Mżonek z Młodszym opuścili Mirabelkę i pojechali na obóz
bramkarski do Lloret de Mar, by pod palmami, czyli w hiszpańskiej bramce łatać dziury. Dorastający,
nie wiedzieć kiedy, czemu i kto mu pozwolił, chyłkiem dorósł i również porzucił
Mirabelkę dla wyższych celów. Oddalił się więc ze znajomymi do Zakopanego i pewnie
przestawia teraz góry. A Mirabelka w tej progowej sytuacji nie złożyła
reklamacji i pozostała grzecznie w domu.
Samotność przyjęła na klatę, co spowodowało poważne
spustoszenie w jednym z głównych organów wewnętrznych, odpowiadającym za
przepływ uczuć wprost do kanalików łzowych, a co za tym idzie do erupcji
wulkanu etNos.
Można by pokusić się o tezę, dla której pod wpływem zbyt gwałtownego
ruchu rzęsek w nozdrzach lub z braku własnej inwencji, drastycznie się pochorowała,
bądź ozdrowiała. Ale nie! Ale nieeeeee!
Głębia scenariusza rozmywa się jak katar po kałuży...
Popadła w kliniczną śmierć, albo coś w skali - zero reakcji
na zgaszone światło w tunelu.
A ponieważ nie było widocznych przeciwwskazań do wyczerpującej
lekkiej pracy, podczołgując się trochę pod patos, targana naprzemiennie
samotnością i euforią przestrzenną, pobudzona do czynów iście bohaterskich,
zaplanowała: zbawić świat, napisać trzytomową powieść, zrobić zasłużone porządki,
wspiąć się na Mount Everest.
Nie wiedzieć czemu nie zdobyła się na szczyt,. Wspięła się
jeno na kuchenny stołek i gdy zawieszała
wysoko poprzeczkę, zawirowała. Właściwie świat zawirował razem z nią, a w
uszach zagrało.
Zląkła się i w ostatniej wolnej nanosekundzie uciekła w siną
dal, czyli kąt pełen bliżej niezidentyfikowanych kłębiących się psich kłaków.
Słychać było jeno cichy ryk na pustyni zgliszcz! A może to
tylko radio grało?
Bo wtem momencie z repertuaru kapeli grającej do kotleta, nie
darzy zaufaniem kotleta, obniżając tym samym wartość rynkową tusz wieprzowych,
a co za tym idzie przyczynia się znacząco do spadku podaży i popytu tychże. W poczuciu smutku, głodu
i winy, o garści przeciwgrypowych leków i jednej suchej bułce, zmierzała jedyną
słuszną drogą ku autodestrukcji. Tak żeby wilk był syty i owca ssała.
Przez cały tydzień siedziała jak mysz pod miotłą, jeno
tylko kilka razy dziennie, przemykając cichaczem, (czytaj niezauważona), wyruszała w
zgiełk i ziąb, aby jej wygłodniałe akrobacji psy, mogły spłoszyć okoliczne
szczury i pobudzić bogu ducha winne gołębie do wzlotów oraz do bardziej
wzniosłych zrywów. Ale sama Mirabelka
utożsamiała się z nimi umiarkowanym entuzjazmem. Dlatego też pewnie, zbrakło zadowalających
efektów w postaci towarzyskiej niechęci sąsiadów i ich serniczków.
Teraz Mirabelka pozostawiła zapał w s/pokoju, po/legła na
łożu tortur i oszczędza swój zapał na czarną godzinę.
W odpowiedzi na listy do redakcji Mirabelka odpowiada:
No dobra, zupa z bobra, a raczej z ogórów kisi się już na
balkonie.
I niech jej tylko ktoś powie, czy przypadkiem nie złapie
nocą mróz? Bo ona zostawiła też swoje jaja na tym balkonie.