z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

czwartek, 4 lutego 2016

Każdy ma swoją palmę.




Mżonek z Młodszym opuścili Mirabelkę i pojechali na obóz bramkarski do Lloret de Mar, by pod palmami, czyli w hiszpańskiej bramce łatać dziury. Dorastający, nie wiedzieć kiedy, czemu i kto mu pozwolił, chyłkiem dorósł i również porzucił Mirabelkę dla wyższych celów. Oddalił się więc ze znajomymi do Zakopanego i pewnie przestawia teraz góry. A Mirabelka w tej progowej sytuacji nie złożyła reklamacji i pozostała grzecznie w domu. 

Samotność przyjęła na klatę, co spowodowało poważne spustoszenie w jednym z głównych organów wewnętrznych, odpowiadającym za przepływ uczuć wprost do kanalików łzowych, a co za tym idzie do erupcji wulkanu etNos. 

Można by pokusić się o tezę, dla której pod wpływem zbyt gwałtownego ruchu rzęsek w nozdrzach lub z braku własnej inwencji, drastycznie się pochorowała, bądź ozdrowiała. Ale nie! Ale nieeeeee!

Głębia scenariusza rozmywa się jak katar po kałuży...
Popadła w kliniczną śmierć, albo coś w skali - zero reakcji na zgaszone światło w tunelu. 

A ponieważ nie było widocznych przeciwwskazań do wyczerpującej lekkiej pracy, podczołgując się trochę pod patos, targana naprzemiennie samotnością i euforią przestrzenną, pobudzona do czynów iście bohaterskich, zaplanowała: zbawić świat, napisać trzytomową powieść, zrobić zasłużone porządki, wspiąć się na Mount Everest. 

Nie wiedzieć czemu nie zdobyła się na szczyt,. Wspięła się jeno na  kuchenny stołek i gdy zawieszała wysoko poprzeczkę, zawirowała. Właściwie świat zawirował razem z nią, a w uszach zagrało.
Zląkła się i w ostatniej wolnej nanosekundzie uciekła w siną dal, czyli kąt pełen bliżej niezidentyfikowanych kłębiących się psich kłaków. 


Słychać było jeno cichy ryk na pustyni zgliszcz! A może to tylko radio grało?

Bo wtem momencie z repertuaru kapeli grającej do kotleta, nie darzy zaufaniem kotleta, obniżając tym samym wartość rynkową tusz wieprzowych, a co za tym idzie przyczynia się znacząco do spadku  podaży i popytu tychże. W poczuciu smutku, głodu i winy, o garści przeciwgrypowych leków i jednej suchej bułce, zmierzała jedyną słuszną drogą ku autodestrukcji. Tak żeby wilk był syty i owca ssała.
Przez cały tydzień siedziała jak mysz pod miotłą, jeno tylko kilka razy dziennie, przemykając cichaczem, (czytaj niezauważona), wyruszała w zgiełk i ziąb, aby jej wygłodniałe akrobacji psy, mogły spłoszyć okoliczne szczury i pobudzić bogu ducha winne gołębie do wzlotów oraz do bardziej wzniosłych zrywów. Ale sama  Mirabelka utożsamiała się z nimi umiarkowanym entuzjazmem. Dlatego też pewnie, zbrakło zadowalających efektów w postaci towarzyskiej niechęci sąsiadów i ich serniczków.

Teraz Mirabelka pozostawiła zapał w s/pokoju, po/legła na łożu tortur i oszczędza swój zapał na czarną godzinę.



W odpowiedzi na listy do redakcji Mirabelka odpowiada:

No dobra, zupa z bobra, a raczej z ogórów kisi się już na balkonie.

I niech jej tylko ktoś powie, czy przypadkiem nie złapie nocą mróz? Bo ona zostawiła też swoje jaja na tym balkonie.