga, długowłosa, wielkobiuściasta, uśmiechnięta od ucha do ucha swymi opuchniętymi wargami Barbie. Rzuca przede mnie ulotkę.

Przeglądam z niedowierzaniem.

- Co może mi Pani zaproponować? – dopytuję z nadzieją w głosie.

- Perukę! – odpowiada zniesmaczona moim widokiem Blondi.

Wychodzę.

Ktoś Ty?

Ponieważ Mirabelka zauważyła sporo wejść, ale nie potrafi zajrzeć Ci w oczy, wyciąga swoją bloggerską dłoń i prosi, byś podjął próbę i w kilku słowach się przedstawił.

Chciałaby usiąść z Tobą, choćby na chwilkę, przy jednym stoliku i wspólnej kawie. (Kto kawy nie lubi, może zaparzyć sobie herbatkę lub nalać wina)

Możesz skorzystać z tej pseudoankiety.

Ktoś Ty? - (Wystarczy literka jak chcesz zostać anonimowy, ale ucieszy Mirabelkę też ciąg literek)

Skądś Ty? - (Gdzież to te swoje szanowne stopy stawiasz?)

Zaglądasz tu czasem, czyś tylko buty o wycieraczkę wytarł? - (Zaglądasz tu czasem, bo lubisz z Mirabelką posiedzieć? Czy… Wpadłeś przypadkiem i Twoja noga więcej tu nie postanie? )

I skąd żeś tu trafił? (Trafiłeś na link na jakimś portalu? Czy… Szwędając się po sieci Mirabelka wypadła z kapelusza?)


sandałki inne wodery

Jak się Państwu tytuł nie podoba, to proszę sobie zmienić!

Mirabelkę ząbek napierdzielał, whisky przeciwbólowo zażywała, ząbek zelżał, ale świadomość się zagubiła...takie buty!

Państwo wybaczą!

sobota, 26 stycznia 2013

piekareczka

Zrobiło się kulinarnie.

Znalazłam wczoraj przepis na Szybkie bułeczki pszenne na Szagon przez ogródek. Piekłam, pyszne.

Z rezerwą podchodzę do blogów kulinarnych, zamieszczanych tam przepisów i zapewnień, że przygotowanie zajmie tylko 5 minut, a efekt będzie piorunujący.
Ponieważ nie raz faktycznie ten piorunujący efekt zwalał mnie z nóg, a właściwie moje „szybkie i łatwe danie” prosto do kosza. A te "tylko 5 minut", zamieniało się w godzinną gonitwę po sklepach w poszukiwaniu niezbędnych produktów.
Tym razem zupełnie inaczej i o wiele prościej. A efekt absolutnie nienapompowany i nienapuszony, tylko taki pachnący, smaczny i prawdziwy. Mlaskające dzieciaki szczerze zadowolone, a rzecz banalna w swojej prostocie i z produktów, które to miewam w domu na stałe. Bo mąki ci u nas dostatek, a i drożdże lubiące warunki syberyjskie mogą wylegiwać się w zamrażarce, na którym to im się boku rzewnie podoba.
I wsio! Bo szczypta cukru, czy soli, albo 3 łyżki oleju, to nie jest żaden problem, no może z łyżką bo ta akurat zalega w zmywarce, ale wziąć, opłukać i problem znika. No i ciepła woda też się znajdzie, do studni lecieć nie muszę.
Pewnie powiecie, że nic w tym specjalnego, że od lat takie śniadaniowe dzieła pieczecie, ale i ja piekłam, tylko zawsze jakieś takie z zadęciem i udziwnione, bo zdrowe być muszą, więc mąka cudowna, ziarna przeróżne, a i najlepiej woda z Lichenia.
A zapominamy, że w prostocie siła.

Zesłany do sklepu Mżonek, dzwoni i pyta:

- Kochanie, to co miałem kupić?

- No jak to co?! Worek mąki pszennej, dziesięć paczek drożdży, kilo soli i cukru.


Smacznego!

piątek, 25 stycznia 2013

Drugie wcielenie Mirabelki

- Będziesz łopatą! – rozdziela role Młodszy. I łopata przypada Mirabelce.

- Nie chcę być łopatą, miałam być hakiem! – Mirabelka broni swojej suwerenności.

- Ja miałem być hakiem! – denerwuje się Dorastający.

- No to ostatecznie mogę być drabiną – Mirabelka poddaje się dla wyciszenia powstającego konfliktu.

- Ale przecież ja jestem drabiną! Ty możesz zostać młotkiem – konsoliduje swoją pozycję Młodszy.

- Jasne! Moim marzeniem było zostać młotkiem – żachnęła się Mirabelka.

I została.

Będąc młotkiem można zarobić 140 tysięcy, wybudować mury miasta i karczmę.

Skoro zostaje się właścicielem karczmy, to można chyba polecieć na browara.

A teraz zgadnijcie w czym rzecz się ma-cała?

Powodzenia.

mediacje

Walenie w drzwi. Otwieram z pewnością, że naszedł mnie ksiądz po kolędzie.
Ale nic bardziej mylnego, to sąsiadka Irenka (78 l) obrusza łomotem moje drzwi w zawiasach, no i jeszcze łka przy tym jak dziecko, chcąc zapewne podzielić się ze mną jakąś dobrą nowiną.

- Mirabelka ratuj! – wykrzyczała s. Irenka, wylewając rozpacz za mój kołnierz, a całą resztę na korytarz.
- Mój Boże, co się stało? – dopytuję, przerażona ogromem tej całej rozpaczy.
- Oni mnie do reszty okradną! – optymistycznie odparła s. Irenka, przytrzymując się ocalałej futryny.

Rodzą mi się w głowie setki pytań z rodzaju tendencyjnych. Ale nie ma czasu na pytania, bo sąsiadka Irenka łapie mnie za nadgarstek i wyszarpuje ze schronu na korytarz. A czyni to z takim rozmachem, że o mało nie wpadam prosto w otwarte drzwi windy.

- Będziesz moim mediatorem! – oznajmia s. Irenka bez ogródek.
- Ale kto, co, po co…? – no i wszystkie tym podobne pytania pozostały bez odpowiedzi, bo sąsiadka Irenka rusza do natarcia.
- To jest pan Administrator – przedstawiła mi Pana sąsiadka Irenka, wkładając moją rękę prosto w jego łapę.
- Witam Pana! – przywitałam skromnie, aczkolwiek atmosfera już na wstępie wyglądała na dość skwaszoną.

Okazało się bowiem, że w rozliczeniu za wodę, ku niezadowoleniu drogiej sąsiadki Irenki, administracja nie sypnęła groszem, tylko chce ją jeszcze wyszczypać na całe sześćdziesiąt złotych.
No i chodzi o to, że jak to, dlaczego to tak, i czemu to ją, skoro ona sama i dlaczego tak dużo? Ale kolega Administrator, co to go żem właśnie poznała, zupełnie nie słucha argumentów mojej koleżanki Irenki. No i ratunku, pomocy i takie tam!

