z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

środa, 31 lipca 2013

Gość w dom, kubeł na głowę.

Dzwonek oświadczył, że czas przerwać błogie zalegiwanie i przekręcanie się z boku na bok niczym flądra na patelni.

- Już otwieram! – krzyknęła Mirabelka wyplątując się z sieci.

- To my! – odkrzyknął pojedynczy głos po drugiej stronie i ktoś złapał za klamkę.

Drzwi otworzyły się zanim Mirabelka zdążyła dojść do nich.

- Poznajesz Jadzię? – spytała sąsiadka Irenka przedstawiając kobitkę stojącą za jej plecami – to nasza sąsiadka z siódmego piętra, w Twoim pionie - uściśliła.

- Dzień dobry - odpowiedziała Mirabelka.

Grzebiąc łyżką cedzakową w pamięci stwierdziła, że faktycznie rzuciła jej się pani starsza na oko, a właściwie jej suka rzuciła się kiedyś do gardła Kamusi, a przy próbie oderwania wściekłego rzepa, pokąsała i Mirabelkowe palce pożerając do żywego lakier z jej paznokci.

Kobitce osiemdziesiąt plus, na widok Mirabelki, zrobaczywiały muchomorki na podomce. Wymiana grzeczności stanęła więc pod sporym znakiem zapytania, ale tylko dla Mirabelki, bo kobitka niewzruszona parła jak bulterier na chatę za sąsiadką Irenką.

Pani Jadzia w wyciągniętej dłoni niosła wkupne, które to miało jakoby zagłuszyć Mirabelkowe dąsy. Z metki na talerzyku można było odczytać, że producent dostarczył serniczek na zimno. Jednak nie był chyba w stanie zapewnić odpowiednich warunków przechowywania, gdyż konstrukcja pionowa ciasta zaczęła pod wpływem temperatury uwalniać się z ramek, a właściwie ściekać w miejscu wyszczerbienia porcelany, na podłogę.
Od serniczków i babek drożdżowych wzmaga się Mirabelkowa grawitacja, ale nie wiedziała jak w takiej sytuacji wytłumaczyć że jest na diecie. Wzruszona tym odkryciem usadziła koleżanki i oceniając napięcie żył Pań starszych oraz badając stopień nadciśnienia, mogła spokojnie zaproponować kawkę do serniczka.

Mirabelka udała się do kuchni przygotowywać napoje, wiedząc, że Irenka doskonale zabawi gościa, skoro sama otwiera drzwi i z tym zadaniem poradzi sobie jak domownik.

Pani Jadzia okazała się nie być kobitką osadzającą się jak kurz na meblach, bo po odsiedzeniu pięciu karnych minut, poderwała się celem zwiedzania lokalu.
Po oględzinach doszła do wniosku, że i jej i Mirabelki mają identyczny rozkład, jak to zwykle w jednym pionie bywa, ale u Mirabelki jej się bardziej podoba.
W obawie, że gość poszukuje miejscówki na ewentualne polegnięcie, Mirabelka popadła w odrętwienie rzucając przeszywające spojrzenia w stronę sąsiadki Irenki. Ta jedynie odpowiedziała, że obydwie piją z dwiema łyżeczkami cukru, wyganiając Mirabelkę z powrotem do kuchni.

Po krótkiej chwili doleciały do Mirabelki dziwne odgłosy, ale że nie potrafiła odgadnąć skąd dobiega źródło tych desperackich zachowań, powróciła do koleżanek.
Okazało się, że z wnętrza Pani Jadzi uchodzą jakieś dziwne sapnięcia, więc albo zaszła nieodpowiednia reakcja i zatruła się własnym sernikiem, albo muchomorem sromotnikowym z podomki. Po serii sapnięć w stylu samowara, przyszła pora na kilka głębszych wdechów i wydechów, potem na serię maszynową achów i ochów, na co Mirabelka gotowa była rzucać się do reanimacji nowej koleżanki. Sąsiadka Irenka powstrzymała Mirabelkę w locie, wyjaśniając w końcu cel owej porannej wizyty.

- Wpadłyśmy się schłodzić, bo w domu żar, że nie da się wytrzymać – oznajmiła sąsiadka Irenka dla poparcia zaglądając głęboko w oczy sąsiadce Jadzi.

- Tak, tak! Wpadłyśmy – opisała dokładnie całą sytuację sąsiadka Jadzia.

- Bo ty masz to urządzenie, co daje tyle cudownego chłodu – wywracając oczami w modlitewną nutę wpadła Irenka.

