z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

sobota, 31 sierpnia 2013

Nie żałuje, niech sobie przemija!

Mirabelka nigdy nie była specjalnie atrakcyjna, taka przeciętna gęś walcząca wiecznie z nadwagą. Rękawy rozciągniętych kolorowych swetrów kończyły jej się gdzieś w okolicach kolan. Na rzemieniach z nadgarstków, albo tych, które dusiły gardło, mogłaby się spokojnie powiesić i wisieć tak przez tydzień do momentu, aż ktoś zlitowałby się i odciął ją nożycami hydraulicznymi. Na nogach buty idealne do pracy w kamieniołomach, podkute blachą. Na palcach wszystkie srebra rodowe oczywiście te mniejszych gabarytów od świecznika i mniejszej wartości, ale liczba powalająca. Żeby pokazać komuś fucka trzeba się było nieźle natrudzić. Uczennica przeciętna, niewybitnie dobra, ani niekiepska. Zwykła nastolatka, zakochująca się w chłopakach jak każda inna. Dla jednego, trzy lata starszego, który oblewając kolejny rok, wreszcie dorósł do jej klasy, obwiesiła sobie ściany niezbyt lubianym Paulem Youngiem. Właściwie tylko dlatego, że widziała w nich bliźniacze podobieństwo. Uczyła się piosenek idola na pamięć, bo kumpela też miała na chłopaka ochotę. Żadnej dziś na szczęście nie pamięta. Teraz ten chłopak, o idolu nic nie wie, nie jest już podobny do nikogo. Może zbyt dużo pił, a może zwyczajnie zmienił fryzurę. Był też taki jeden przemądrzały. Z Tym to chodziła, ale nikt go nie lubił, no i żeby popisać się przed innymi zjadał grafity od ołówków. Oj dobrze, teraz i ona wie, że to był kretyn. Był też Thomas z kolonii w byłej Czechosłowacji, ale Niemiec. Tańczył z nią na wszystkich dyskotekach, niewiele mówił i wysłał jej tylko jeden list, a ona głupia do odczytania musiała zatrudnić tłumacza. Pamięta też chłopaka, który wysiadał na jej przystanku, czasem nawet niósł jej torbę i razem zagadani jechali do szkoły. Czasem w tramwaju odpisywała od niego lekcje. Nie był specjalny, nie był pewnie i wyjątkowy, był może nawet bardziej niż przeciętny, ale był taki życiowy i mądry. Gotowa była się w nim zakochać. Kiedyś na przystanku wręczył jej list. Nie do niej, do Sylwii. Sylwia kochała innego, a Mirabelka już nie zakochała się w nim. Pamięta też chłopaka, z którym przez tydzień chodziła do kina, całowali się w ostatnim rzędzie, po tygodniu na następny seans zabrał inną dziewczynę i chyba nie tylko się z nią całował. Nie może sobie teraz przypomnieć, kto płacił za bilety, ale żałuje tylko tych filmów. Pamięta też takiego, który jak się całował miał zawsze szeroko otwarte oczy. Mirabelka nie mówię, że preferuje zupełnie na ślepaka, ale uwierzcie jej to był przerażający widok.
Miała krótsze i dłuższe związki, ale nawet z tych dłuższych pamięta jedynie fragmenty. Pamięta na przykład, jak siedziała ze swoim chłopakiem, w jego pokoju, za ścianą jego rodzice nasłuchiwali, czy nie dochodzi do grzechu. Mirabelka w obcisłych zielonych jeansach, z mocno wystrzyżoną fryzurą, w lenonkach-zerówkach na nosie czytała mu coś Kurta Vonneguta. Nie pamięta już co to było. Szkoda. On zasłuchany całował ją po szyi. Pamięta, jak też z nim, szli przez Stare Miasto. Mirabelka zakochana w każdym centymetrze jego długich kruczoczarnych włosów, jego ręka zwisała na jej krągłym biodrze, a naprzeciw szła dziewczyna, szczupła, z metr osiemdziesiąt, nogi po same uszy, szpile jeszcze wyższe i uśmiechnęła się zdradziecko do jej, wtedy tylko jej chłopaka. I on bezczelnie odwzajemnił ten uśmiech. Po 15-stu minutach on nawet tego nie pamiętał, ona po miesiącu miała 15-ście kilo mniej. Nogi niestety nadal tylko do tyłka i może nie szpilki, ale całkiem nowe czerwone sznurówki w jej ukochanych glanach. No ale po co to wszystko? No właśnie po to, że lato kojarzy jej się z sezonowym uczuciem. Z przemijającą dziewczęcą miłością. I nie żałuje tych wszystkich facetów, ale przeprasza tych, którzy poczuli się urażeni, bo zapomniała o Was napisać, ale Was też jej nie szkoda.
A czemu nie ma tu słowa o Mżonku? Bo mowy być nie może. On akurat kojarzy jej się z dojrzałą miłością i ze wszystkimi czterema porami roku.
No i po co tu żałować samego lata?

piątek, 30 sierpnia 2013

I tak mi się zeszło

I kończy się lato, bez przyczyny, bez zapowiedzi, można by rzec bez konkretnego powodu.
Schowają się nagie opalone ramiona, biusty, nogi i torsy. Przestaną wabić słońce, za stratą zapłacze niebo, wiatry wydymają całą resztę kolorów z zaschłych już parków, ogródków, działek i balkonów. Te wszystkie spotkane kolorowe ptaki zamienią się w gołębie i obsrają nam parapety. Dopadnie nas kakofonia szarości. Pochowamy walizki, torby i śpiwory. Zamienimy na reklamówki, siaty, siateczki, plecaczki szkolne. Zbrzydzi nas wstawanie rano i późne chodzenie spać nie zaniesie się smakiem. Kawa będzie bez pianki, za to zimna, ewentualny kac będzie już tylko bolał.
No i jak zrobić, żeby to miało jakiś sens i pointę?
Świetlany obraz jakoś mi przygasł, ale przecież świat się nie skończył. To lato się skończyło, jest jeszcze kupę czasu do następnego.
Zdjęłam przeciwsłoneczne okulary i nie zmyli mnie teraz pyszna zapiekanka z tysiącem kalorii, które gołym okiem dopiero widać. Będę mogła zaplanować dietę, będę miała czas na ćwiczenia, znajomych, czytanie książek, rzucanie palenia (choć, aż tak daleko bym nie sięgała), ale postawię sobie nowe wyzwanie, w ogóle jakieś wyzwania. W przyszłe lato będę szczuplejsza i gotowa wreszcie wbić się w kostium. Wykorzenię niezdrowy tryb życia. Będę mądrzejsza i oczytana. Takie to proste. Prawda?
Przerzucam kartki w kalendarzu, napięcie rośnie, żyła na szyi się napręża. Kot patrzy na mnie z obrzydzeniem, a wszystko przez ten brak słońca. Patrzę w lustro, a tu konieczna jest reanimacja. Zostało mało czasu!
Gdzie jest ta Mirabelka w refleksach? No i jak tu powiedzieć, że zaczęłam właśnie nowe życie?

