z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

czwartek, 28 listopada 2013

Nominacja!


Mirabelka dziękuje Polly annie za nominację do Liebster Blog!

Było to jakiś czas temu, ale do tej pory nie znalazła czasu, by odpowiedzieć na zadane pytania. Widocznie zajęta była szukaniem po kieszeniach kartek na cukier.
Dziś miała wybór posprzątać kocią kuwetę w oparach amoniaku, albo przysiąść i odpowiedzieć na pytania. Wywracając oczami w głąb czaszki wybrała to drugie.
Nakrywając kopytami swoją domniemaną inteligencję, nabierając w płuca powietrza orzeźwiającego jak guma orbit, zaczęła udzielać przemyślanych i genialnych w swojej prostocie odpowiedzi. A trzeba wspomnieć, że przysiadła na czczo i nawet rąk nie umyła.

1. spacery, w jaką wolisz pogodę, w słońcu, czy kiedy pada na głowę?

Mirabelka woli leżeć na kanapie, gdy na łeb nie kapie.

2. góry, czy morze, jeziora czy lasy, gdzie spędzasz najchętniej wczasy?

Takie czasy, że Mirabelka nie ma kasy na wczasy.

3. wyszywasz, czy też malujesz, a może całkiem nieźle szydełkujesz?

Ulepi aniołki z soli, dla igły z nitką nie znajduje roli.

4. gazeta, czy książka, film, czy muzyka, jaka dla Ciebie najlepsza rozrywka?

Na widok gazety zero podniety, ale tam gdzie książka, film i muzyka serce Mirabelki tyka.

5. film, sensacyjny czy przygodowy, a może romans komediowy?

Sensacja, przygoda, komedia, tylko nie horror, western i parodia.

6. co wolisz, wielkanocnego baranka, czy Mikołaja na sankach?

Mirabelka chce widzieć rodzinkę z radosną miną, więc wybiera jaja pod choiną.

7. ryba czy wieprzowina, do czego bardziej radosna mina?

Rybkę lubi, ale i golonce w piwie nie odmówi.

8. mdły banan, kwaśna cytryna czy dojrzała i słodka malina?

Oczywiście, że malina, na jej widok cieknie ślina.

9. opera czy koncert rockowy, która lepsza muza, a może balet w rajtuzach?

Poezja poetycka, gitara elektryczna, scena alternatywna, muzyka progresywna.

10. co łapiesz chętniej motyle na łące, czy marketowe okazje gorące?

Ryby i żaby w stawie, wtedy najlepiej się bawię.

11. co wolisz hodować, zielone paprotki, czy rozbrykane kotki?

Mirabelka hodowli nie lubi, zwierzątka i roślinki hołubi.


A teraz Mirabelka nominuje kolejne Ofiary, tfu! kolejnych Szczęściarzy! (jeśli już macie swoje Liebsterki, obwieście się nimi, bo zwrotów i pretensji Mirabelka nie przyjmuje, Oł je!)

Julka

pandeMonia

Caddi Fredson

Frytka

Pantera

The Dark Passenger

3xl

asia

J

desperado

MigafkaFoto

A to są pytania dla Was:

1.Jaki znasz najgłupszy dowcip?
2.Jaki masz rozmiar buta?
3.Zgubiłaś/eś coś wartościowego? (Jeśli nie znalazłaś/eś podaj miejsce w przybliżeniu.)
4.Jak puszczasz oko, to lewe, czy prawe?
5.Masz jakąś fobię?
6.Podaj wynik 2+2x2=?
7.Kim chciałaś/eś zostać będąc dzieckiem?
8.Wymień jedną rzecz jaka poprawia Ci nastrój (przy każdej kolejnej będziesz musiał/a zrobić jedną pompkę)
9.W zimę jeździsz na zimówkach, czy na piętach?
10.Gdzie się podziały tamte prywatki?
11.Zrobiłaś/eś kiedyś coś w szczytnym celu? (Nie? to wpłać na konto Mirabelki 100zł ;) )

wtorek, 26 listopada 2013

Garść tłumaczeń bez znaczeń.