Traktując o zjawisku zaproponowałam, co by koleżanka Irenka wydobyła dokument spoczywający w domowych archiwach, a mówiący o stanie poprzednim odbiegającym od stanu bieżącego zużycia płynów. I co by Pan A. wyjaśnił jak to możliwe, że na tym papierze wielkimi bukwami stoi, że w domowej łazience koleżanka I. tak drastycznie właśnie tych płynów nadużywa.

Doszliśmy gładko do wniosku, że faktycznie jak na jedną osobę, która to zapewnia, że myje się jedynie w misce wody, w tej misce potem zmywa naczynia, spłukuje sedes i tylko rodzina robi pranie, a nie tak jak u mnie, że pranie kręci się w bębnie maszyny losującej na okrągło, to sprawy zaszły za daleko i nie ma odwrotu, sytuację na korzyść pokrzywdzonej rozwiązać należy.

W istocie sratatata, rachunek zapłacić i tak trzeba, bo komputer się nie myli i słupki dodawać umie, a myli to się zapewne Pani Irenka i ja.
Na co Pan A, usłyszał, że może i jest ona łobuzicą, ale rzeczony dokument, to może sobie teraz wsadzić i zapewniam, że nie była to kieszeń.
Ponieważ dałam się również porwać w cały ten wir akcji, motywem z zastraszaniem wydusiłam wymianę liczników na model nowszej generacji, a przynajmniej taki, co przy pobraniu litra nie będzie nadpisywał w zeszyt dziesięciu.
Pożegnałyśmy Pana Administratora dość ozięble.
A sąsiadka Irenka obiecała, że po wymianie liczników, to będzie u mnie w misce nogi moczyła, co by zachować twarz, jak się okaże, że ponownie na zegarach prędkość przekracza.

środa, 23 stycznia 2013

sezonowo

Mżonek bez przypadek wyczaił dla Mirabelki kozaczki. Fotkę przysłał, dyrektywę wydał, jechać, obejrzeć, zakupić.

Tak więc Dziadek Jaś zatrudniony za niańkę robił, a Mirabelka z Babcią Najświętszą wybrały się na przykazane zakupy do galerii.

W końcu na potrzeby zimy faktycznie przyda się zmiana podkucia na kopytach.

Przymierzyły kolejną i nastą źle skrojoną bluzkę, ze zbyt dużym i przymałym dekoltem, z przykrótkimi, z przydługimi rękawami i kilka sweterków nie w tym rozmiarze, albo kolorze.

Nie powiem, dwie frywolne bluzeczki łyknęły, na lato będzie jak znalazł. No i jeszcze jeden zmechacony malinowy sweterek. Ten się załapie na zimę, a może nawet po domu?
To i tak jeszcze wyjdzie w praniu.

Zasiadają w wygodnych fotelach, transakcję opijają dużą latte macchiato.
I oderwane zupełnie od rzeczywistości popijając kawkę, dymią na lewo i prawo.

- A właściwie to po co my tu przyjechałyśmy? - ocknęła się Babcia Najświętsza.

- No racja, buty! - zerwała się Mirabelka do biegu.

I już obydwie siedzą na przymiarkach.
Babcia Najświętsza nie miała wątpliwości - wybrała, dopasowała, idealne, kupione.
Mirabelka mierzy ecco kozaczki. Ale jakieś takie zbyt ecco i drogie.
Wybiera w końcu te zupełnie nie promowane przez Mżonka.
Podwija spodnie do kolan zachwycając się anfas i profilem, pięknie opiętą łydką i stwierdza, że ten filc w cholewach to jakiś taki zbyt cienki na zimę.

- Będzie Ci ciepło, przecież mają futerko – zauważa Babcia Najświętsza.

Cholera, może już pora nogi ogolić?

na tapczanie leży leń...

Leżę obok chorego, po głowie głaszczę.

Dorastający w lewej ręce trzyma banana i podstawia mi pod nos.


- Obierz mi go! – trybem rozkazującym rzecze zasmarkany pierworodny.

- A ty sam nie możesz? – pytam przyglądając się skomplikowanej strukturze banana.

- Nie, przecież w drugiej trzymam pilota – zażenowanie nie schodzi mu z twarzy.

...z mojej również.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

prawo serii

Dorastający przy niedzieli o czwartej rano pokłusował do tualety, potem łyknął stopera i udało mu się zaczopować tak, że mógł nawet zaryzykować kilka bąków bez powikłań.
Całe szczęście, że w przeciwieństwie do Virusa sam się deleguje na tron.

Śniadania nie skonsumował, twierdząc jednak, że cudownie ozdrowion. Więc skoro Mżonek atrakcję obiecał, na Hobbita poszli.

Mirabelkę fascynuje takie kino, szczególnie, że ciszę i spokój może w domu uzbrajać do woli.
Błogostan mija jednak nieubłaganie jak czas. W kole szesnastej powrócili.

Dorastający cały rozgorączkowany, drżący, do czterdziestu dobijał. Na nic tłumaczenia, że gorączka powstała z wyniku rozentuzjazmowania filmem.

Ostatnie zajścia nie wpłynęły jednak dobrze na reputację Mendyków, ale skoro nie było opcji zastępczej, MM postanowili dać im ostatnią szansę i uderzyć licząc na nawrócenie.

Godzinkę odsiedzieli i Pani House diagnozę postawiła.

Gardło zaczerwienione, wątroba pod łukiem, śledziona pod łukiem, leki objawowo, wszystko w porządku to się dopiero rozwija.
Czyli czekać.

Na szczęście Mżonek sam z Dorastającym stacjonował w gabinecie, bo na słowo Czekać z ust szanownych państwa Mendyków, Mirabelka dochodzi w minutę do rozstroju nerwowego.

Do 37, lekami z domowej apteczki gorączkę zdjęła . Czekamy.


Wieczór tej samej niedzieli.

Dorastający poleżał, potem powstał.
Upada mu pudełko chusteczek, robi kroka i omija.

- A może byś podniósł?

- Jestem chory, nie mogę się schylać.

- Widocznie prowadzisz zbyt hulaszczy tryb życia.

- Zapomniałaś? Wątroba przeszkadza mi pod łukiem?


No jakież to oczywiste.

niedziela, 20 stycznia 2013

sza

Żeby pisanie bloga nie stało się zbytnio natarczywe, przeprowadzam badania na własnej jednostce, stwierdzając że poziom formy grafomańskiej jest zniżkowy do chwilowego zaniechania włącznie.

Mirabelka przysiada na krawędzi siedzenia.
Nasłuchuje.

sobota, 19 stycznia 2013

Zastój

Ostatnie zdarzenia sprawiły, że Mirabelka musiała się przestroić, więc sięgnęła po winko.