środa, 28 sierpnia 2013

Byle na ciepło

Gdy Mirabelka z rehabilitacji wracała do domu, wizja legnięcia w miękkim łożu dopadła ją już na pierwszych światłach. Na skrzyżowaniu równorzędnym zapadała się w puchowej podusi, a tuż pod blokiem dyszała już żądzą przetoczenia swoich zwłok na łóżko i doszczętne zabalsamowanie się kołdrą jak całunem.
Przejście przez próg, miało stać się milowym krokiem w dziedzinie sportu wyczynowego. Nieudolnie skrywając zmęczenie za maską obojętności, zawisła na obdrapanej z farby obolałej framudze. Tuż za progiem, czworo oczu wycelowało swoje źrenice wprost w Mirabelkę.

- Jesteśmy głodni! – wyznał Młodszy zadając Mirabelce śmiertelny cios.

- Nie było mnie w domu półtorej godziny, trzy godziny temu jedliście śniadanie, a przed wyjściem dałam wam jeszcze rosół – przed głodzonymi dziećmi próbowała tłumaczyć się Mirabelka.

- Ja zapomniałem, że w ogóle coś jadłem – odpowiedział Dorastający budząc w matce pewne podejrzenia nielegalnej hodowli tasiemca uzbrojonego.

- A nie mogliście zrobić sobie kanapek? – Mirabelka z wyrzutem spojrzała na Dorastającego.

- Ale my chcemy coś na ciepło – odpowiedział właściciel tasiemca.

Ponieważ Mirabelka wie, że z głodującymi nie ma co dyskutować, a najlepiej od razu zapchać im te otwarte mor...japki, udała się czym prędzej do kuchni. Na kuchence stał osamotniony garnek. Gdy Mirabelka podniosła pokrywkę celem zmaterializowania gotowego dania na ciepło, oka z rosołu mrugnęły do niej zaprzeczając istnienia cudów.
Do zamrażalnika nie miała co zaglądać, no chyba tylko w celu krioterapii, a w lodówce, nie wiedzieć czemu, wszystko również było tylko zimne.
Ale i tak zimne, nie znaczy zmrożone na kość, pomyślała i zaczęła szukać rzeczy do zjedzenia, które nie nadają się na kanapki, a nadadzą się do szybkiego podgrzania. Konkurencję wygrały wczorajsze gotowane ziemniaki z koperkiem i jajka. W trymiga odsmażyła ziemniaczki na złoto i posadziła jajka na patelni.
Do gotowego ciepłego zamówienia podała zsiadłe mleko z kubeczka.
Dorastającemu drugie danie przypadło do gustu, za to Młodszy zaczął dłubać w talerzu jak archeolog we wczorajszych szczątkach i kręcić nosem.

- No ale co Ci się nie podoba? – spytała zrezygnowana Mirabelka, której wizja umoszczenia się w legowisku odpłynęła w siną dal.

- Bleeee! – wypowiedział się krytyk kulinarny.

- Przecież lubisz ziemniaki, wolisz od klusek i lubisz też jajka sadzone - zaczęła przekonywać Młodszego co do jego gustów kulinarnych, hamując się od słów powszechnie uznawanych za obelżywe - No i miało być na ciepło, to jest na ciepło! – zaczęła w końcu wykłócać się kelnerka, dla której jedynym argumentem odniesienia talerza, mogło być już tylko znalezienia metrowego włosa niewiadomego pochodzenia, ostatecznie całego Fijusiowego ogona.

- Bo ja nie lubię takich ziemniaków, co były już zjedzone! – załkał Młodszy z rezygnacją opadając nosem w żółtko idealnie posadzonego jajka.

I Mirabelka zaliczyła przysiad. Efekt uboczny ćwiczeń fizycznych. Wszystko się kiedyś musi zwrócić.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Mirabelka ochlapła

Mirabelka została podstępnie rzucona na głęboką wodę. A, że aura jesienna wzmaga i wiatry wrześniowe nadchodzą, wpadła w wir życia w kratkę, w jedną i dwie linie.
Przeprowadza podręczniki nieprzeczytane na miejsce przeczytanych, dzień mierzy na centymetry, nagina kąty, cyrkluje, skleja do kupy, wyciera gumką i waży grafity na piórniki, pióra i wkłady. Stąd wyniknęło pewne zaniedbanie bloga jak i znajomych blogów, za co Państwo wybaczą. No ale z mokrymi buciorami z tej wody, na tak piękne lakierowane posadzki się nie godzi, więc i zużycia mopa chciała zaoszczędzić i lakieru.
Obawia się również, że poprzez popadnięcie w te wiry, rozprostowały jej się zwoje i nie chce się narażać krytykom.
Mirabelka rozpoczęła również kolejną rehabilitację, która wyciska z niej ostatnie soki (patrz: pot i łzy), więc jako śliwka przekręcona przez sokowirówkę czuje pewien dyskomfort, co się z tym wiąże zupełnie ochlapła.

piątek, 23 sierpnia 2013

W jednej wodzie.

Wokół mnie porządek i nieład. Kręcę się stojąc nieruchomo w kilku miejscach równocześnie.
Zaparzę sobie rumianku, albo lepiej melisy - łyk wina na skołatane nerwy, lekarstwo na mniejsze większe udręki. Prosto z ręki pranie, zmywanie, chleb, włoszczyzna i koper na bazarze kręci mnie już po dziurki w nosie. Pokroję się na małe kawałeczki w jedną całość. Zupa zimna i tak wykipi.
A ten grymas, taki tani uśmiech nieporadny.
- Ale ładny, do twarzy Pani.
- Do koloru oczu dobierałam, do słów w kontekście i w tekście.
Dla ciebie i dla was, ale bardziej dla siebie. Przecież przymykam oko na wszystko, a drugim mrugam zadziornie. Wkładam spódnicę swobodnie i noszę spodnie. Nie będę się dziś śmiała, bo nie przystoi płakać. Wstyd jak beret, choć nie z/noszę. Zamienię się w przegraną i wygram wszystko. Ot tak. Bo mam ochotę na nic, na siebie.
Jeszcze tylko lekko walnę pięścią w otwarte drzwi i będę krzyczeć cicho. Odnajdę się, jak się zgubię. Ktokolwiek mnie widział, cokolwiek wie?


(pojawiam się i znikam)

Badanie zasadności

W instytucji Za wszelką cenę Upodlić i Sponiewierać w skrócie ZUS, Mirabelka stawiła się przed czasem. Pod gabinetem cisza jak makiem zasiał. Krzesełka puste, ale wgniecenia dłoni po obu stronach siedziska zdradzały niedawną bytność tych, którzy podjęli nierówna walkę. Mirabelka podeszła do drzwi gabinetu opatrzonego napisem „Orzecznik – wchodzić tylko na wezwanie” i zapukała cichutko. Po drugiej stronie usłyszała dziwny szmer. Prawdopodobnie na dźwięk Mirabelkowego pukania w gabinecie zaczęła następować przemiana człowieka w Boga. Ale, że wezwanie nie nastąpiło Mirabelka usiadła pod gabinetem i wbiła palce w odciśnięte ślady poległych. Po kilku minutach drzwi zaskrzypiały i stanął w nich Naczelny Sądu Ostatecznego.

- Wejść! – oznajmił niskim głosem jednak nie Bóg, a zwykły Mendyk.

- Dzień dobry! – przywitała się Mirabelka – Jestem co prawda przed czasem, no ale skoro nikogo nie było...

- Przecież mówię wejść – przerwał monolog Mendyk.