Faktycznie, od kilku dni w Różowym Pamiętniczku cisza.
Mirabelka pogrążyła się w milczeniu jak w lodowatym przeręblu, (a może w „przerębli”, słowniczek-podkreślaczek kłóci się ze mną, w końcu to on czy ona?), a może ostatnio zabrakło momentów przełomowych i ważnych. Bierze za to czynny udział w realu oszalałym szaro-burą codziennością faktów zupełnie nieistotnych. Chwilowo zbrzydło jej wszystko co systematycznie dostarcza rozczarowań. Tak więc przestała zapisywać marginesy z bolesnym wyrazem twarzy. O ironio! Bo czyż można mieć w spojrzeniu coś czego nie da się opisać?
Co za tym idzie przestała dostarczać zbędnych śmichów-chichów. Ale i bez tego świat kręci się swoim torem. Nie rozstępują się szyny tramwajowe, komunikacja miejska działa jak do tej pory. Z tęsknoty za Mirabelką nie wezbrały łzawe rzeki, dzięki temu nie odnotowano również lokalnych podtopień. W domach cisza, spokój, żadnych tam kłótni małżeńskich i media nie podają nic o dodatkowej wycince lasów z powodu wzmożonego zapotrzebowania na pozwy rozwodowe. Nie zaobserwowano masowo popełnianych samobójstw, zrywów Uraaaaa!, ani dławiącej apatii społeczeństwa. I niebo nadal bezkresne z racji patetycznych wschodów i zachodów słońca następujących jeden po drugim. Względny ład i porządek.
No dobrze, łże! A może tylko zapomniała górnolotnie wspomnieć, że zmieniła nieco ostatnie statystyki bywania tam i ówdzie. W końcu z psiapsiółą A jak Z poszła na żywioł i peszyły się z pozycji balkonu w Stodole na koncercie M.Peszek. Żadna tam słoma czy siano, jak na klimaty stodół przystało. Prawdziwy koncert. Było lepiej niż fajnie.
Wydoiły potem na znak (s)pokoju dzban piwska i nie miało to miejsca w oborze, choć lokal mógłby zmylić niejednego. Kultura pełną gębą na miejscu, nie na wynos. Mżonek, odchamione, lekko zmaltretowane towary, po domach rozwiózł, by nie szlajały się po mieście narażając na kontakty mniej lub bardziej przypadkowe. Grzeczne dziewczynki, choć ból głowy następnego ranka może troszkę mniej przyzwoity.
Tylko, że czas relaksu ulotnił się nader szybko. Nie szuka dziury w całym, przystosowana do otoczenia czeka jak kania na deszcz, a może jak bałwan na przymrozki. To się nazywa adrenalina tłumiona. Co do adrenaliny, to zaliczyła też jazdę metrem. I pewnie dla niektórych nic w tym dziwnego, szczególnie, że mieszka w prawie dwumilionowym mieście, tylko, że Mirabelce potrzebne są widoki, żeby mogła się określić. Zapakowanie Mirabelki w szczelnie zamknięte pudełko, co by nie pisać w trumnę, nieco ją onieśmiela. Od lat sumiennie gardzi przejściami podziemnymi, a co dopiero koleją podziemną, ale o tym kiedy indziej.
Słuchy krążą, że przygarbiona galopuje w te i nazad bez efektów akustycznych, a może przysypiają w niej stare reakcje wewnętrzne.
No ale w końcu, czy coś w tym złego, że życie dupy* nie urywa?

* - możecie przeczytać sobie - "łba", jeśli ktoś czuje, że się zgorszy.

Teraz antidotum na jej ewentualne zaburzenia umysłowe:

A wiecie, że kanapka z boczkiem posmarowana musztardą dijon nie jest już tucząca?
Mirabelka też tego nie wiem, ale ta myśl jest taka pokrzepiająca.

wtorek, 19 listopada 2013

Towar bez gwarancji.

Ponieważ Dorastający od pójścia do gimnazjum ma wbudowany elektroniczny monitoring, a Mirabelka tym samym stały podgląd na działania szkolne syna, nic nie umyka jej uwadze.
Tak więc, każde zaspanie Mirabelki, odbija się pieczęcią z wielką literą „S” w dzienniku papierowym Dorastającego, jak i elektroniczną wiadomością zwrotną o tym zdarzeniu do niej samej. Oceny, nieobecności, wiadomości, uwagi, ogłoszenia mniejszej, bądź większej wagi, wędrują wprost do komputera Mirabelki. Dorastający właściwie nie ma nawet szansy na rajd z kumplami na Starówkę i na najlepsze w świecie leniwe, które to kiedyś Mirabelka z przyjaciółką w godzinach lekcyjnych mogła konsumować ze smakiem. O ukryciu ocen np. ze sprawdzianów w ogóle nie ma mowy.
Biedne te nastolatki tak swoją drogą.
Ale Mirabelka chwali sobie to posunięcie szkoły, gdyż, ponieważ jest na bieżąco z postępami syna. Zdarza się również, i tego nie da się ukryć, że Mirabelka przez tą wiedzę wszelaką, popada w odrętwienie, rwie pęsetą włosy z głowy, wychodzi z siebie i staje metr dalej, przeważnie za plecami Mżonka. A tak właśnie zdarzyło się kilka dni temu, gdy otrzymała wiadomość od jednej z nauczycielek, w tym przypadku biologiczko-geograficzki, dotyczącą niestosownego zachowania syna.
W tym miejscu zacudzosływowuję, czyli zacytuję:

"Szanowna Pani. Już wcześniej wiedziałam o problemach wychowawczych syna. Niestety one nie zniknęły. To co mnie ostatnio zbulwersowało, to głośne bluzganie na lekcji, cytuję "kurwa mać", co odnosiło się do sytuacji, że musiał pisać notatkę. To nie jest incydentalny przypadek. Podobne do tej odzywki już wcześniej miały miejsce. Proszę o interwencję w tej sprawie."
Podpis - Nauczyciel bio-geo.