Dalej sytuację pozostawi nieogarniętą, bo dopiero się wdraża.
Teraz trudno powiedzieć jak rozwinie się akcja.

Kto wie, może zamierza stracić przytomność? Może lepiej będzie zawczasu powiedzieć Państwu
- Dobranoc!

Tam i z powrotem

Jeszcze ciemno było, ale jakby o świcie.
Dziadek Jaś domagał się tlenu i pojechali. Mżonek w pobliskiej Jednostce Ratownictwa Medycznego działkę w igle skombinował, oddech wrócił.
Ja w tym czasie obrobiłam towarzystwo szkolne i drobny inwentarz. Mżonek oddychającego już dziadka do domu odstawił, a sam do fabryki pojechał. Potem Dorastający sam się odwiózł do szkoły, a ja z Virusem Młodszego, co by Virus, nie Młodszy, jeszcze jedną kupę w locie zaliczył.
Powrotne zakupy, leki, śniadanko i dziadka z torbą podróżną do szpitalnej sypialni można było odwieść.
A że dziadek ma taką magiczną niebieską karteczką, z którą na teren każdego szpitala można wjechać, to w samych drzwiach zaparkowałam, co by się chłopina nie nachodził.
Mendykom pod opiekę oddałam, torbę na krzesełko rzuciłam i czym prędzej musiałam uciekać, bo stróż szpitalny zaczął mnie gonić, a bo ta karteczka to tylko z pasażerem działa.
Spod szpitala zgarnęłam staruszka z balkonikiem, bo rodzina rano odstawiła, ale odebrać to już nie było komu.
- Teraz Panienko to już wszyscy w robocie, do wieczora bym musiał czekać.
Staruszek życiorysu nie zdążył opowiedzieć, bo jednak blisko było. A pod drzwi nie bardzo chciał, by go odprowadzać, nie nalegałam, rozumiem tj. ograniczone zaufanie. Pożyczyłam zdrowia i dalej podreptał swoją drogą.
Do domu wróciłam, do Babci Najświętszej zadzwoniłam, relację złożyłam, odsapnęłam.
Zadzwonił telefon
- Lekarka powiedziała, że nie zostaję, bo kaszlę i cieknie mi z nosa i mam wracać do domu – poinformował dziadek – muszę tylko poczekać na kartkę z kolejnym terminem przyjęcia.
Ciekawe komu teraz z nosa nie leci, jak z zimnego w ciepłe wchodzi, albo kto widział nie kaszlącego z POChP?
A no i nie wspomniałam, że Dziadek Jaś rok już czeka na przyjęcie. Bo pierwszy termin był za pół roku, ale pod koniec roku fundusze się skończyły, więc przełożyli na za kolejne pół roku. A że każde skierowanie trzy miesiące ważne, więc za każdym razem kolejno, internista, pulmonolog, szpital i abarot.

No i czekał. Czekał na karteczkę pod gabinetem cztery godziny. Gdy w połowie tego czasu chciał uprzejmie dopytać czy długo jeszcze będzie czekał, równie uprzejma pielęgniarka odszczekała
– CZEKAĆ! - oszczędnie w słowach.

Zastanawiam się jakby to skomentować i nic mądrego nie przychodzi mi do głowy. Kolejny termin na marzec, jakby nie było tylko kwartał, a nie pół roku – postęp.

A teraz każdej nocy, dzień w dzień, walka o kolejny oddech.

piątek, 18 stycznia 2013

Virus i wirus

Gdyby ktoś chciał nastawić budzik o pełnych godzinach, wystarczy pogadać z Virusem.
Za usługę pobiera symboliczne opłaty:
Cennik
budzenie co godzinę - wycieczka z Viruskiem na spacerniak,
budzenie co półtorej godziny - drapanie za uchem, dziesięciominutowy zabieg,
budzenie co dwie godziny - drapanie po jajkach
(- Virus przecież Ty nie masz jajek! - wyszeptałam.
- Cicho bądź! - odszczeknął się Virus) drapanie po brzuchu pięciominutowy zabieg.
Przyznacie taniocha i można się jeszcze targować.

O interesy trzeba dbać, więc dzisiejszej nocy sprawdzaliśmy, czy Virus jest w stanie sprostać tej ofercie. Jest!
Akcję rozpoczęliśmy o 21, potem kolejno 22, 23, 24, 1, ...

Wystylizowałam się w pidżamkę, pilotkę i sofixy i w warunkach syberyjskich, przedzierałam się razem z Virusem przez śniegi Kamczatki.
I muszę Wam powiedzieć, że Virus bez jednego mrugnięcia okiem, potrafi z metra zmieść parkującą za nim przeszkodę. Grunt to nie schylać się zbyt nisko. Się rozumie przecież, że psu nie zagląda się pod ogon! Więc wystarczy trzymać pion, a od kolan w górę można zaoszczędzić stylizację.
Cała akcja trwała do 4 rano, gdzie sobie cichutko umarłam i tak nie będę jeszcze żyła jakieś dwie doby (z przerwą na spacer z Młodym i z psami, zakupowanie, gotowanie, sprzątanie, pranie, odśnieżanie, wizytowanie u weta, lekcje robienie, pisanie, czytanie i takie tam nicnierobienie).
Ale Virus po wizycie u psiego dealera powinien trzymać się dzielnie, bo umówiony jest jeszcze na jutro po kolejną działkę wspomagaczy.

nudy na pudy

Dziadek Jaś przybieżył na nasz adres domowy, na wiele godzin przed odlotem na szpitalne salony. W piątek w Poradni leczenia zaburzeń snu i oddechu, będzie się wysypiał pod okiem ślicznych pielęgniarek. Nie wiem jak to zniesie, ale oby mu się z wrażenia nie pogorszyło.
A, że szpital mamy rzut piłką mniej lub bardziej palantową, można spróbować też kamieniem, albo beretem, ale to już chyba wyższy poziom wtajemniczenia, to się dziadka przypilnuje.
Ale najpierw trzeba było zadbać o dotlenione kolorowe sny w domowych pieleszach. Tak więc Dorastający z wrodzonej grzeczności swoje nowiutkie łóżko użyczył, a sam na polówce zalega.
-Ale teraz panie dzieju te polówki to zupełnie inna historia. Składają się takowe z dość wyrafinowanych elementów takich jak: materacyk pikowany deseń nieokreślony, dechy z jakiegoś stupięćdziesięcioośmioletniego bambusa masujące kręgosłup, a może i dupsko, żadna tam lipa, pełen wypas, zero sprężynek.
Ale ja właśnie o tych wyprodukowanych w czasach antycznych i o te sprężynki mi biega, bo robiły kiedyś na mnie największe wrażenie. No może ten khaki brezencik o specyficznym zapaszku już mniej, ale polówka w tym wydaniu to było dopiero coś, jak mydełko Fa z Pewexu, albo ściankoregał z innej lewej ręki.
Za młodu udawało się czasem na wproszonych wyjazdach po rodzinie, nocami dawać po sprężynach, ale raczej to rzadkość była. Z wrodzoną gościnnością, oddawali na pohybel swoje umiłowane tapczaniki, no i oczywiście nie znając litości i ku mojemu brakowi uznania.
No ale po co to wszystko? No właśnie w tym rzecz, że jako szczenię nie mogłam być w posiadaniu trampoliny, bo takowych zwyczajnie w asortymentach nie było.
Teraz to rodziciele zakupują takie sprzęta próbując wystrzelić swoje dziatki w kosmos przy najbliższej nadarzającej się okazji i to jeszcze ku uciesze tych dziatek.
Może i były wówczas pewne problemy techniczne, ale pragnęłam ogromnie wykorzystać ową zmyślną konstrukcję, by wystrzelić się z delta-v i pogłaskać Łajkę, bo jeszcze wtedy nie wiedziałam, że Kudriawka tego lotu nie przeżyła. No i z odpowiednią trajektorią lotu wrócić na kolację do domu.