- Aaaaa klimatyzację. Ależ oczywiście, zapraszam – uśmiechnęła się Mirabelka tak pięknie jak tylko potrafi uśmiechać się Pani zapowiadająca prognozę pogodę.

- Uff, uff – westchnęły jednocześnie sąsiadki, a żelatyna w serniczku ścięła się na nowo.

Ponieważ Mirabelka za kwadrans miała wychodzi z domu na rehabilitację, zaczęła rozważać pozostawienie sąsiadkom kluczy do mieszkania.
Jednak przebłysk świadomości, stał się przez moment materialną wizją Kółka Różańcowego w mieszkaniu Mirabelki i to w akompaniamencie Radia Maryja.

- Dziękuję za odwiedziny – pożegnała się Mirabelka.

- Do jutra! – odpowiedziała Irenka.

Mirabelka wyszła z domu, w tej samej chwili powróciła wizja, jak kubeł wrzącej wody.

poniedziałek, 29 lipca 2013

dowód na dorosłość

Wow, jestem pełnoletnia!
Będę teraz piła piwo i wino! I jak się wkurzę pójdę sobie w świat między parkany.
No i na osiemnastkę to się chyba szykuje jakąś imprezę, ale jak ma się takie dwie i to z hakiem, to czy warto się ujawniać?
No dobra, zagalopowałam się, ale dowód odebrałam.
Może nie pobiegłam po niego tak jak kiedyś na drugi dzień, ale mam go już w kieszeni.
I co teraz, przecież nie polecę i kredytów nie nabiorę, bo fajki i alkohol to już sprzedają mi na gębę.

Ech, dorosłość.

(i nie jestem już Incognito)

niedziela, 28 lipca 2013

Żniwa

Mirabelka oddając berło w ręce Mżonka, opuściła tron i zasiadła z pozycji pasażera. I paaaajechali na działkę, kosiarkę na pakę wcześniej ładując.
W południe temperatura sięgnęła zenitu, a nosy Mirabelki i psów przywarły do szyb pojazdu. Klima w aucie, odsłuchawszy porannej prognozy pogody, zrobiła psikusa i zamkła się w sobie. Co by zapobiec zaślimaczeniu bocznej widoczności, Mirabelka rozwarła okna jak bramę Jehowy. A gdy Mżonek wprawił auto w ruch jednostajnie przyspieszony, błogosławiony wiater zaduł wpadając do środka strażnicy. Żar wionął z pyska bestii nękanej niestrawnością, więc Mirabelka korzystając z okazji, wystawiła razem z psami mordę za szybę. Poliki Mirabelki i jęzory psów biorących udział w zdarzeniu wpadły w wibracje zagłuszając radiowy czilaucik. Ale i podróż nabrała dzięki temu wymiernych korzyści, bo Mirabelka przestała stękać nad Mżonkowym uchem, na temat zasadności dzisiejszej wycieczki.
Gdy już wszystkie Mirabelkowe plomby z gęby wywiało, dotarli na miejsce.
Zza płotu było widać złote łany zboża gotowego na żniwa.
Po sforsowaniu bramy, przedarli się dzielnie płosząc zwierzynę i ptactwo, które zajęło na dziko, dziczejącą od miesięcy posiadłość.
Mirabelka z Dorastającym wypakowywali prowiant, a Mżonek nie zwlekając, rozdział się z koszulki i wystawiając nagi tors na światło dzienne, odpalił maszynę. Słońce na ten widok jakby przyblakło, ale nie opadło z sił, gdy Mżonek jak kombajn parł do przodu wciągając metrowe zielsko pod noże, a ono w geście poddania wykładało się na łopatki. Śmigło maszyny wyrywało krety z nor, a te oślepione uciekały po omacku na parcele sąsiada. Krople potu ściekające z nagiego torsu Mżonka, którym nie udało się wyschnąć w drodze do ziemi obiecanej poiły źdźbła traw, ale tylko przez sekundę trawa odzyskiwała swój dawny zielony kolor, by w kolejnej spłonąć na popiół.
Wtem do uszu Mirabelki, na skróty przez gęstwinę, dobiegła cisza. Właściwie wdarła się tylko do lewego ucha, bo prawe wyłączyło się chwilowo z akcji w wyniku przewiania.

- Kosiarka zdechła? – krzyknęła Mirabelka, jakby straciła słuch na oba uszy
(... obydwa ucha, obydwoje uszu – jakby zupełnie ogłuchła!)

Dorastający miał właśnie rzucić pierwszą zapałkę w czeluści grilla, ale nie zdążył, bo kiełbasa w odpowiedzi zaskwierczała.