Mirabelka pobladła! Podjęła więc interwencję i zawezwała Mżonka. W spokoju, no może z lekko podniesioną amplitudą, jęli prostować skrzywionego syna. Poćwiartowanie i zakopanie go w ogródku nie mogło mieć miejsca, z oczywistego powodu braku przydomowego ogródka. Mirabelka musiała więc nieco uważniej przyjrzeć się Dorastającemu, czy aby nie został podmieniony. Gotowa była wygarbować mu skórę w poszukiwaniu metki z imienem i nazwiskiem, ale Mżonek podjął bardziej precyzyjne działania. I ze szczoteczką do zębów Dorastającego, jedynym, a więc i ostatnim wąsem jaki jeszcze wtedy posiadał synuś, jak i spodniami od piżamy (ale po co mu te spodnie od piżamy, tego do końca nie wiem) poleciał do najbliższego laboratorium z prośbą o wykonanie badań DNA, na autentyczność syna. W oczekiwaniu na wynik badania, przeprowadzili długą, a właściwie niekończącą się wychowawczo moralizatorską mowę, tłumacząc Dorastającemu, że nawet adwokat z urzędu nie podjąłby się w takim przypadku jego obrony. Syn stał jak wryty i nie mogąc dojść do słowa zamknął się w sobie na czterdzieści cztery spusty. Monolog Mirabelki i Mżonka przerwała kolejna interesująca wieść dochodząca z mirabelkowego komputera, o treści jak poniżej.
Tu znów zacudzosływowuję, czyli zacytuję:

"Szanowna pani. Z przykrością informuję, że Norbert źle zachowuje się na moich lekcjach. Nie chce mu się pracować, jest nastawiony tylko na wygłupy. Zazwyczaj w ogóle nie otwiera plecaka, żeby z niego wyjąć to co potrzeba do lekcji. Jego "praca" to rozmowy, zaczepki kolegów, zabieranie im plecaków i rzucanie po sali wyjętymi rzeczami. Do tego dochodzi niestosowne słownictwo. Notatki, kiedy go do tego zmuszam pisze na luźnych kartkach, które później wyrzuca. Ostatnio okłamał mnie mówiąc, że ma zeszyt, a wszystko skwitował zdaniem "- czego się pani czepia". Proszę przejrzeć zeszyt Norberta do biologii i geografii i zorientować się jakie ma zapiski. Mam nadzieję, że Pani interwencja będzie skuteczna."
Podpis - Nauczyciel bio-geo.


Można by teraz przypuszczać, że serce Mirabelki pękło, a metody wychowawcze rozbryzgły się (jak to się w ogóle pisze?) na milion maleńkich kawałeczków, jednak o dziwo tak się nie stało. Gdyż i znów ponieważ, wdarła się pewna nieścisłość w treści uwagi.

Mirabelka popatrzyła na Mżonka, Mżonek popatrzył na Mirabelkę i na trzy cztery, rzucili się przegrzebywać komodę, w której to znajdowały się wszelakie ważne rodowe dokumenta.

- Mam! – krzyknęła Mirabelka, z takim entuzjazmem jakby znalazła właśnie zagubiony dwa tygodnie temu drut ze stanika Triumpha, czyli skarb nie z tej ziemi.

Po przejrzeniu aktu urodzenia, aktu chrztu, legitymacji szkolnej Dorastającego, doszli jednak do wniosku, iż pierworodny posiada zupełnie inną nazwę nadaną przez producentów.

Zakiełkowało ziarnko podejrzenia, że owe treści mogą wcale nie dotyczyć Dorastającego. Mirabelka tymczasem skleiła pęknięte serce taśmą samoprzylepną, Mżonek do swojego użył super glue, by być pewnym, że będzie już w całości na stałe.

Noc dla Mirabelki była wyjątkowo ciężka, widocznie taśma uwierała ją jak cholera. Za to Mżonek spał jak zabity, widocznie manewr z super glue uspokoił go na dobre.

Z samego rana Mirabelka miała słać depeszę i wyjaśniać, bądź kajać się z nieudolności wychowawczej przed nauczycielką. Jednak tak się nie stało, gdyż, ponieważ zastała na swojej skrzynce monitorującej takiej oto treści wiadomość:

"Szanowni Państwo,
Wysłałam wiadomości, które przez błąd systemu Librus zostały skierowane do Państwa.
Za zaistniałą sytuację przepraszam. Wiadomości, oczywiście, proszę potraktować jako niebyłe."
Podpis - Nauczyciel bio-geo.