Może wystarczy już tego nudzenia?

czwartek, 17 stycznia 2013

Nie wszystkie opowiadania kończą się kropką.

(Galwanizując stare wybryki na kanwie piórkiem bez węgla.)


Dzień łamał się z nocą. Za ścianą rozkołysane nastolatki sprawdzały wytrzymałość naciągu zbrojenia ścian, organizując festiwal muzyki z CD chromu. Wszelkie odgłosy ulatujące przez rozpostarte skrzydła okien, nabierały miana techno-story. Bądź co bądź, nawet niezła akustyka.
Skoro na działania w świetle dziennym z premedytacją brakowało czasu, nie zważając na aktywność nocy, wykorzystywałam przewagę sił i spędzałam godziny na bezkresnym wpatrywaniu się w białą połać papieru. Jeszcze tylko nasłuchiwanie tupania zegara graniczyło z cudem, ale jednak podejmowałam cichą próbę zaduszenia rękami czerwonej kredki. To taki chytry plan stworzenia czegoś wyjątkowego, nieokiełznanego w swojej fakturze. Zabójcza kombinacja barw, zawsze wzbudzała we mnie natchnienie do wymiocin. W przyspieszonym tempie malowałam tysiące nieposkromionych mi znaków, a jedynie wycierający się grafit oznajmiał mi o niewielkiej dysfunkcji kolorów. Nawet jeśli spod palców uciekał mi grunt, to w gruncie rzeczy w ofensywie zostawał już tylko papier.

W rocznicę owych dramatycznych wydarzeń, składam ofiarę z kozła w podzięce, że dzień się ziścił. Przy pomocy śpiących palców, na papierze powstała istna wieża Babel. Jeszcze chwyta mnie za serce stalową pięścią.
Teraz na wspomnienie owych chwil, wyczuwam narastającą presję i znów przechodzę do natarcia.

wtorek, 15 stycznia 2013

Bez wspomagaczy

- Jestem gruba! - setny dziś raz oznajmiła Mżonkowi Mirabelka.

Pogodziła się z tą myślą i żyła sobie spokojnie aż do niedawna, kiedy znów coś ją natchnęło, aby się nad tym zastanowić.

- Lustereczko powiedz przecie, że Mirabelka nie jest najgrubsza na świecie - próbowała wymusić zeznania Mirabelka.

- phi hi hi hi hi ha ha HA HA – załkało lustro z miną Hannibala Lectera.

I wszystko znów stało się jasne!
A właściwie za sprawą mediów i jednej takiej promującej tajemne specyfiki.

- I będzie mi taka czarować, że jak zacznę żreć to świństwo, to wrócę do swojej figury? - Mirabelka zdjęła swoje spojrzenie z telewizora przenosząc je na Mżonka.

- Mh – rozgadał się Mżonek.

- Ja nie chcę swojej figury, ja chcę jej! – odgrażała się Mirabelka.

- Jak chcesz to Ci TO kupię – włączył się do dyskusji Mżonek, przyglądając się uważnie Pani z TV.

- A potem przyjdzie mi przesiedzieć z tydzień w kiblu - zmarszczyła złowrogo brew Mirabelka.

Odpływając drugim okiem dopatrzyła się jedynego plusa.
No bo ileż to można w takim Alcatraz lektury nadrobić. Rozmarzonej Mirabelce zamknęły się światy równoległe.

- Moja chwila prawdy – powiedziała wchodząc na wagę.

- < szyderczy śmiech wagi > - cyferki przelatują z góry na dół jak w Matrixie.

- No co jest? Było minus cztery i znów jest tylko jeden? – wyczerpała zapasy energii życiowej.

- A może bez tego nie dasz rady, to kupię – zdezorientował się Mżonek.

- A niech się Twoje słowa w gówno obrócą! - (jak to mówił pewien klasyk) po klasyku powtórzyła Mirabelka.

Zastanawiając się jednak czy nie wypowiedziała tego w nieodpowiednią godzinę.

Dzisiaj pointy nie będzie, odchudzamy koszty.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Prawdziwa cnota krytyk-ów się nie boi

Panele pociągnęły za sobą demontaż i montaż inszych mebli. Tak więc sezon II trza było nakręcić.

Za pożyczoną od producentów Najświętszych kasę, zakupiono sprzęty made in "Zrób to sam". Casting na Adama Słodowego wygrał Mżonek, a Mirabelka miała być tylko tłem. Najświętsi podpisali korzystną dla MM intercyzę i nie chcą nawet partycypować w zyskach.

Mżonek główną rolę odegrał i Oskara zgarnął.
Drugoplanową rolę gwizdnął Mirabelce sprzed nosa Dorastający, ale skromną nominację otrzymał.
Młodszy, jako że wpadał tylko na występy gościnne i przed ewentualną klapą chciał umyć ręce, może teraz liczyć tylko na gratisowe mydło.

Za to Mirabelka, która wszem i wobec obwieszcza o wielkości i płynności ruchu, o genialnym tle ujęć, to za artystyczny całokształt chce być również wyróżniona.

Przyznaje jednak, że w tej scenografii trochę się rozmazała i przykurzyła, ale Srebrny Paw to na bank się już jej należy.

Kobieta upadła

Przyznać się muszę, że już na wstępie dnia, tego przede wczoraj, albo i jeszcze przed, wtedy co przymrozek złapał się za kałuże - popełniłam zjazd.

Może mam jakiś uraz trwały, muszę się nad tym zastanowić, bo do upadków jak widać to ja mam ostatnio dobrą rękę, a właściwie twarde dupsko.

No i tego ranka, co ja o nim w górze, w pozycji kucznej, zjechałam podjazdem prosto w drzwi garażowe.