I Mirabelka weszła do gabinetu, oślepiona światłem z rozżarzonego miecza sprawiedliwości, a może tylko słońcem wdzierającym się do wnętrza (no ale kto by to wszystko spamiętał). Po omacku zlokalizowała kozetkę i usiadła na niej. Mendyk rozprostował pomięty biały mundurek i poprosił o dokumenty. Bez słowa wpisywał do komputera jakieś dane, po czym wypytał Mirabelkę o choroby wszystkich członków rodziny, na koniec wzrost i wagę.
- Normalnie bierze wymiar na trumnę – pomyślała Mirabelka uśmiechając się do siebie, ale po plecach przeszedł ją dziwny dreszcz.
Mendyk nie zważając na minę petentki/pacjentki (zupełnie nieistotna rola) kazał położyć się i odsłonić nogi.

- Będę Panią badał – orzekł.

I rozpoczęło się coś jakby badanie. Gdy Mirabelka przy próbie wygięcia kolana przez Mendyka jęknęła bombardując go wzrokiem, ten zupełnie jakby był kuloodporny zabrał się za wykręcanie drugiej wtedy jeszcze zdrowej kończyny. Wzdrygnęła się dopiero, gdy Mendyk wziął do ręki krawiecki centymetr i zaczął mierzyć obwody jej ud tuż nad kolanami.
– No tak, teraz widocznie uszyją mi garniturek do tej trumienki – pomyślała.
Najpierw pod centymetr poszło kontuzjowane kolano, gdy uzyskało jakiś wymiar, trzymając w palcach tenże, przyłożył do zdrowego uda i zacisnął tak, że krew odpłynęła na chwilę. Doktorkowi po takiej przymiarce wymiar się zgodził, bo bąknął do siebie pod nosem - Wszystko w porządku - i kazał się ubierać.

- Wszystko w porządku, to znaczy? – odezwała się wyprowadzona z równowagi tymi przymiarkami Mirabelka.
- Noga była tylko skręcona, zaniku mięśni nie widzę, no może lekki przykurcz – oznajmił doktor stukając w klawiaturę.

- To ciekawe po co miałam tą operację? Na skręcone kolano? Przecież czytał Pan wypis ze szpitala i rezonans – wypaliła obolała Mirabelka podważając opinię Mendyka – no chyba, że Pan nie czytał? To ja Panu przeczytam – dodała, zupełnie zapominając, że miała trzymać się wersji biednej sierotki.

- Zwolnienie zasadne! – ni stąd ni zowąd wypalił wkurwiony Mendyk.

Mirabelka wzięła papiery i bez słowa wyszła z gabinetu.
Chyba przez jakiś czas trzymała się adrenaliny, bo gdy ta wątła nić pękła, lewe kolano odmówiło zupełnie posłuszeństwa, a na prawej kostce pojawił się wielki siniak.

Mirabelka wróciła do domu, spojrzała w lustro i dostrzegła, że jak Amy Winehouse zupełnie straciła swą świeżość. Nabrała w dłonie zimnej wody i opłukała twarz. Ręcznikiem dokładnie starła resztki grymasu.

- Kochanie, nie wiesz może gdzie jest ten zielony ręcznik, którym wycierałem psy po spacerze? – odezwał się Mżonek.

- Litości!!!!!!!!!!!!!!

czwartek, 22 sierpnia 2013

Nie było przejścia przez próg

Nie chcę już patrzeć jak w budynku naprzeciw wąski korytarz przełyka światło, tak jakby zapomniał, że teraz jest tu. Skulona uczę się głośno śmiać, tylko jeszcze te wargi zbyt szczelnie zamknięte nie pamiętają co chciały powiedzieć, zbiegły się ostatecznie. Podszyty chłodem wiatr zdrapał z drzwi białą farbę, ognisko gorączki skropliło się, a może to cisza obrysowała szczelinę, przez nią łatwiej zaaplikować szmer. Dawka nie jest ważna, wiem że i tak spłynie zatrzymując mnie na kolanach.


(pojawiam się i znikam )

środa, 21 sierpnia 2013

OUTSANE



 

Outsane: „Mamy szansę zagrać na Red Smoke Festival, ale potrzebujemy Waszej pomocy, także głosujcie wszyscy, udostępniajcie, każcie zagłosować swoim matkom, ojcom, psom i kanarkom!!!



Spośród podanych zespołów, tylko jeden uzyska przepustkę na tegoroczny Przegląd Kapel Red Bridge Rock Fest 2013.

 
Kliknij w piątą gwiazdę Outsane! Ja nie mówię, że musisz lubić taką muzykę, no ale dajmy Chłopakom szansę. 



  

Głosy zbierane tylko do piątku 
23.08.2013  do godz. 23:59 


Zostało mało czasu!




 Mirabelka ładnie prosi swoich Czytaczy, no niech sobie chłopaki zagrają! :*

Let's go!

wtorek, 20 sierpnia 2013

Sabotaż

źródło: http://www.flickr.com/photos/rebelpilot/1175183/


Mirabelka wzięła pióro w dłoń i zasiadła wygodnie nad stosem czystych kartek. Ich pomięte rogi szczerzyły się cynicznie, a pióro drżało ożywione wizją wątku iście kryminalnego. Energia, która przepływała przez niewidoczną nić porozumienia między nimi, za chwilę miała eksplodować rzędami małych literek, które zaprowadziłyby Mirabelkę do lepszego prawdziwego świata. Wtem pióro wymsknęło się z objęć drżenia i niefortunnie postawiło kropkę na bieli papieru. A nie była to kropka nad „i” i nie była to kropka z początku (bo zdania nie zaczyna się przecież od kropki). Więc wszystko jasne! Była to kropka z końca zdania. A przecież do stworzenia dzieła idealnego potrzebny początek, środek i koniec. Trzymajmy się jednak faktów. Najważniejsza prawda czasu i prawda ekranu. - Prawda?
Zmieńmy więc parametry warsztatu pracy.

Mirabelka otworzyła swojego styranego notebooka. Zapisane pliki kłębiły się ciasno jeden obok drugiego, więc z czasem spróbowały wydostać się pęknieciem na obudowie. Ale, Mirabelka za pomocą taśmy klejącej samoprzylepnej miała wszystko pod kontrolą. Chwilami tylko jakaś litera próbując zaznaczyć swoje miejsce wbijała się w klawiaturę i nie chciała odskoczyć od tematu, ale kilkoma energicznymi uderzeniami palca stawiana była do pionu. Jednak z każdym dniem temperatura rosła, wiatrak z ciężaru kurzu zwalniał, no i bateria połączona na stałe pępowiną do zasilacza, nie potrafiła się od niego odciąć. A Mirabelka nie potrafiła odciąć się od swojego notebooka i znosiła dzielnie jego warczenia.
Vena wylewana była na klawiaturę, jak lepka kawa, a zdania sypały się kurzem na monitor. Wordowe strony nasiąkały historią, która nie mogła zostać zamknięta tylko w Mirabelkowych zwojach i musiała być pokazana światu. Opowiadanie doskonałe właściwie pisało się samo do czasu.
Do czasu, gdy Mżonek zaburzył jego konstrukcję zasiadając do FIFY 13.

- Czy Wy ściągacie jakieś filmy z neta? – zapytał Mżonek w momencie, gdy jego bramkarz-rutyniarz puszczał kolejną szmatę.