Taaaa, no i przyszło się Mirabelce kajać, ale nie przed bio-geo tylko przed synem.


Następnego dnia

- Cześć, no i co tam w szkole? – nieśmiało zaczepiła Dorastającego Mirabelka.

- A wiesz, wszyscy dostali ochrzan od starych. Bartek to się nawet przyznał – oznajmił wyluzowany synuś.


poniedziałek, 18 listopada 2013

Wiater wieje, a głupota staje okoniem.

Drzwi zaskrzypiały, a szalony wiater wepchnął Mirabelkę z powrotem do klatki. Przez kilka sekund zdążyła zaobserwować Wiaterux Maximus, Solarus Zanikus, jak i kilka latających niezidentyfikowanych obiektów, w tym Fallus Blachus, a może Fallikus Blachus z Balkonus.
(Dozorczyni Mańka Namiotle, spierała się potem z lokatorami, że widziała UFO, które to nabierając prędkości ponaddźwiękowej próbowało skrócić ją o głowę. Jednak w wieczornych wiadomościach media podały, że owe latające obiekty były zwyczajnymi pokrywkami od garnków. Jak widać znów się pomylili.)
Mirabelka miała właśnie wielką ochotę odtrąbić odwrót i powrócić do domu, a potem zwinąć się w kłębek i humanitarnie pozostawić Młodszego do jutra w szkole. Jednak, gdy sąsiadki, w zwartym szyku, zmierzające prawdopodobnie na grupową spowiedź do kościoła, a może Bóg jeden wie gdzie i po co, zaczęły zbliżać się niebezpiecznie do pleców Mirabelki, odegrał się jej osobisty dramat. Ominięcie pań starszych mogło stać się nieudolną próbą przeprowadzenia innowacyjnej operacji na otwartym sercu przez odbyt, a do tego przecież nie mogła dopuścić.
Uwięzienie w drzwiach, rozwartych na osiem palców, przyczyniło się do klaustrofobicznego poczucia, że za chwilę się udusi. Nie miała wyjścia.
Zdecydowała się, pomimo niepełnego rozwarcia, krzyżując palce wszystkich kończyn nie wyłączając nóg, przeć do przodu.
Z montażem krzyża u nóg, było pewne utrudnienie w postaci obuwia, które znacząco krępowało ruchy. Ale gdy zaniechała gimnastyki artystycznej, pozostawiając jedynie zaciśnięte kciuki, udało jej się wreszcie opuścić klat(k)ę.
Do samochodu prawie wbiegła. Tylko, że jakiś Forrest Gump, a właściwie Franciszek Głup (przecież nie będziemy obrażać Gumpa), który na środku podwórka stwierdził „Zmęczyłem się”, bezczelnie zablokował wyjazd. Mirabelka załączyła grymas stały jak front burzowy. Wyrafinowana próba podkręcenia audio i zepchnięcia intruza z toru w połączeniu z wyciem wiatru wzmocniła sygnał klaksonu, który brzmiał już tak przeraźliwie, iż wystarczyło tylko dziesięć minut, aby zaparkowane auta bez kierowców rozpierzchły się na boki. Na widok powracającego F.Głupa z gębą wielką i rozwartą jak klapa od kibla, psy podkuliły ogony. Głup zasiadł za kierownicą swojej padaki i dziąsłując niecenzuralnie pod nosem, zwiał z miejsca zdarzenia.
- Poczekaj mądralo i na ciebie przyjdzie kolej! – krzyknęła Mirabelka.
A ponieważ popadła w terminalne stadium napiętego nerwa, musiało wystarczyć mu jeszcze lakonicznie rzucone coś jak "Spieprzaj dziadu, a jak tu wrócisz, możesz mnie pocałować w dupę!" Choć do tego całowania w wiadome miejsce postanowiła następnym razem wystawić jednak Mżonka.
Pogoda wyblakła jak pranie. Ktoś widocznie do tego klimatu dorzucił parę czarnych cuchnących skarpet, potem dolał wybielacza i wszystko jeszcze bardziej się rozmyło.
Mirabelka, aby załatać zszargane nerwy postanowiła kupić sobie coś ładnego.
Tym samym nabyła: 20 dag pasztetowej, ocet, połówkę podrabianej krakowskiej oraz krem bezzapachowy na zmarszczki. Podejrzanie tani.

czwartek, 14 listopada 2013

Tym razem bez uśmieszków.