No i jak tak sobie wypoczywałam patrząc w chmury z godnościom osobistom, mijał mnie sąsiad, co niby on zwykły chłop, a jednak persona non grata.
Jak o nim pomyślę, to otwiera mi się zawsze szeroki wachlarz gróźb karalnych.

A mijał mnie tak, że o mało nie zdeptał. Coś mu się jednak figura zachwiała i może wetrze mnie w ziemię, ale następnym razem.
Oczywiście postanowiłam zważyć lekce fakt, iż przy próbie ominięcia mojej szanownej osoby, jego kieszeń wypluła kluczyki, domniemam samochodowe.
Gdy stawałam na baczność, sąsiad (brrrrr, na miano sąsiad to powinien sobie zasłużyć, ale niech już będzie, bo z epitetami nie chciałam się rozkładać) jeszcze obmacywał się od stóp do głów.
I pomyślałam sobie, jak to niektórzy mają przesrane, aż moje troski ku uciesze własnej wydały się niczym.
W momencie gdy zamierzałam już zrobić stosowny odwrót, sąsiad (brrrrr) pokazał tą obmacaną głową, że chce iść ze mną na solo.
Nawet nie drgnęłam w jego kierunku, przecież byłam w odwrocie.
Ale dopadł mnie, pcha się z grabiami i rączki całuje, w celu oczywistym, bo dopytania:

- Czy nie zauważyła Waćpanna moich kluczyków?

- A w życiu!

sobota, 12 stycznia 2013

kolaż

Gram na zwłokę!

Prawdopodobnie teraz z Mżonkiem składamy puzzle z paneli.
I mam nadzieję, że jest to przednia zabawa.
(jeszcze nie dopracowałam, o której godzinie może to się wkleić)

Podrzucam Wam więc kolaż Dorastającego przygotowany na zajęcia artystyczne do Gim.

Jakość zdjęcia pożalsieboże, ale los nie obdarzył mnie ani sprzętem (facet, by tego nie napisał), ani fototalentem!



Na kolana.



Dorastający zapytał, czy robiłam to zdjęcie mikrofalówką?
- Zupełnie nie rozumiem młodzieży!

piątek, 11 stycznia 2013

Kiedyś, gdzieś i nocą


Było z nerwem i padał deszcz...

- ale z deszczem zbytnio rozbudowana fabuła, no i ten dramatyzm sytuacyjny...
Nie jestem już w stanie tego udźwignąć! Trza było wtedy.


Z drogi!

Wsiadam do samochodu z zamysłem przeczesania nocy - znam drogę, choć gdyby ją trochę podkręcić w paintshopie nabrałaby sensu. Co z tego, że rogata? - wystarczy, że ciemna.
Obok autobus podrzuca ludźmi, jakby chciał ich wykrztusić. Popękany asfalt jak skóra i kolejny wertep był w stanie mnie zbudzić. Ktoś trąbi! W odwecie uderzam pięścią w klakson, zaznaczam obecność.
Z piskiem stawiam pieczęć przed pieszym, każdy może udeptywać chodniki, dziś nawet krawężnik jest obcy.
W głośnikach brzęczy zielony kamyk, tylko turkot gdzieś zamilkł, a może to inna poprzeczna, inny kamyk?
Splatam palce na kierownicy, mocniej. Nucąc coś na wydechu ćwiczę pasaże, a jednak w tym samym rytmie.
Na przeciw światła wkładają palce w oczy, gubię wymiar. Choć jestem w nim tylko na pozór, on jest we mnie. Już czwarta.
Tylko kawa mogłaby wybić mnie do pionu i ustawić na baczność.
Jeszcze jedna przecznica i wycieraczki zmażą noc z szyby - koniec podróży.


Nikt tej nocy nie ucierpiał, żadnych zadraśnięć, poza moją dumą, ale ona zupełnie nie związana z drogą.

czwartek, 10 stycznia 2013

18-ście plus-minus


(Uwaga! Ten post może zawierać treści demoralizujące.)

Mimo najszczerszych chęci, nie mam zamiaru zacieśniać dzisiaj stosunków ze światem zewnętrznym, bo i właściwie nie ma specjalnie o czym gadać.
Gdyby ludzie potrafili czytać w moich myślach to miałabym chyba dzisiaj mordę obitą.

A po głębszych zastanowieniach, jak tu naprawić błędy tego dnia i móc spokojnie powiedzieć - I feel good! - planuję na wieczór nadużyć sobie trochę whisky w doborowym towarzystwie, czyli solo.

- Mirabelka! Odmaszerować z miejsca zdarzenia!

- Oj tam! Potem opracuje się jakiś program naprawczy.


Żebyście nie złapali za łopaty i nie zaczęli zakopywać mojego dołka razem ze mną, to ten kradziony tekst poniżej, będzie chyba najlepszą puentą:

Prosimy nie wrzucać petów do pisuaru, bo one namakają i trudno je później odpalić.

środa, 9 stycznia 2013

na plączach

Dzwoni Ona

- Rezydencja Państwa M+M. Słucham? – kulturalnie przywitałam.

- No cześć! Właściwie czemu Ty się w ogóle do mnie nie odzywasz jak ja nie zadzwonię to masz mnie wyraźnie w dupie przez to nie wiesz że Ona no Ta co wiesz (nie bardzo wiem, ale wpadła w cug, to co ja jej będę przerywać) co On z Nią to się z Nim już w ogóle nie spotyka ma innego ale on jakiś taki wymięty no ten Nowy zupełnie nie ma z nim porozumienia Milczek taki czy coś? – Jednym ciągiem pociągnęła. Zupełnie jak Szwedka, wszystko na wydechu.

A ja się zastanawiam, czy wyłapałam wszystkie przecinki?
Za to, na pewno złapałam się na tym, że milczę.
No i faktycznie ostatnio jakaś taka wymięta jestem...

- Haaaaaalo! Jest tam ktoś? – W odpowiedzi sąsiad krzyczy, że jest w domu.

- No jestem, jestem, tylko myślę – naprędce odpowiadam.

- A Ty znowu myślisz! Nie masz nic lepszego do roboty? Ty mi lepiej powiedz co gotujesz tym swoim borsukom na obiad, bo ja już zupełnie pomysłów nie mam – a wszystko brzmi jak zarzut przeciwko mnie.

- Solę – odpowiadam zgodnie z prawdą.

- No to co gotujesz? Pytam się Ciebie jak człowiek! - ponagla, wlepiając mi chyba ze trzy punkty karne.

- Rybę taką – uściślam.

- A jaką? – Nie odpuszcza.

- No solę! – Zaczynam się już trochę irytować.

- No to przestań w końcu solić i tyle gadać! Czy Ty nie wiesz że sól jest niezdrowa w ogóle nie oglądasz telewizji ta cała sól to z odpadów dzieciaki potrujesz a do lekarza nie jest łatwo się dostać a ty chyba żyjesz w innym świecie bo…

No i zerwała się nić porozumienia między nami.
Muszę chyba poznać tego Nowego.

wtorek, 8 stycznia 2013

Dla cierpliwych

Mirabelka jak coś obmyśli to natentychmiast wydarzyć się musi.