- Nic nie ściągamy! – odpowiedziały głosy z głębin pokoi.

- Ja tylko piszę – dodała Mirabelka.

- A ja oglądam film DVD – dołożył Dorastający.

- Nie mogę grać, ciągle się wiesza! – z pętlą u szyi wyjaśnił sfaulowany akcją dywersyjną Mżonek.

Mirabelka, która zlokalizowała kilka otwartych stron w tle, zaczęła zamykać je jedna po drugiej, w obawie, że Mżonek wpadnie i dopatrzy się sabotażu. Wylogowała się z maila, zamknęła podgląd statystyk bloga, wyłączyła muzykę i zamknęła oczy wujka Googla.
Zamknij, Nie zapisuj! - nie będzie dowodów, przecież nic się nie ściąga.
No i zamknęła, dokument, w którym ważyły się losy świata, właściwie już skończony, ale od kilku godzin jeszcze dopieszczany,  jednak nie zapisany w wątłej pamięci jeszcze bardziej wątłego komputera.

- No i coś Ty zrobił! - oburzyła się Mirabelka, gdy Mżonek wkroczył sprawdzić intencje sabotażystów.

- Ja? A co ja zrobiłem? – zdziwił się Mżonek i zrobił dwa kroki w tył.

- To Twoja wina! – wydała wyrok Mirabelka na boguduchawinnym Mżonku.

- No, ale że co? – spytał Mżonek, który natychmiast zapomniał, że jego drużyna umoczyła 3:0.

- A gówno! – dyplomatycznie wyjaśniła Mirabelka.



(No, ale czy nie miała racji? Ktoś musi być winien, skoro pliku nie udało się odzyskać. A może właśnie takiej treści był tamten dokument?)

niedziela, 18 sierpnia 2013

Spływajcie!

- Spływajcie! – krzyknął koordynator biura Kajak-Travel*, rzucając cztery dwuosobowe kajaki na głęboką wodę, a kapoki i wiosła na brzeg – Zobaczymy się na mecie – dodał i sam rozpłynął się jak kamfora.

Dwa pierwsze kajaki zdobyły swoich pasażerów w pięć minut i zniknęły za pierwszym zakrętem rzeki. Dwa następne ładowane były przez Państwo MM plecakami z prowiantem, piciem, ubraniem na zmianę, ręcznikami, kołem dmuchanym w rybki, raczki i muszelki, przez kolejnych piętnaście minut w porywach do godziny. Potem należało jedynie wsiąść i spłynąć malowniczo z prądem.

- Młodszy płynie ze mną, a Ciebie weźmie Dorastający – oznajmił Mżonek obejmując samozwańcze dowództwo.

- No, chyba ja wezmę pod skrzydło Dorastającego – obruszyła się Mirabelka nie chcąc oddać korony w ręce małolata.

- Siadasz z przodu i nie gadaj! - wydał dyspozycję Mżonek - Jak wymiękniesz po godzinie, to wywalisz nogi na dziób, tak Ci będzie kochanie wygodniej - przeszedł płynnie w opiekuńczą nutę, co by nie drażnić Mirabelki.

A, że argument „wygodniej” jest dla Mirabelki jak miękka podusia pod tyłek, zgodziła się bez walki.

- Tylko jak my mamę upchniemy do kajaka? – zbyt głośno i dosadnie zadał pytanie Dorastającemu Mżonek.

- Jakoś się upchnie – odpowiedział Dorastający nie zważając na uczucia matki, która zaczęła nabierać na twarzy oznak poparzenia słonecznego.

- Dam sobie radę sama – oznajmiła naburmuszona Mirabelka i podpierając się wiosłem ruszyła dziarsko w stronę kajaka.

Przytrzymując się burty, najpierw umościła sobie gniazdko z kapoka, potem przysiadła na krawędzi, a kajak trzeszcząc zaskowyczał cichutko. Młodszy, który z podniecenia cały czas dziąsłował, zamilkł na chwilę przerażony, gdyż dopadła go wizja końcowego etapu tejże wycieczki. Reszta obserwatorów zaskandowała – Dasz radę! I Mirabelka wskoczyła do kajaka jak sarna, ale opadła jak tur, uszczelniając cały kokpit zadem. Kajak na chwilę zanurzył się, ale szybko odbił się od dna i wynurzył na powierzchnię nie nabierając wody.

- Szybko wsiadaj! – krzyknął Mżonek do Dorastającego, gdy zauważył, że rufa niebezpiecznie wystrzeliła ku górze jak Katiusza gotowa do strzału, a może bał się, że złamie się w pół jak Titanic? – Dorzuci się plecaki do tyłu i powinno być dobrze – taktownie dodał.

Po ustabilizowaniu kajaka Mżonek zepchnął ich na głęboką wodę*. A sam wziął rozbieg i wskoczył do swojego kajaka, w którym siedział Młodszy od kilku minut czesząc wiosłem powietrze i wodę.

I spłynęli z prądem krętej rzeki, robiąc sobie przystanki na rozprostowywanie kości, zmycie potu z czoła, wystudzenie rozgrzanych mięśni, polowanie na raki, karmienie kaczek i inne igraszki w kojącej wodzie, by po siedmiu godzinach dotrzeć do mety.

Był pot, gorąca krew, ale nie było łez. No, pięknie było.


*Kajak-Travel - nazwa firmy wymyślona na potrzeby bloga
**głęboka woda - średnia głębokość rzeki Liwiec, obecnie ok. 0,5m






piątek, 16 sierpnia 2013

No ale z drugiej strony...

Koperta jak każda inna, tą tylko poświadcza się własnoręcznym odbiorem. Szczelnie zamknięta na ślinę i jeśli nadal nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wypisz wymaluj, albo wydrap pazurem kolejne wezwanie na komisję do ZUS-u.

A może tak z wrodzonym wyczuciem taktu wyszczerzę zęby i wpadnę tam wściekle warcząc, licząc niby przypadkiem, że oto są przykładem histerycznej halucynacji. No przecież przez telefon nie wytrzaskam ich po pysku, choć trzaski w mojej słuchawce mogłyby o tym świadczyć.

A jednak ciągle czuję się niepewnie patrząc na naczelnego inspektora, a może orzecznika, jak zmaga się sam ze sobą przygnieciony ciężarem tych wszystkich swoich i nie swoich pieniędzy. W końcu to on jest ofiarą, gdy przychodzą do niego kolejne sępy, by wyrwać mu z gardła nieprzetrawione resztki ambicji i dumy. I robią wszystko, by strącić mu z czoła powiędły już laur. Nasza ostatnio bliska więź nabiera już cech liny okrętowej, a ja ciągle jestem pełna uczuć niejednolitych i mieszanych. No cóż przyjdzie znów udowadniać, że nie jestem już jak Karino, a bardziej jak okulała kobyła.
A przecież posiadam tyle innych interesujących i pięknych mankamentów i wad.

zagrycha z popitką na drożdżach

Gdy Mirabelce nie chce się ruszyć tyłka do sklepu po pieczywo, to wypieka takie buły na kolację:


Zasłużyła na deserek?
składniki:
  • sok przecierowy otrzymywany z owoców pomidora, powiedziałaby, że zapuszkowany, ale minęłaby się z prawdą, więc zakartonowany
  • alkohol produkowany w warunkach amatorskich (w klimacie mazurskim), otrzymany przez destylację zacieru ze śliwek
  • owoce rośliny, z rodziny pieprzowatych, występującej na obszarach o klimacie równikowym i zwrotnikowym, paczkowane w Polsce, zmielone w domowym młynku
  • minerał z gromady tlenków o wzorze chemicznym H2O, mrożona kranówa będzie chyba lepszym określeniem 


środa, 14 sierpnia 2013

Prawdziwa cnota książek się nie boi.