Zainspirowana pewnym postem i dyskusją pod nim, nie mogłam się oprzeć,
żeby nie wkleić tego tekstu. (choć napisałam go już jakiś czas temu)

Odnośnika nie będzie, ponieważ jak się dopatrzyłam został już usunięty przez autorkę. Paczajcie Państwo, co to się wyrabia, może myszy zeżarły tamten post? ;P



NIE TĘDY DROGA

można teraz prześledzić całą dotychczasową drogę
zresztą ojcowe spodnie to odrębny rozdział


kiedy stary przetrzepywał tyłek za dziecięcy figiel
błyskając aparatem na zębach zdobywał się na uśmiech
dopiero po komunii podawał czas nieznajomym

dorastał
prześlizgując zaliczał kolejną bazę spadał z drugiej
potem przy jednym wyautowaniu zaciskał dłonie
nie zachowywał czujności resztę zrobiła obca ręka

nie czekał
kiedyś pojawiło się zielone światło wpadł prosto w jasność
nagie kobiety w szybkowarze witryn burzyły krew ułożone żywcem
na ponętnych szybach pozostawiały ślady przepocone winem i chili

obwąchiwał
nasiąkniętą kompotem ziemię zamieniał
bezsensowną przemoc w nieprzerwany ciąg chorób
wewnętrzną stroną ramienia wyczuwał pasmo żeber

wychudł

podział porcji wymagał rozstrzygnięć
od białego koryta nie odrywał oczu karmił go nurt
gdy kończyli naradę zgodnie kiwał głową

ścielił legowisko
na wyschniętych trawach wciągając duszny ton potrafił ujrzeć
postarzałą wersję swojej twarzy tylko w fizycznym kształcie
pozornie ruszał w odległość tam gdzie miejsca nie miały nazw

ciężko się teraz żyje
przeszkodą do sforsowania nastroje
wynikające z sytuacji sytuacja z wyjaśnień
ubogim jak on słownictwem zamazanym akcentem

zdrętwiał ostatecznie

nie patrzy w oczy przestał deptać po piętach
w tym fachu wewnętrzny rytm hamuje krok
sporadyczne okresy posuchy zależą od terenu

w końcu wygodę chodzenia biorą na siebie buty

środa, 13 listopada 2013

Pączkowi skrytożercy.

Mirabelka w godzinach szczytu wkroczyła na plac boju. Ku jej szaleńczej radości połowa miasta miała w tym momencie taki sam plan. Wrogów w Biedronce była już cała armia. Na ten widok dusza Mirabelki jęknęła, aż pospadały niektóre ceny z półek.
Pozbawiona złudzeń, co do szybkich zakupów, przełknęła wiązankę przekleństw usadowioną na końcu języka i ruszyła wartko na biedronkowe salony.
Szybkim krokiem mijała jałowe tereny regałów, by w finale dopaść tego odpowiedniego, czyli tego ze świeżym pieczywem. W koło żywej duszy.
Widocznie jakaś promocja wessała całe towarzystwo i pobiegli sprawdzić co w lodówkach piszczy. Mirabelka korzystając z sytuacji, wyciągnęła rękę w stronę świeżuchnych, okrąglutkich, posypanych ziarnem wszelakim bułeczek i już miała jedną chwycić jak gwiazdkę z nieba, gdy obraz rozmył się olejem ze śledzików, bo na drodze Mirabelki stanęła jak posąg PaniStarsza.
Widocznie przechodzący tuż obok ochroniarz, użył ukradkiem paralizatora, bo PaniStarsza znacząco zawiesiła się na dłuższą chwilę w bezruchu.

Po oględzinach awaryjności przeszkody i gdy paltocik tejże zaczął podchodzić pleśnią jak camembert, Mirabelka stwierdziła, że może zaistnieć możliwość, iż nie zdąży po Młodszego do szkoły. Za to narodziła się niecodzienna szansa, że Młodszy, jako dziecko pozbawione klucza u szyi, będzie wreszcie mógł skorzystać ze świetlicowych atrakcji i może je w końcu polubi.

Mirabelka miała właśnie zacząć majstrować przy rozruszniku PaniStarszej, gdy ta zmarszczyła brew. Właściwie parabola brwi, której pionową osią symetrii był nos, wpadła pomiędzy zamontowane fabrycznie worki pod oczami, a górna szczęka PaniStarszej osunęła się na brodę.

- Czy są pączki? – spytała ni stąd ni zowąd PaniStarsza, a górna jej szczęka załopotała jak flaga na wietrze.

- Nie widzę tu pączków – oznajmiła Mirabelka, obserwując kątem oka działania PaniiStarszej mieszającej już łapą w kajzerkach jak w bębnie maszyny losującej, do której przez pomyłkę wpadł guzik.

- Ta pani zabrała ostatniego pączka! - w jednej chwili PaniStarsza zmieniła się w powarkujące zombie, a przez megafon można było usłyszeć - Pączkowym skrytożercom mówimy stanowcze NIE!