- Mam to w dupie, wracamy do domu! – zaskwierczał i Mżonek.

sobota, 27 lipca 2013

No to ład nie

Mirabelka: - Rozumiem, że będziemy tak gnić do wieczora?

Mżonek: - To dzisiaj jedyna słuszna koncepcja.

Mi: - I nie ścielimy łóżka, będziemy się tak przewalać z boku na bok?

Mż: - Kochanie, w procesie gnicia melanż jest konieczny.

Mi - To może chociaż podniesiesz kołdrę z podłogi?

Mż - Ład mógłby zakłócić mi ten błogi proces gnilny.



Ma ktoś z Was może jakiś wolny granat? Nie chciałabym, żeby Mżonek się rozpraszał.


czwartek, 25 lipca 2013

Targ to targ

Wesołą gromadką w liczbie troje(nie mylić z ich troje) czyli Mirabelka z Dorastającym i z Sąsiadką Irenką, pojechali wczoraj tuż za winkiel, na bazar, towarów małorolnych nakupić.

Sąsiadka Irenka nawigowała całą wycieczkę, gdzie taniej, gdzie dzisiejsze, gdzie spod lady.

Dorastający zaprzężony do wozu dwukołowego sąsiadki, jak kuc pociągowy, wyrwał pierwszy w bramę. Mirabelka trzymając się rąbka spódnicy sąsiadki Irenki, wiedziona była od budki do budki, szlakiem pomidorków o rumieńcach malinowych jak dziewica na A1, ogórków z gruntu rzeczy co z koprem na wiatry do gara glinianego się nadają i ziemniaczków młodocianych, okrąglutkich jak Pyza na łyzę, w każdym razie do celu.

Znajomości sąsiadki Irenki okazały się być bardzo przydatne. Nie ma to jak kompromis w handlu, bo towary z samego zaplecza czyli bagażnika Żuka, lądowały na niskim pułapie z ceną w dół, wprost do dwukołówki, która to z każdym kilogramem wtapiała się w asfalt, wyciągając o pół metra ramiona Dorastającego.

Irenka wykorzystując osiemdziesięcioletni wdzięk i urok osobisty, w paletkach z jakami sprzedawcy grzebała i wszystkie na większe wymieniła. Skoro w tych, po dwa żółtka być mogły, kopę kwadratowych wzięły.

Przy mięsie Mirabelka udawała już, że zdechła, co by nie dawać się wciągnąć w dysputy, że ten królik to wygląda jak kot, a krowa to świnia.

W piekarni Irenka fucknęła na sprzedawczynię, że chlebuś to tylko wypieczony, więc kobiecie palił się w rękach, wzięły na pół pospiesznie, co by zbyt szybko nie spłonął.

Kolejny sprzedawca, Pan Gienek, zarzucił kapustą przez stragan, jak kulą do kręgli. Wszyscy naoczni świadkowie z kolejki zbici w pierwszym rzucie i Pani Irenka zajęła pierwszą pozycję przy cebuli, płaczu było co nie miara, więc kapusta osiągnęła sztywną cenę zeta mniej.

A gdy Mirabelka pozbyła się reszty rezerw federalnych, nabyła jeszcze wiedzę, że w budce Wszystko za złotówkę, za kieszonkowe grosze, można dokupić: mopa bez kija samobija, zmywak z zadrą do szlifowania garów, drewnianą łyżkę wklęsłowypukłą do patelni teflonowych, oraz cały wartościowy szajs do gospodarstwa domowego niezbędnie zbędny.
Sąsiadka Irenka próbowała coś jeszcze na sztuce utargować, ale że odwodzona była przez Mirabelkę i Dorastającego, po krótkim targu od działań odstąpiła.

Nawet nie wie jak o włos ominął ją proceder handlu żywym towarem.

środa, 24 lipca 2013

Tęsknię za prawdziwymi wakacjami.

Myślę, że każdy z Was pamięta książkę "Dzieci z Bullerbyn", ja na dobranoc, z rozrzewnieniem przypomniałam ją sobie, oglądając ten film...

Będąc dzieckiem, tak zawsze wyobrażałam sobie lato i wakacje!



Chciałabym, żeby moje dzieci miały taką wyobraźnię i możliwość spędzić tak cudowne wakacje.

A za jakimi wakacjami tęsknicie Wy?

wtorek, 23 lipca 2013

A jak Z - postawiona przed Sądem!

Wysoki Sądzie!