- Musimy kupić książki dla chłopaków do szkoły – zreflektowała się w porę Mirabelka – za dwa tygodnie rozpoczęcie roku.

- A możemy kupić w październiku? – po analizie winien-nie ma, rzucił pytaniem retorycznym wprost pod nogi Mirabelki domowy księgowy Mżonek - Teraz nie bardzo mamy na to kasę.

- Właściwie możemy w ogóle nie kupować! – Mirabelka wyprowadziła cios sierpowy, by po chwili opuścić gardę - To pożycz od kogoś maszynę do pisania, ja pożyczę książki i je wszystkie poprzepisuję. Kurcze! na pierwszy rzut oka może i pomysł wydaje się dobry, ale to w sumie jak kopanie dołów srebrną łyżeczką do kawy, no i do września mogłabym się i tak nie wyrobić – padła na deski Mirabelka i ześlizgując się do wykopanego przez siebie dołu zadała sobie pierwszy cios w głowę.

- A może sprzedamy po nerce? – ni stąd ni zowąd wyjechał Mżonek i rozejrzał się po kuchni w poszukiwania skalpela, ale trafiając wzrokiem na nożyk do obierania ziemniaków wzdrygnął się i zaczął wdrażać wizję ze srebrną łyżeczką do kawy.

- Nerki to my sobie spokojnie filtrujmy i zostawmy na czarna godzinę – odpowiedziała Mirabelka zamyślając się przyszłościowo i pociągnęła głębszy łyk złocistego utrwalacza.

- To może jakieś inne organy? – w poszukiwaniu odpowiednich rozejrzał się po sobie Mżonek, a po Mirabelce właściwie tylko prześlizgnął się wzrokiem.

- Chyba organki – prychnęła utrwalaczem Mirabelka, a stróżka złocistego płynu ściekła melodyjnie z kącika jej ust dla potwierdzenia nieprzydatności do spożycia.

- Ty myślisz, że w ogóle coś się nadaje? – po oględzinach wstępnych zasępił się Mżonek.

- A wiesz, moglibyśmy dać ogłoszenie, że sprzedamy dziewictwo – olśniło Mirabelkę.

- Czyje?

- No przecież, że nie Twoje, no moje - odpowiedziała Mirabelka dumna, że w ogóle może posiadać coś wartościowego do zhandlowania.

- Nie jestem jednak pewien, czy w przedbiegach nie zdyskwalifikuje Cię fakt posiadania dwójki dzieci – odpowiedział Mżonek i zamyślił się nad wartością bądź co bądź wątpliwego już towaru*.

- To tak walczysz o cnotę żony? – zregenerowała się w dwie sekundy Mirabelka – Sprzedałbyś mnie na bazarze, gdyby nie fakt, że towar jest używany! – i sfochowała się na dobre.

- Kochanie, ale przecież to był Twój pomysł! – próbował ratować sytuację Mżonek, ale patrząc na piorunującą Mirabelkę, wszystkie jego argumenty pochowały się w głąb po kieszeniach – No dobrze, pójdziemy do Antykwariatu - poszedł na kompromis Mżonek.


Miejmy nadzieję, że po książki, bo jeśli nie, to chyba trzeba będzie zacząć coś łatać**, albo Mirabelka popadnie w kolejną rozsypkę.



*wątpliwego już towaru - w tym przypadku chodzi tu wyłącznie o cnotę, proszę nie mieszać w to dzieci, bo ten towar jest akurat wysokiej jakości :)
**łatać - oczywiście chodzi o dziurę, ale w budżecie domowym ;)

wtorek, 13 sierpnia 2013

Kontrolowany recykling marzeń

Vincent van Gogh "Gwiaździsta noc"

Mirabelka z psami i rolką papieru toaletowego w dłoni, zapisanego marzeniami, wypełza na świętą noc szukać spełnienia. Nie myślcie sobie, oczywiście chodzi tu o spadające gwiazdy.

Mirabelka z głową w górze...

Drugie ja Mirabelki: - No przecież, że nie przy ziemi, najbliżej ziemi, poza kończynami, masz przecież odwłok!
Mirabelka: - Oj dobra! Wrrrróć!

Niebo gwiaździste nade mną, ziemia spalona pode mną...


DjM: - Się rymów zachciało i teraz czuć swąd spalonej trawy. Mirabelko! Może by tak inaczej?
M: - Hmmm!

Gwiazdy jak perły, rozrzucone zamaszystym ruchem z ręki anioła...

DjM: - Ale patos! Jakie gwiazdy? No weź się w garść!
M: - Cholera jasna! Czego Ty chcesz?
DjM: - Pamiętaj, że to noc i ciemno jak w dupie. Trzymajmy się faktów.
M: - Nie pozostaje mi nic innego jak polecieć realem. Więc...

Chmury, chmury, chmury, a gdzieniegdzie było widać niebo gwieździste jak defilada na placu Czerwonym w Moskwie. W tle kropił deszczyk, aż cały papier zamókł i z przykrością trzeba przyznać, że nie będzie się teraz nadawał do ponownego użycia.
- Ależ to marnotrawstwo! - pomyślała Mirabelka idąc dziarsko jak łoś przez łosiedle. Na szczęście psy zadowolone z nocnego spacerku, wąchały sobie trawkę, tudzież inne skarby pozostawione przez odpowiedzialnych właścicieli czworonogów.
Właściwie to chyba czworonogi zostawiły te skarby. No, ale skoro człowiek, jako jednostka konsumpcyjna, dąży do zaspokajania własnych potrzeb, można by rzec, że to właśnie jego te skarby. Powracając do tematu.
Gdy Mirabelka tak sobie szła łąką (no dobra, trawnikiem, czym znów się naraziła zielonym), a kwiatki pachły (wiadomo, że balkonowe, bo polne dogorywały w wazonach), więc gdy tak sobie szła, zapatrzona marzycielsko w niebo, poszukując spadających gwiazd, coś pizdło koło jej głowy.
W jednej chwili psy się rozpierzchły, a Mirabelka spierzchła, aż przykucnęła przy żywopłocie. Zaczęła nerwowo rozglądać się w koło, w poszukiwaniu gwiazdy, którą zapewne anioł chciał rzucić pod jej nogi.
Wtem rozległ się głos i można się było domyślić, że nie był to głos anieli, bo najpierw ktoś charchnął, a potem wrzasnął zachrypniętym wokalem.

- Kazik! Kurwa mać! Nie rzucaj w trawę, bo wleziemy w gówno!
(Kazik to pewnie imię, ale co do nazwiska to można się spierać)
- To gdzie mam Ci te puszki zrzucić?
- Na chodnik syp, ja z Wieśkiem pozbieram.

I posypała się lawina srebrnych gwiazd różnych marek. I latały z góry na dół jak jaskółki powabne. I spełniły się marzenia Pana Wiesława i jego kolegi.
- A Mirabelka? - spytał Anioł.
A Mirabelka zawołała do siebie psy, przytuliła do piersi mokrą rolkę pełną rozmazanych marzeń i ze spuszczoną głową, nucąc "Idzie niebo ciemną nocą..." powróciła do domu.