Chmury przesłoniły sufit w Biedronce, czuć było wilgotny zapach nadciągającej ulewy. Choć żadne jezioro nie wylało, ani potok nie wezbrał, ale Mirabelka mogłaby przysiąc, że pstrąg na widok gwałtownej zmiany pogody wystawił głowę z niedomkniętej lodówki.

Mirabelka zaczęła przeszukiwać dane.
Ale przecież od jakiegoś czasu nie miała już parcia na słodycze. No chyba, że miała parcie po spożyciu zbyt dużej ilości błonnika, ale to już było parcie na zupełnie inną część ciała, więc to się w tym przypadku nie liczy.

W istocie próbowała opanować falę piany toczącą się z pyska, albo ruszyć do natarcia, bo przecież nikt nie będzie macał jej świeżuchnych bułeczek. Jednak Mirabelka przyciśnięta do regału poczuła się jak zrobiona w przysłowiową trombe.

- Nie wzięłam pączka, ja w ogóle nie kupowałam pączków, brałam jedynie kajzerki – zaczęła mgliste tłumaczenia Mirabelka, gdy nagle na horyzoncie pojawiła się kierowniczka sklepu z doszytą metką Biedronki.

- Gdzie są pączki! – zawyło zwierze, znaczy PaniStarsza lokalizując na swej drodze nową ofiarę.

- Widocznie się skończyły – jak gdyby nigdy nic odpowiedziała pani z metką.

- Ta pani wzięła! – paluch PaniStarszej próbował wyłupić Mirabelce oko, gdy ta manewrowała raz z prawej, raz z lewej strony, jakby tu ominąć dyskutujące kobiety.

- Ja nic nie brałam! A w ogóle to tylko bułki. Za to ta pani mieszała ręką w bułkach jak chochlą w zupie! – złożyła donos Mirabelka i czym prędzej, nie oglądając się za siebie, ulotniła się z miejsca zdarzenia. Co rusz słyszała za plecami jak PaniStarsza zaczepia ludzi i przeszukuje im koszyki w poszukiwaniu pączków.

Mirabelka zanim dopadła kasy, zgarnęła po drodze kilka potrzebnych niepotrzebnych towarów. I traf chciał, że gdy stanęła w kolejce do jedynej czynnej w tym momencie kasy, PaniStarsza jakimś cudem wysunęła się na prowadzenie i stanęła w kolejce przed nią.
Przy kasie wszyscy dowiedzieli się, że Mirabelka wpłynęła znacząco na spadek cukru PaniStarszej. Jednak Mirabelka wpatrzona tępo w drzwi nie reagowała już na zaczepki.

Zamyślona wprowadzała właśnie nowatorskie rozwiązanie i zamiast wąskich drzwi wyjściowych, będzie w przyszłości chciała zaproponować sieci Biedronek, montaż kolorowych koralików, co mogłoby znacząco przyczynić się do szybszego opuszczania sklepu.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Salwa/door (z) dali

- Co to było?
- Ale, że co?
- No, to tam.
- Salwa.
- Jak to salwa?
- Dzień Niepodległości przecież.
- Ale to było chyba u chłopaków za drzwiami.
- Aaaa to! To bigos!


Mirabelka mogłaby się śmiać, ale smród to smród, więc nie ma ochoty rzygać tęczą!



sobota, 9 listopada 2013

Gary Gil

Inhaluję się nad rosołem, upijam winem gotując bigos, wykańczam hurtową produkcją sałatki jarzynowej. Zapewniam, że gile trzymałam na wodzy.
Burczenie w brzuchu zawsze ujarzmiam dokarmiając innych.
Bilans akcji Gruba Berta minus pięć kilo, mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec.
Jeśli tylko ktoś ma ochotę, repeta mile widziana.
No to lecę się wysmarkać.

piątek, 8 listopada 2013

John Złote Kolanko

Od kilku dni rurka w łazience nie wytrzymywała ciśnienia i ciurkała znacząco ruchem jednostajnie skroplonym za ekran, tuż za sedesem. Mżonek zlitował się i aby wyręczyć Mirabelkę, będącą na etacie Głównego Wybieracza Wody z podłożonego pojemniczka do skroplin, umówił znajomego hydraulika.
Po dwóch dniach o godzinie szóstej rano, tuż przed robotą, John Złote Kolanko postawił swoje stopy w progu mirabelkowej łazienki. I choć można by się spodziewać, że w domu Mirabelki zagości wielka ulga, odnotowano jedynie nagminne zaciskanie pięści i pęcherzy.