I wymóżdżyła, chwilę przed wyjazdem Mżonka, że trzeba u dziatek w pokoju zamontować panele podłogowe.
Wykładzina, która tam leży wyjątkowo współpracuje z dziećmi, przyjmując wszystkie płyny, a nie wiedzieć czemu, zupełnie nie współpracuje z Mirabelkową szmatą.

Dyskusja co do tematu - burzliwa. Mżonek wykładał swoje, Mirabelka kontrargumenty, a Dzielnicowy to chyba tylko machnął ręką, bo co się będzie do rodzinnych sporów mieszał, więc w drzwi nie pukał.

- Za rok remont! Sama to wszystko potem będziesz zdzierać! – tłumaczył całkiem przytomnie Mżonek.

-Ale to cały rok!- postawiła na swoim Mirabelka.

Ta to potrafi być przekonywująca – młodzieży damska, ucz się!

Stanęło na tym, że Mżonek jak wróci, to usunie z pokoju przeklętą wykładzinę, awe łikend, to już będzie panele kłaść. Mirabelka zgodna jak zawsze.

A więc,

Mżonek za siedmioma górami, lasami na robocie, a jak we fajrancie to zajada piernika, a Mirabelka postanawia nie czekać. No przecież zrobi to lepiej, szybciej, zgrabniej!

We fazie pierwszej, wyniosła na plecach co mogła, by następnie przejść gładko do fazy drugiej, wyszarpywania owej wykładziny spod mebli.

W trakcie walki z regałem, na chwilę zacumował jej na głowie Latający (c)Holender, z braku miejsca pływający pod sufitem.

Dzwonek, szczekanie psów – czynności połączone.

- Mirabelka, gazetkę Ci przyniosłam, świeżutkie Metro – oznajmiła Pani Stenia wróciwszy prosto z piekarni.
- Jest Pani Aniołem - szczerze wzruszyła się Mirabelka.

Przystępując do fazy trzeciej, tj rolowania części wykładziny, piętrzącej się już w pół drogi do drzwi…

Dzwonek, szczekanie psów – czynności połączone.

- Mirabelka, gdybyś znalazła chwilkę, wpadnij do mnie. Od kiedy syn zamontował ten wstrętny dekoder, telewizor znów mi odbiera tylko RadioMaryja. Może wpadłabyś teraz? – zapytuje błagalnym tonem jeszcze przed chwilą rozmodlona Pani Irenka.

- Oczywiście że wpadnę, ale nie teraz! – odmówiła tej przyjemności, ale jak zawsze rozbrajająco miła.

Mirabelka jest niezawodna, zawsze wpada: żarówki wymienić, firanki zdjąć-powiesić, zgrzewkę wody zakupić-dostarczyć, telefon doładować.

Robota się sama nie zrobi! Trzeba powrócić do fazy trzeciej – piętrzącej.

Łagodnym szlakiem na piętrzący się Giewont, chciała dotrzeć do porzuconego zadania.
Zdążyła właśnie dojść na Kasprowy...

Dzwonek, szczekanie psów - no i te czynności, o których mówiłam.

- Proszę Pani, widziałam jak wyrzucała Pani choinkę przez okno, ale ta ogromna donica pod Pani drzwiami to też do wyrzucenia? – Zagaiła trochę ironicznie dozorczyni.

No też? Po skoku z kosmosu Felixa Baumgartnera, to był jeden z ciekawszych lotów na dzielnicy. I co z tego, że tylko z balkonu? No i Mżonek mówił coś, że wyrzuci jak wróci - pamięć na chwilę powróciła.

- No to jak, do wyrzucenia? – ponaglała podnosząc głos dozorczyni.

- Nie! Będę w niej sobie uprawiać ziemniaki! – i z wyrafinowanym dość spokojem powróciła do wykładziny.

Dzwonek, szczekanie psów, wycie wilków.

- Dzień dobry! Najserdeczniejsze Życzenia z Nowym Rokiem od Kominiarza, kalendarzyk dla Paniusi. Proszę.

- Dziękuję, wzajemnie – trochę w nerwie, ale kulturalnie odpowiedziała.

Zamykając drzwi przycięła facetowi palucha razem z butem.

- Kochanieńka! Kalendarzyk to za pobraniem – jęknął kominiarz.

- Za pobraniem czego? Nerki do przeszczepu!? – wykrzyczała robiąc zgrabne w tył zwrot.

Dzwonek, cisza...tylko porozumiewawcze spojrzenia.

- Nikogo nie ma w domu – odmiauknął skrępowany Figaro.


**********************************************************************
Co by przełamać lody i zachęcić do komentowania pod postem - mały QUIZ!

Na podstawie krótkiego tekstu, odgadnij: Gdzie obecnie przebywa Mżonek?
(pod koniec roku, z poprawnych odpowiedzi, rozlosujemy nagrody)

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Wątek kryminalny

Tytułem wstępu, punkty zbieram jedynie na stacjach paliwowych i w markiecie, a panom mundurowym mówię stanowcze - NIE! i nie wychylam się przed szereg.
Tak więc jeżdżę sobie na osiedlówkach dozwoloną prędkością światła, czyli 40 km/h, żadne tam ryzykanctwo.


Jadę. W radiu jakiś czilałcik, albo inna muzyczka udręczona, względny luzik.

Nagle na jednokierunkowej najeżdża na mnie od frontu pewien Rumburak, przez co muszę gwałtownie zatrzymać rozpędzonego r(k)umaka.
Patrzymy face to face, ja ze zdziwieniem, a on zaczyna machać górnymi kończynami, bo dolną nadal majstruje przy ostrogach (w stajni, albo innych kręgach zwanych pedałem gazu).

Ja nie wiem czy to dekompresja wczesnozimowa, ale widzę, że za chwilę mnie kill’im.
I na to Pan Rumburak grzecznie rzecze w te słowa:

- I czego tu stoisz ty głupi kutasie?! - unosząc swoje szlachetne dupsko.

Ten cios już bym prawie przyjęła na klatę, ale puściły mi lejce i musiałam zejść z siodła.

- Kretynie, zęby ci trzeci raz nie wyrosną! – równie grzecznie odpowiadam.

Świadkowie zajścia utrzymują, że były to sceny dantejskie, fruwało pierze i mocne słowa.

- To ja wyszłem, a Pani to Baba?

- I czego tu stoisz tu głupia ci...po/myślałam, że zmieni orientację. Ale szanowny Rumburak przetarł gały i spostrzegł jeszcze coś bardziej dziwnego niż moja wątpliwa aparycja. A był to znak drogowy, który to stanowczo przemawiał do niego w ten deseń:
- Won mi stąd!