Nie wiem jak Wy, ale Mirabelka widzi w tekście tej kołysanki pewną analogię.
(tekst kołysanki poniżej)


Idzie niebo ciemną nocą

Idzie niebo ciemną nocą,
ma w fartuszku pełno gwiazd.
Gwiazdy świecą i migocą,
aż wyjrzały ptaszki z gniazd.

Jak wyjrzały, zobaczyły
to nie chciały dłużej spać.

Kaprysiły, grymasiły,
żeby im po jednej dać.
Gwiazdki nie są do zabawy,
toż by nocka była zła.
Bo usłyszy kot kulawy,
cicho bądźcie! Aaa...

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Dorastający i Mirabelka kontra naleśniki.

Przepis na naleśniki.

1. Wyślij Dorastającego po mąkę, mleko i jajka do sklepu.

2. Ocalałe jedno jajko wbij szybko do naczynia. Zrób to naprawdę szybko, bo to jedyna szansa, że nic się więcej nie wykluje.

3. Spytaj Dorastającego czy jechał windą sam. Jeśli tak, to pamiętaj! Za żadną cenę nie wciskaj guzika!
Niech spokojnie winda odjedzie na inny wymiar. W końcu Ciebie przy tym nie było.

4. Następnie weź się za zacieranie dowodów. Wytrzyj korytarz i całą drogę do kuchni, oczywiście nie zapominając o progu.

5. W tym czasie niech Dorastający na oko dosypie około pół kilograma mąki. Oczy przemyj mu solą fizjologiczną.
Po płukance kranówą będziesz musiała zejść piętro niżej i albo się tłumaczyć z zalania im mieszkania, albo od razu złóż donos na sąsiadów nad tobą, że jak zwykle pralki nie domknęli i stąd zaciek na ich suficie.

6. Zanim zaczniesz dolewać mleko, upewnij się, że mąka nie była mąką ziemniaczaną.
Jeśli jednak okaże się, że to nie była mąka pszenna, wypieprz wszystko do kibla i wyślij ponownie Dorastającego do sklepu.

7. Pamiętaj powiedzieć mu, żeby leciał po schodach, bo w windzie może się do podłogi przykleić.

8. Czynności powtórz według planu do punktu 4 (włącznie), tylko teraz barykaduj pokoje, gdyby okazało się, że nie posłuchał i jechał tą samą windą co wcześniej.
A jeśli nie byłaś w stanie zatrzymać rozpędzonego nastolatka, do punktu 4 dodaj podpunkt A i mopem umyj podłogę w pokojach.

9. Możesz ominąć punkt 5 i 6 sprawdzając w drzwiach, czy kupił odpowiednią mąkę.

10. Zanim dasz mikser w ręce Dorastającego, oklej mieszkanie gazetami lub folią malarską i koniecznie zaopatrz się w maskę typu pegaz. Mąka ma jednak tendencje osadzania się na płucach.

11. Teraz przypomnij sobie jednak o punkcie, który ominęłaś wcześniej, czyli punkcie 6. Niech wreszcie doleje mleko!

12. Tym razem daj mu dokładne instrukcje co do użycia miksera. Niech zamoczy go do oporu! Jeśli skorzystałaś z punktu 10, nie będziesz musiała skrobać masy z sufitu i z twarzy.
Jeśli w misce cokolwiek zostało, reszty nie wypieprzaj, weź szybki prysznic, jesteś w końcu u celu drogi.

13. Na koniec sprawdź czy dosypał szczyptę soli. Jeśli jednak użył do tego kwasku cytrynowego, udaj się do ubikacji w celu wiadomym.
Sprawdź jednak wcześniej czy posiadasz przepychaczkę do kibelka. Albo niech wylewa powoli, zachowując proporcje w stosunku dwa do jednego, przy czym dwa to proporcje wody.

14. Jeśli nadal macie ochotę na wspólne naleśniki, zresetuj cały plan i za żadną cenę nie wysyłaj Dorastającego do sklepu.

No chyba, że skończy osiemnaście lat, to w zamian sam kupi Wam po browarze.

sobota, 10 sierpnia 2013

Smak czwartku

- Mamo, a spakowałaś kąpielówki? – pytał Młodszy kolejny raz w obawie, że coś nie wypali.

- Tak kochanie, panuję nad sytuacją – Mirabelka uspokajała Młodszego i podśpiewywała radośnie myląc szczoteczkę do zębów z tuszem do rzęs.

Kama kręciła się pod nogami, a Virusek, pies skrzyżowany z fikusem, zakręcił ogonem z siłą wiatraczka Zefirka, gdy zauważył, że smycz ląduje w torebce u Mirabelki.

- Gotowi? Jedziemy!

I pojechali.

Przywitały ich trzy radosne dziecięce uśmiechy, matki i dwóch synów (bo jeszcze jeden starszy syn w wieku około Dorastającego do południa odsypiał). Po kilku minutach Młodszy nurkował z chłopakami w basenie głębinowym, psy jak żaby dopadły miski z wodą, a Mirabelka oprowadzana przez Gospodynię nie mogła uwierzyć, że można tak pracowicie spędzać wakacje i za pomocą własnych rąk i kilku ceglanych klocków wyczarować coś takiego jak Dom. Rodzinny dom.

Dzień nabrał smaku radosnych uśmiechów dzieci, rowerowych szaleństw, trampolinowych wyskoków do nieba, błogiego lenistwa i niekończących się rozmów.
Grochówka Gospodyni, niby prosta jak barszcz, a miała smak babcinego rosołu, no i ogórek gigant urwany prosto z krzaka smakował jak arbuz. Wieczorne kiełbaski z dzika, na grillu oswajały się lądując na talerzykach z chlebka, by móc nakarmić zmęczone i szczęśliwe dzieci.
Nawet słońce, które za wszelką cenę chciało być duszne i męczące, pod parasolem z jabłoni na ławce bujanej wiatrem odzyskiwało zapach i smak słonecznika.

Mirabelka z Młodszym najedzeni, a zarazem głodni tych smaków wrócili późno wieczorem do domu. Teraz znowu tęsknią, bo było tak jakby im się przyśniło, ale na twarzach na dowód pozostał szeroki uśmiech jak plener.