Dziewczyna... no powiedzmy... Kobieta w kreacji z flaneli w deszczowe chmurki, z półpełnym makijażem nie zmytym wczorajszego wieczora, z twarzy wyglądająca więc jak lalka monster high, jednak z półpłaską fryzurą żadne tam nastroszone piórka, a co najważniejsze z pełnym pęcherzem, przepchnęła bezlitośnie Mżonka łokciem i stanęła nad specjalistą od wodociągów.

- John, ja Cię nawet rozumiem, bo w dzisiejszych czasach robota to zając, ale gdybyś Ty przyszedł po ósmej, to byłoby Ci wybaczone, a tak...- rozpoczęła swój dialog Mirabelka.

- A czemu po ósmej? – zainteresował się odepchnięty Mżonek.

- No jak to czemu? Dzieci już w szkole, Ty w robocie, sytuacja idealna na przyjęcie John-ego.

Nie wiedzieć czemu, dłonie John-ego Złote Kolanko drżały do samego końca usuwania usterki. Może dlatego, że chłopak spieszył się do roboty, a może dlatego, że Mżonek pospieszał go leżąc mu na plecach?
Ale nie ma tego złego, bo o godzinie siódmej minut trzydzieści, Mirabelka była już zupełnie sama i to w dodatku z suchą rurką.
Grzechem byłoby tego żałować.

czwartek, 7 listopada 2013

Dreszcze i co jeszcze.

Mirabelka odbiła w przychodni kartę i jako jeszcze zdrowa jednostka, wymusiła na doktorze wypisanie recepty na lek, który znacząco pozbywa Mirabelkę ciśnienia krwi i uspokaja nierówno stąpające serce do jednostajnego rytmu bębnów dundun. Ostatecznie efekty kuracji można porównać do rytmicznych skoków żaby po szkle i to z mokrymi stopami.
Dwudziestominutowe pozostanie na otwartym terenie poczekalni, w miłym towarzystwie osób zdrowych inaczej, zaskutkowało jednak wieczorną gorączką malaryczną, dreszczami z krainy dreszczowców, posikiwaniem lepką wydzieliną z nosa, no i wyraźnym obłędem w oczach.
Kichnięcia w liczbie stu na minutę, spowodowały gwałtowne ruchy mas powietrza i podążającą za nimi zmianę pogody. Mirabelkę obawia się, że jest to stan chwilowo nieuleczalny, gdyż opanowana przez dreszcze, zaobserwowała znaczące wyziębienie nie tylko organizmu, ale i samego mieszkania. Tytułem rozgrzewki, herbatka z prądem zupełnie się nie sprawdza, ale na szczęście za wpięcie się na dziko do prądu, nikt raczej nie będzie domagał się od Mirabelki uiszczenia opłaty.
Dziki plan, z rozpaleniem na środku pokoju ogniska z paneli, już na wstępie wziął w łeb, a Mirabelka to nie Rozalka z „Antka” B. Prusa, żeby ją wsadzać na trzy zdrowaśki do pieca. Postanowiła więc leczyć się sama.
Opierając brodę na kuchennym blacie, marszczy czoło tworząc widoczny daszek nad łukiem brwi, okaleczając tępy wyraz twarzy i bawi się w alchemika. Wdraża do skromnego menu mleko, masło i miód, nie rezygnując z aromaterapii czosnkowej. Sporządzana nalewka, która to powinna zwalczyć wirusy w promieniu dwóch kilometrów, wywołuje u Mirabelki serię parsknięć z przemieszczeniem twarzoczaszki włącznie, a zacieki na mirabelkowej brodzie tworzą wyraźne, niezmywalne żadnym detergentem blizny.
Mirabelka zastanawiała się nad zaaplikowaniem dożylnym tego specyfiku, ale pozostała jednak przy metodzie tradycyjnej, czyli wprowadzeniu zawiesiny bezpośrednio w paszczękę.
Myśli, że Mżonek, który od urodzenia jest wrogiem czosnku, przełknąłby go jedynie w postaci czopka i to zapewne nie poprzez otwór zwany potocznie gębowym.
Co do aplikacji samego czopka z czosnku w Mżonkowe otchłanie, wyobraźnia Mirabelki odmawia posłuszeństwa, świdruje dziurę w mózgu wiercąc się przy okazji jak na fotelu dentystycznym, potem wczołguje się pod łóżko i boczy się z lewa na prawo. Dodajmy jeszcze, że to wszystko dzieje się bez żadnego wsparcia farmakologicznego.
Najgorszy dla Mirabelki jest sam katar. I nie mówcie jej tylko, że może sobie zaczopować nozdrza, choćby nawet tamponem, bo wolno zwisające lonty, mogłyby zagilgotać ją naśmierć, co w momencie zgonu spowodowałoby kolejne salwy kichnięć. Mirabelka i tak wystarczająco pluje i charczy na świat, żeby choć połowa wydzieliny mogła spłynąć jej do żołądka. Normalnie dieta cud!
Zaprawdę powiadam Wam, do pełni szczęścia brakuje jej chyba tylko nadmiernych wzdęć i hemoroidów.