- O przepraszam – padł na kolana Rumburak, potem poklepał rumaka po zadzie i odgalopował na tym swoim Karino.

Wyjęłam zapalniczkę i prawie przypaliłam *plastykowe cygaro.

Dzisiaj nic nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.


*e’papieros, e’tutka, e’coś tam, tam taram tam...

Umarły święta...

...Niech żyją święta!

Z oparów mgły (*e'tutka generuje jej spore nakłady) wyłania się jak łania, nasza choinka, a właściwie to co z niej pozostało.
Rzutem perfekcyjnym może nie odleciała najdalej, ale zapewne najgłębiej.

Poszerzamy przestrzeń!

Nie jestem pewna czy to mgła, czy chmura stratus, ale i ona i ja dotykamy ziemi.

W okresie zbiorowego okiełznywania nałogów obserwacja różowych słoni może być trochę utrudniona, ale wespół z Mżonkiem widzimy się w wersji podstarzałej siedzących blisko siebie na ławeczce i trzymających za ręce.

Niewidzialni w oparach nie tracimy orientacji, ale jest możliwość, że ja nadwagę.



*e'tutka - chwilowa nazwa e'papierosa ... pracuję dalej nad nazwą, a może ktoś podrzuci swoją?

sobota, 5 stycznia 2013

Ale Zonk !

Wczorajszego wieczora rozkręciłam imprezę. A ponieważ z zaistniałej sytuacji nie chciałam robić wielkiego Halo! (no sami rozumiecie?), to moja domówka była dla familii, w chacie i przebiegała w nieprzyzwoicie grzecznej i miłej atmosferze.
Babcia Najświętsza podejrzewając, że zostawię wszystkich na głodzie, upiekła zaradczo szarlotkę i przywiozła do wystrzelenia szampana. Mżonek do biesiadowania podłożył jakieś ciasta z cukierni i tort (a ja nawet nożyka nie oblizałam i duma mnie rozpiera). Zakupił świeczki w detalu czyli sztuk dwie, bo w hurtowych ilościach to i tak nigdzie nie było. A potem pomylił ich kolejność. Nie uwierzyłam słowom, że od zera się nie zaczyna. Nie podejrzewam go też o premedytację z zamianą cyfr, ale stwierdziłam, że Mżonek to zwyczajna Gapa.

Pomyślałam życzenie, zdmuchnęłam czterdziestkę i od razu poczułam się młodsza.

No i teraz kwiatki wyglądają sobie i pachną, biżuteria prawdziwa i ta mniej prawdziwa błyszczy, biała dostojna nowa waza na barszczyk, albo inny żurek dumnie czeka świąt, a kosmetyki mają relaks, za to jeden z prezentów się dymi.

- Tak, dymi! - powtórzę, bo podkreślam.

Ten ostatni dymiący się prezent, prawdopodobnie dodatkowo za specjalne zasługi, jest od nikogo innego, jak od mojego rodzonego Dorastającego.
Biedak przeznaczył na prezent dla mnie, ciężko zarobioną mikołajową kasę i to jeszcze niemałą. Cieszyłam się ze łzami w oczach, a duszy się szlochało!
(jeśli oglądaliście kiedyś animę japońską, to spróbujcie sobie wyobrazić o czym ja mówię).

- I ty Brutusie przeciwko mnie? - wzruszona podziękowałam.

No i teraz naruszę troszkę swoją prywatność i zdradzę Wam, że kiedyś taki jeden Mendyk wpisał mi w kartę pacjenta – Nikotynizm!
No jedna mała paczuszka, czasem dwie puszczane z dymem, a on od razu z grubej rury i tak brzydko. Ale to nie był chyba dobry Mendyk?


Powracając do wypadków dnia poprzedniego, czyniąc analizę ryzyka, stosując działania zaradcze, biorę czynny udział, trochę jeszcze wbrew swojej woli, w rzucaniu palenia.
Nie bardzo podoba mi się aparycja tego e’czegoś, ale powiem Wam, że wielkiej tragedii nie ma. Chwilowo przyssana jestem prawie na stałe i puszczam bezkarnie e’dymki na lewo i prawo.

I wiecie co? Chyba zupełnie straciłam wczoraj przytomność, albo byłam tak odurzona tlenem, że zapomniałam odpalić urodzinowego szampana i on nadal chłodzi się na balkonie.
A może chciał poczekać, co jeszcze ciekawego się zdarzy?

Tylko, że to już będzie zupełnie inna historia.

piątek, 4 stycznia 2013

Nokaut techniczny

Zrywając ostatnią spóźnioną kartkę z kalendarza Mirabelka dostała bonus na styczeń i gratisowe urodziny.

Do tej pory nie zbudowała domu i nie spłodziła synów, mogła ich tylko sobie urodzić, a oni ją teraz trzymają przy życiu. Pomimo kilku przesadzonych drzew nie udało jej się napisać książki i zmienić świata. Nie wymyśliła lekarstwa na raka, choć była oferta, na szczęście już nie powinno być kosztorysu.

Mirabelka jest jaka jest, taki sobie indywidualny przypadek do rozwikłań, a czasami nawet zbiór pomyłek i zbiegów okoliczności. Jeśli myślicie, że choć trochę inteligentna, to nic bardziej mylnego. Nie ma w niej takich przesłanek.
Zostać głupcem, wariatem to jest coś! Ale jednak wszystko w granicach błędu statystycznego.

Z podniesioną głową jest wilkiem, a ze spuszczoną już jedynie owcą!

- Mirabelka lat czterdzieści - wyartykułowała szeptem.


I udało się zwymiotować tęczą. Bo co jeszcze można by wskrzesić?


Dywersja w menu

Mirabelka brnąc w niebyt, co lepszego żarcia odmawia kategorycznie.
I na pierwszy posiłek do jaja na twardo postanowiła załączyć stosowną tekturę.

Ten pseudo chlebek przetrzymywała zawsze w żelaźnianym pojemniku po ciasteczkach maślanych. Pycha! (euforia tyczy się ciasteczek rzecz jasna).