Pst. (do K.G)
Mirabelka mogłaby kupić obok dom.
Jej dom uśmiechałby się do okien cudownych sąsiadów i otwierał drzwi na oścież, by móc odetchnąć zapachem kawy i ciasta ze śliwkami. Ona sama mogłaby siadać na schodach i opowiadać Ci jak dzieje się dzień. Mogłaby w nieskończoność patrzeć jak jej dzieci i Twoje rozmawiają szeptem pod parasolem z jabłoni. Przyglądać się jak ich serca zaczynają bić coraz ciekawiej i coraz mądrzej.
Szkoda, że MOGŁABYM w życiu nie zawsze oznacza, MOGĘ.

czwartek, 8 sierpnia 2013

Miszyn impossi bul bul bul

Mżonek dopłynął w pocie czoła do drzwi. Z pęku kluczy wybrał ten jeden właściwy i włożył delikatnie w dziurkę. Robił to nie raz, z czego był wyjątkowo dumny, więc za pierwszym razem trafił w dziesiątkę. Przekręcił tenże, a zgrzyt rozniósł się echem po klatce schodowej. W tym samym momencie jęknęli sąsiedzi z parteru i z dziesiątego piętra zaciskając zęby w bólu. Mirabelkowe wilki zawyły, kot miauknął wykańczając dźwięki syreny, aż samochody zjechały na krawężniki, strażacy zjechali na rurze, a sanitariusze stanęli w drzwiach szpitala w oczekiwaniu na pacjenta.
Kałuża potu, w której stał Mżonek powiększała się z sekundy na sekundę. Mirabelka, która właśnie w dwóch dziarskich susach pokonała drogę z pokoju do przedpokoju złapała za klamkę. Drzwi staranowane przez Mżonka, który przelał się z falą potu przez próg, otwarły się na oścież. Grube wełniane skarpety Mirabelki nasiąkły w sekundę, by w kolejnej, po zetknięciu z rozgrzanym Mżonkiem, spopielić się i obnażyć jej gołe już stopy. Ta wpadając w poślizg odjechała z miejsca i zrywając panele do żywego betonu zatrzymała się na zamkniętych drzwiach balkonowych. Mżonek próbował się podnieść, ale w pierwszej chwili rozjechał się na oszronionej powierzchni, która powstała w wyniku inwersji frontowej i zderzeniu ciepłego powietrza z zimnym. Naładowany klimatyzowaną energią spiął się w sobie, wstał na równe nogi, a ma je chłop zgrabne jak sarna, czego Mirabelka mu nadal zazdrości, uniósł głowę zatrzymując wzrok na suficie, by uniknąć spojrzenia Mirabelki i rzekł w te słowa
- Podaj mnie piwo! – stukając palcami o framugę jak japoński pianista na Konkursie Szopenowskim dodał – I oby było zimne kobieto!

środa, 7 sierpnia 2013

kosmita

Nawiedził Mirabelkę kosmita. Usiadł na kuchennym oknie i zaglądał jej do garów.
Choć nie była to jak widać Madzia Gessler, to jednak poznał się na Mirabelkej kuchni.


Zdjęcie nie jest może najlepszej jakości, ale sami rozumiecie, że w tej sytuacji, ręka Mirabelki uzbrojona jedynie w telefon, troszkę drżała.

Spróbuje ktoś zgadnąć co to za kosmita?
(Podpowiem, że nazwa urocza i adekwatna do wizerunku stworka)

Na zachętę dodam, że poza uśmiechem Mirabelki, żadnych nagród w tym konkursie nie przewidziano.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Już stołówka nie wydaje.

Mirabelka zaplanowała relaks.
Od rana uwijała się w kuchni, by móc spokojnie zasiąść do lektury. Gdy w końcu nadeszła pora wydawania żarcia, odłożyła czytanie i udała się do kuchni.

Mirabelka: - Miałeś kupić kotu jedzenie!

Mżonek: - Zapomniałem, jutro kupię. Dziś dałem mu Twojego tuńczyka.

Mirabelka: - A gdzie są te wczorajsze kotlety schabowe, może bym Ci odgrzała?

Mżonek: - Myślałem, że nikt ich nie chce i dałem Virusowi.

Mirabelka: - A może mi ktoś powiedzieć do cholery, gdzie jest dzisiejszy gulasz?

Dorastający: - A to nie było jedzenie dla psów?

Gdyby ktoś usłyszał, że w schronisku jest do adopcji jakiś sęp bądź hiena, to Mirabelka uprasza o cynk.

A jak już całą rodzinkę wymorduje, nakarmi swoje nowe zwierzątko całkiem pożywną padliną.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Co ma wisieć niech spadnie.

Mirabelka ćwiczy dynamiczne dreptanie i coraz lepiej jej to wychodzi. No może nie jest z niej Korzeniowski i co do energicznego rzucania biodrem, to jeszcze wyrzuca ją na zakrętach, ale w peletonie kaczek nadciągających nad jeziorko mogłaby przemknąć prawie niezauważona.

- Idziesz z psami i nie bierzesz kul? – zamiauczał Mżonek pozbawiony wizji powodzenia.

- Ja w przeciwieństwie do Ciebie, nie muszę ich ze sobą nosić – odwarknęła Mirabelka kwitując chłodno brak entuzjazmu ze strony Mżonka.

Mirabelka postanowiła zamienić leżenie wyczynowe na relaksacyjną godzinną ekskursję z psami.
Nieśmiało acz dumnie kroczyła na dwóch nogach, jeszcze bardziej nieśmiało pełzała jedenastoletnia Kamusia, ale pełen pęcherz zmieniając środek ciężkości popychał ją dość szybko do przodu. Virus, którego każde wyjście z domu cieszy, bez kozery wdrażał swoje epileptyczne podskakiwanie, dopóki nie zakotwiczył się pod drzewkiem celem okresowego odwodnienia.
Po kilku minutach Mirabelka zaczęła nerwowo rozglądać się w koło. Nie mogąc zlokalizować żadnych przydatnych żerdzi do podparcia, ani badyli zalegających chodniki, rozważała rozebranie parkanu, ale brak odpowiednich narzędzi odwiódł ją od tego genialnego pomysłu.

Zamienniki wisiały na drzewach, przypadkowo zrośnięte z tułowiem tych drzew. Mirabelka wyciągała ręce ku niebu, ale nadal brakowało jej kilku centymetrów, więc okrążyła drzewo dwukrotnie, próbując podskakiwać na jednej zdrowej nodze, za nią pięć kółek zrobiły psy próbując rozszyfrować metodę tego szaleństwa.

W sekundę później Mirabelka wisiała jak zwiędła śliwka uczepiona suchej gałęzi lewitując kilka centymetrów nad ziemią. Virus biorący całą grę za dobrą zabawę podskakiwał ochoczo.

- Co Pani robi? – zagaił przechodzień ze wzrokiem seryjnego mordercy, jakby pytał o papierosa.

- Ja? Dyndam sobie – jak gdyby nigdy nic odpowiedziała Mirabelka.

- Może jednak potrzebuje Pani pomocy? – zagaił ponownie samarytanin.

- Proszę sobie nie przeszkadzać, powiszę chwilkę i spadnę – odpowiedziała spokojnie i z siłą grawitacji odleciała ku ziemi.

Za Mirabelką konar, za konarem Virus, za Virusem Kamusia, na szczęście przechodzień pokuśtykał w swoją stronę, pisać donos do Lasów Państwowych.

Złośliwi twierdzą, że jesień idzie.

piątek, 2 sierpnia 2013

kocia maszynka szyfrująca

Postanowiłam podjąć próbę rozszyfrowania tekstu napisanego przez trzy przecudowne kociaki Anki Wrocławianki szczegóły można znaleźć TU!