środa, 6 listopada 2013

kaczka dziwaczka

- Idealnie, wręcz idealnie – zamruczała Mirabelka z miną rozmarzonego kochanka.

Zapewnienie sobie atrakcji z książką i to w przestrzeni ciepłego łóżka, wydawało się planem idealnym na dzisiejszy wieczór. Oczywiście do momentu, gdy cały ten czar prysł wraz z nadejściem nieoczekiwanego gościa.

- Dzyń, dzyń! – zaskrzypiała szarpnięta klamka.

- Co za licho? – warknęła Mirabelka i podrywając się do pionu, wytarła ściekającą strużkę śliny rękawem.

- Mirabelka, musisz mi koniecznie pomóc! – znajomy głos sąsiadki Irenki wdarł się jak zwykle bez pukania, ale wyraźnie wzywał pomocy. - Kupiłam w Tesco kaczkę – oznajmiła dumnie Irenka – no i skubię ją od godziny – w tym momencie trochę jakby zrzedła jej mina.

- Trzeba było nie kupować żywej – zakwakała ostrzegawczo Mirabelka – no, ale w czym ja mogę pomóc?

- No, bo trzeba by ją teraz opalić, a nie mogę jej utrzymać nad gazem – wyraźnie rozpłakała się Irenka.

A, że Mirabelka jest otwarta na przeróżne, wymyślane przez panie starsze eksperymenta, no i skoro walczyła ostatnio z powodzią u sąsiadki Steni, postanowiła powalczyć i z drobiem sąsiadki Irenki.

Ma dziewczyna nerwy ze stali.

Na szczęście kaczka wydawała się być zupełnie martwa. Czyli ktoś zadbał już o to, żeby zabić nieszczęsną kaczkę na śmierć, ale również zadbał i o to, żeby przed dokonaniem tej niechybnej zbrodni utuczyć ją do rozmiarów indyka.

Utrzymanie indyka, wrrrrrróć! kaczki nad gazem okazało się faktycznie nie lada wyzwaniem.

- A właściwie po co ten kuper, może by go tak amputować? – zaczęła poddawać się Mirabelka, bo w procesie odkłaczania największy opór stawiał właśnie ten kuper.

- Ale ta kaczka ma być w całości! – oznajmiła rzeczy oczywiste pani Irenka.

- A nie można by jej tak coś wsadzić, tak żeby lepiej się obracała? – poddała genialny pomysł Mirabelka, mając już dosyć tej całej obróbki ze skrawaniem.

- No ale co, gdzie? – zaczęła standardową zgadywankę sąsiadka Irenka, opracowując w myślach sposób przyrządzenia farszu do drobiu.

- No jak to gdzie, w dupę! – odpowiedziała Mirabelka.

Ale gdy Mirabelka otrzymała wiadomość zwrotną w postaci Irenki wygrzebującej się zza lodówki i próbującej dojść do siebie, wdrożyła natychmiast swoją głupkowatą minę.

- Ja to głośno powiedziałam? – spytała przepełniona niepokojem Mirabelka, co automatycznie wzbudziło w niej nerwowy, choć ledwo słyszalny rechot.

Jednak Irenka z tą swoją zdziwiona miną, co tu gadać z resztą, bo z miną bezcenną, nie musiała już niczego odpowiadać.

- Ale, że w dziób, chciałam powiedzieć, że w dziób!

Ech, żeby to ona jeszcze na karku głowę miała.
Mirabelka zaobserwowała, nadciągające objawy chronicznej ptasiej grypy.

niedziela, 3 listopada 2013

wczoraj

Na korytarzu jezioro. Stenia stanęła w progu sama i bezradna. Pękła jej rura.
Trzaskam drzwiami. Wracam z szufelką i mopem, reszta sąsiadów łapie się za szmaty.

Mżonek wynosi dywan. Dywan na trzepaku obcieka i nie pasuje.
Stenia ma się dobrze, choć w mieszkaniach do parteru kipią ściany.

Ceruję spodnie Dorastającego, bo zadarł nogę zbyt wysoko.
Szuram, żeby nic mi się nie rozerwało, zaszywamy się w domu.

Mielone świąteczne. Przy jednym stole cztery krzesła. Syte po same uszy.
Nie zauważam, że zaczęło padać.

W powietrzu zapach parafiny. Przed blokiem ani żywej duszy.
Powieki sklejone zmęczeniem i bezmyślnie nieprzespana noc, daje mi w kość.

Niczego nie umiem być pewna. Nawet tego, czy mając serce z kamienia utrzymają mnie nogi z waty. A może i odwrotnie?

Kawa jest nadal zbawienna.