Przy pomocy drewnianej łyżki i hartu ducha w poszukiwaniach przekopała całą kuchnię.
- Jest! wrzasnęła (zupełnie jakby odnalazła jakiś rarytas, a nie kawałki pociętej dykty).
Wystarczyło już tylko dobrać się do tego pudełka. Ale wyrafinowana złośliwość rzeczy nieożywionej nie pozwoliła na to za pierwszym podejściem.
Widocznie z nieużytkowania rocznego przyrdzewiało - pomyślała. Ale mało jej było dowodów. Uciskiwane setny raz wreszcie uległo naporom. Tylko, że zawartość jakimś cudem przeobraziła się w niezła gromadkę uskrzydlonych mo(ty)li.
Natychmiast zarządziła polowanie. Operacja bądź co bądź z tłuczkiem do mięsa, ale została przeprowadzona bardzo sprawnie i po pół godzinie mole zostały wymordowane. Jednak zwycięstwo nie było jeszcze prawomocne, bo ostatni mol wylądował na nosie Wirusa.
Ja się nie będę rozpisywać, wystarczy, że Правда (газета) donosi, że pies cudem przeżył!
Rzutem za trzy punkty resztkami zawartości trafiła do kosza.
Mirabelka na otarcie łez, kupiła sobie afrykański chlebek, bo najczarniejszy jaki był w sklepie i to z ogromem błonnika, który to zalegał w nim pod postacią ziaren i plew (najprawdopodobniej wymiecionych spod jeszczeczarniejszego kąta pieca).
Kromkę wydarła, resztę zamroziła.

Na obiadek pieczona rybka w ziołach...

i można?

czwartek, 3 stycznia 2013

A kałuża taka duża

Ja nie wiem czy ta czterdziestka mnie goni czy nie, ale od niedawna śledzę wyjątkowo uważnie zapiski na prywatnych zwojach.
Nie mówię, że od razu szykuję się w inny wymiar, a wszystko w jednej minucie przelatuje przed moimi oczami, bo jest to proces jakoby rozciągnięty w czasie.

Znalazła się kilka dni temu taka jedna zamarznięta kałuża w parku i grupka dzieci na łyżwach, by powołać do życia pewne wspomnienia.

I choć wydawać by się mogło, że tekst „wszystko kiedyś było prostsze” jest śmieszny, to już czyn społeczny taki jak zbiorowe złapanie się za szuflę i odśnieżenie boiska szkolnego pod lodowisko, jest już karkołomnym zadaniem.

Kiedyś wystarczyło wydzwonić strażaka w gotowości bojowej z nawodnioną rurą.
Albo i dozorca rurę rozwinął, bo odpowiednią ilość z metra szlaucha znalazł.
I wystarczyło mu tylko polać na zachętę, to i jemu po asfalcie polać się chciało.
A lodowisko na boisku było już jak ta lala.

No chyba, że jakiś nieposkromiony młody wandalista przeleciał się po nim nocą, zanim jeszcze skrzepło. Ale to jednostkowy wybryk, bo raczej nikt dzieciakom złośliwości nie czynił. Może i przeorał ten lód buciorami, ale zapewne jedynie z nieuwagi.

A potem łyżwy się brało i połowa okolicznej dziatwy do nocy na tym lodzie w ogromie radości wybijała sobie zęby. Bo nikt nie koczował przed telewizorem, ani żadnym innym elektronicznym ustrojstwem. Na 19-stą wróciło się na chwilę na Misia Uszatka, albo inną Pszczółkę Maję, no chyba że Biały Delfin Um leciał, to wszyscy rwali lód spod łyżew, by przez chwilę popływać z delfinami w większym akwenie, ale potem jeszcze szybszy powrót na wielką ślizgawę.

Każdy chciał być jak ta para łyżwiarzy Jayne Torvill i Christopher Dean,
... wygooglowałam sobie ich imiona i nazwiska, bo do tych wszystkich literek to ja już pamięci nie mam, ale że w fioletowych łaszkach byli to mi pamięć filmik odtworzyła ...
która to zasłynęła poruszającym wykonaniem tańca figurowego na lodzie do Boléra M. Ravela podczas Igrzysk w Sarajewie. I za ten występ otrzymali jednogłośnie od wszystkich sędziów ocenę 6.0 za walory artystyczne, a ode mnie to i po 10.0 taka to poruszona byłam.

I robiło się ósemki, jakieś wybryki tyłem, kółka pod prąd. A rodziciele wespół z innymi rodzicielami wspierali poczynania gawiedzi, może nawet pod prądem, ale nikt tego nie wiedział, nie rozliczał, wesoło było!

Cholera, ale teraz kto wie, czy rujnacja pamiętnego boiska szkolnego nie nastąpiła właśnie przez proceder obkładania go lodem, bo teraz nieużytkiem stoi.
Wygląda to tak jakby tiry zaorały asfalt, wszystkie wejścia zadrutowane i pilnuje go od czasu do czasu jakiś pitbul ze Straży Wiejskiej pod karą grzywny, albo i innego zaboru mienia.

wtorek, 1 stycznia 2013

Pierwszy z pierwszego

Lodówka mruczy szyderczo ...

Ponieważ Mirabelka od jakiegoś czasu ma spadek tolerancji dla samej siebie, rozpoczyna akcję pod kryptonimem GRUBA BERTA!

Co by w trakcie akcji nie doszło do jakiegoś rytualnego mordu, uprasza się o wsparcie.

Pomożecie?

Sylwester tudzież inny Bożydar

Podskórnie wyczuwam pewne nastroje, ale prawdopodobnie tylko dlatego, że od kilku dni spada na mnie magicznym blaskiem popierdujące niebo i z gromkością swoją, której nie da się nie słyszeć, oznajmia

- Uraaaa!!!!!

Od lat, tego właśnie dnia, utrzymuję dystans od masowej histerii, ataków optymizmu, spazmów i niepohamowanej radości. Dla mnie to całkowicie nijaki wachlarz figur. Gdybyśmy umówili się, że rok skończy się 21 marca, to wszystkie te schyłkowe emocje zbiorowo przenieślibyśmy na wiosnę. Skoro żyję sobie prawie spokojnie, nie potrzebny mi specjalny dzień i to jeszcze czczony hukiem w blaskach fleszy. Wtedy też, nie muszę zastanawiać się nad dalszym losem, bo on sam bywa za mnie wyjątkowo kreatywny.

I co z tego, że zmieniły się kartki w kalendarzu i przeleciało kolejno dwanaście miesięcy? Ja nie jestem nawet w stanie zeznać co robiłam w zeszły wtorek. Dni, tygodnie, miesiące tak mi się zlewają, że wychodzi z tego spory kocioł pomyj. A postanowienia czy w marcu, czy w listopadzie przecież ciągle takie same. Chwilowo wolę unikać jednoznacznych deklaracji, bo na dzień dzisiejszy nie naszykowałam sobie żadnych rozliczeń i żadnego biznesplanu.

Jakby tu inteligentnie dogodzić Wam i sobie na tych obszarach?

- Inteligentnie? - pojęcia nie mam!

A w odpowiedzi co szykują gwiazdy na przyszły rok dla nas, to już chyba tylko jakiś esemesik pod dowolny numer, albo za 3 zeta bez VAT do wróża Macieja.

Co by tu Państwu pożyczyć?

- Nic nie pożyczę, ja Wam dam! …dobrą radę, liczcie tylko na swoje/siebie.

Wybory też pozostawiam Wam!

Ale szampana w gadzinie Zero, za Państwa Spokój, Zdrowie i Szczęście się napiję.