A oto sam tekst, gdzie pod nim zaś dialog kotków. Dialog podparty tym zaszyfrowanym tekstem w kolejności zapisanych tam wydarzeń. :)

" hR 8ee-6o-=9[==================’’111111 r4a r4att111111111111111111111111111111111111111111111111111111111111111111111aazzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzhh=-0------------------\\\\\\\\\az®rrw.]zzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz[==00000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000000999999999999999999’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’***+********************-************pru/aaaaaaaaaaa=/kzzzzzzzzzzar8cvvvvvvvv3…4mmmmmm,,,,,,,o\\\\\\\//////+hhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhh,ul8kkun8888888888888c8888888888888shhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhhh,ul8kkun8888888888888c8888888888888sjj4llllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllll7
’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’p’’’’’’’’’’’’hennnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnnn8888888888886666666666666666vdddddddddd6je5k9jfffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffffjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjjvcv reov9vvvvv9999999999999999999999999999999999999999hhhhhhh5,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,h9999 he c9999999999999vvvvvvvvvvvvvv ,k

AAAAAAAAAHaswi[9
7uyhtttttttttttttttttttttttttttttttttttttttttttttj lpppppp

J69y66666666666666666666666666666666666666666666666666oylllllioiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii8,m pi
////////////////////////////////////////////////////………..,,,,,,,,,,,,,,llllllllllllllllllllllllllmmmmmmmmmmmmmmmmmmmuyu"

• A - Andrusik (vel Likot Czaruś)
• B - Baron Balon
• M - Manna (Manniusia)


Baron: - Ty Andrus, kogo Ty tam Czarujesz?

Andrusik:- Ja nikogo nie czaruję, list piszę do Ludzia, krwi sobie upuszczam.

B: - To Ty nie wiesz, że się pisze RH a nie hR?

A: - Ty się mnie nie czepiaj, sam napisz jakiś mądry.

B: - A pewnie, że napiszę. Jakem Baron, nikt nie będzie Ludzia robił w balona.

A - Patrzcie go, za Pierwszego się podaje. Manniusia była pierwsza. Ty se pazury spiłuj, bo Ci jakaś mamałyga wyszła. AŻ to się piszę z kropką.

B: Mądrala, że niby wie jak się pisze. Zadzwoń lepiej na centralę!

A: No przecież dzwonię. Ale chyba nikogo tam nie ma, tylko sygnał ciągły.

Manna: Cześć chłopaki, a co Wy tam robicie? (Pru(k)!) Aaaaaa wymsknęło mi się, przepraszam.

B: Kzzzz (kichnięcie) Ty się nie przejmuj, ja ciągle mam wzdęcia, chyba dlatego woła na mnie Balonik.

M: Mmmmmm, ale to takie urocze. Ohhhhh, żeby tak ktoś o mnie…

A: - I czego ty narzekasz? Przecież byłaś pierwsza.

M: - Wcale nie narzekam. Dajcie ja to opiszę: „hen daleko stąd…” – ile to było kilometrów?

B: - 8, a może 6?

A: - Ddddobra, a skąd ty to możesz wiedzieć? A może 86?

M: - I co to za różnica, może być 5 i 9. Ffffffujjjjjjj, będą się teraz kłócić. Co ludzia o nas pomyśli?

B: - No dobra pisz.

M: - No piszę: „he…”

A: - Ale czemu help, pisz po polsku, a nie z angielska! Skąd wiesz, że Cię zrozumie?

M: - Ty się tak nie gorączkuj bo zadzwonię na 999…

B: - A hasło znasz?

A: - Iiiiii tam, jakie znowu hasło, stwarzasz same problemy.

M: - Pi! (wypikane przez moderatora), Cicho tam! To nie ma sensu. Na nic to całe pisanie.

A i B: - mmmmmmmm(mruczenie)

M: - Przecież Ludzia wie, że i tak ją kochamy.


A Mirabelka wie, jak bardzo Ona kocha Was!

I na pewno znajdzie się jeszcze ktoś, kto Was też tak pokocha!
- Prawda?

czwartek, 1 sierpnia 2013

Deodorant

- Co tu tak je..ie?* - krzyknęła Mirabelka do Mżonka, próbując zlokalizować źródło fetoru.

- Tak jakby gównem daje – wchodząc do kuchni i nazywając rzeczy po imieniu próbował zgadywać Mżonek – może kot gdzieś nasrał?

- Jak kot, gdzie kot? Nie mieszaj w to Fijusia! – oburzyła się Mirabelka głaszcząc ciekawskiego podejrzanego po pleckach, który właśnie z miną Not guilty! czując zmowę, wolał ulotnić się z kuchni w poszukiwaniu psów i czwartego do pokera.

- To może coś wpadło pod szafkę? – spytał się Mżonek rzucając krzyżem na podłogę, ale z braku powierzchni do rozkrzyżowania rąk, zaległ jedynie na morsa.
Nie mylić z tymi śmiałkami co w zimę próbują na złość mamie odmrozić sobie jajka, płeć piękna chyba odmraża sobie uszy.

- Pfff, no wiesz? Przecież tam są cokoły – fuknęła Mirabelka zdmuchując tapetę z twarzy.

Sam pomysł wydawał się uwłaczać jej pozycji perfekcyjnej Pani domu. Przecież nigdy nie podmiata pod szafki, ma do tego inne oprzyrządowanie, znaczy się zmiotkę i szufelkę, ze sprzętów ssących, odkurzacz, no i przecież te cokoły.

- No i co ja poradzę jak wali jak z pieluchy – nie odpuszczał Mżonek.

Mirabelka wyszła na chwilę z kuchni zaczerpnąć świeżego powietrza, przypadkowo wstępując do dziecięcego pokoju. Dorastający może faktycznie od paru godzin siedział przykuty do kompa, jak Prometeusz do skały, ale wizja lokalna nie pomogła ustalić sprawcy, gdyż Dorastający nie był (ku zdziwieniu Mirabelki) umeblowany w pampersa.

- To coś, ulatnia się spod zlewu! – zawołał Mirabelkę do siebie Mżonek.

- Pewnie to z rur i od sąsiada tak zajeżdża – oznajmiła Mirabelka nurkując do szafki pod zlewem, co przyprawiło ją o zawrót głowy.

Wirujący obraz odsłonił rzeczy potworne. Za koszem na śmieci uśmiechała się do Mirabelki bezzębna istota, jakieś wyrostki wyciągały swoje macki w jej stronę, a cuchnęła tak okrutnie, że dworcowy szalet, po wizycie kloszarda raczącego się resztkami od chińczyka, wydawał się być krainą wiecznych deozodyrujących dozowań.

- Kartofel! – krzyknęła Mirabelka do Mżonka.

- Ja ciebie nie obrażam – nie potrafił przyjąć krytyki Mżonek.

- Oj! Kartofel, że pyra, grula, no ziemniak zgnił sobie.

- To tylko ziemniak? – rozczarował się Mżonek licząc, że napotka jednak rozkładającego się sąsiada, który notorycznie zastawia mu garaż.

Tylko i aż.

* W miejsce kropek Ci co wrażliwsi mogą wstawić sobie literkę „dz”, a Ci bardziej hardkorowi literkę „b”, sens osiągną ten sam.

Boso dotykam drogi samych zakrętów

Zainspirowane postem L.B.Abigail "Wyjść" tu link do tej strony.


Boso dotykam drogi samych zakrętów


przez otwarte okno wciągnął mnie przeciąg
firanką zagłaskałby kota na śmierć
zboczyłam gwałtownie by uniknąć zderzenia
wtem rozległ się świst i głuche uderzenie topora

chwilę potem szukam śladów zatopionych w asfalcie
porozrzucane na chybotliwych skrawkach rysy ciekawsze
błazen prawdziwy w kaftan szaleństwa się odział
teraz nie da się zetrzeć tych kroków