Chciałabym stanowczo zaprzeczyć stawianym bezpodstawnie oskarżeniom, jakoby doszło do zamachu na zdrowie i życie Mirabelki. Nie może tu być mowy o zbrodni popełnionej w pijackim afekcie, jak śmie twierdzić Pan Prokurator.
Nie podjął On nawet próby zebrania dowodów świadczących o niewinności oskarżonej A jak Z, a przecież miał je tuż pod samym nosem. No ale skoro kręci się nosem na materiał dowodowy zalegający w koszu na śmieci i nie potrafi wyciągnąć ręki po sprawiedliwość, przegrzebując zalegające szkło w tymże koszu, to czy nie znajdują się przesłanki matactwa w śledztwie?

Rażący stopień zaniedbań prokuratury nie może wskazywać o winie, bo wino było francuskie, o czym stanowiły etykiety, czerwone i wytrawne, mające zwalczyć jedynie wolne rodniki, uchronić przed miażdżycą i zawałem serca. Dieta wsparta tymże trunkiem miała więc jedynie wpłynąć na jasny umysł, uzdrowić serce i zadbać o młodość osób biorących udział w samym zdarzeniu.

Spotkanie tychże osób było kulturalnym i towarzyskim posiedzeniem, a nie pijacką burdą, co próbuje w tym śledztwie udowodnić Pan Prokurator. Właściwie gdyby ktoś chciał drążyć temat, to była to sympatyczna posiadówa wieczorową porą, pomiędzy oskarżaną bezpodstawnie A jak Z oraz przypadkowo pokrzywdzoną Mirabelką.
A pozostawienie ładowarki od telefonu przez pomówioną A jak Z w miejscu ujścia prądu nie może wzbudzać żadnych podejrzeń co do próby zamachu, gdyż nie była ona nawet narzędziem zbrodni.
Bo kto mógł przypuszczać, że tuż po przerwaniu procesu resocjalizacji towarzyskiej, Mirabelka dopnie do tejże ładowarki swój aparat telefoniczny marki Sony Ericsson Xperia P, odłoży ją wysoko na półkę i następnie zamaszystym ruchem podejmie przypadkową próbę samobójczą, zrzucając sobie tenże na głowę, w wyniku czego dozna urazu przodoczaszki w postaci ogromnego guza zacierającego zmarszczki poprzeczne na czole i zmiany ich położenia w pionowe.

Pan prokurator nie powołał nawet do śledztwa biegłego, który mógłby kategorycznie wykluczyć zamach. A o godzinie zerozero, oskarżonej nie było już na miejscu zdarzenia i oskarżona A jak Z posiada do tego niepodważalne alibi.
Gdyż dokładnie o godzinie zerozero, kierując się w stronę domu, mijała pospiesznie okolice Cmentarza na Woli, wsiadłszy wcześniej do tramwaju Nr 24, który o tejże godzinie nie dociera do celu podróży, a zjeżdża do Zajezdni. A tego nie mogła wiedzieć, bo w stanie upojenia wsiadając do tramwaju zatarł się szczegółowy obraz, a uwypuklił jedynie numer 24.
A nawet laik mógłby sprawdzić, o której to miał miejsce wypadek, bo na godzinie zerozero minut jeden, podczas uderzenia w głowę Mirabelki, zatrzymał się zegar w telefonie.
Co za tym idzie, oskarżona A jak Z nie mogła być w dwóch miejscach jednocześnie i dokonać zamachu na Mirabelkę.

Bardzo proszę Wysoki Sąd, aby zmienił kwalifikację czynu, gdyż nie ma tu mowy o znamionach przestępstwa i umorzył wobec oskarżonej A jak Z, to pożal się Boże, postępowanie.
Dzisiejsze samopoczucie i kac(zor), są wystarczającą karą za jedyne zaniedbanie, jakim może być pozostawienie ładowarki w pobliżu rąk bezmyślnej Mirabelki.

sobota, 20 lipca 2013

Orzeszku...

Orzesz fak!

Po dzisiejszej rehabilitacji troczków, czuję ogień w kolanie. Że też mnie podkusiło o nich w ogóle powiedzieć!

Naciągam więc gacie po pachy, wkładam ciepłą bluzę podgrzewaną od środka, życzę dobrej nocy, bo czas na sen.
Dobrze, że noc nie jest lepka i idzie na burzę.

Wstanę rano wypoczęta, słońce nie wzejdzie jak nie wypiję kawy, więc koniecznie z mlekiem, a za progiem zaczeka na mnie bajeczny łikend na Kujawach.

Wrócę jak się obudzę z tego snu.

piątek, 19 lipca 2013

Pociągnięta za troczki

- I co tam słychać u mojego kolanka? – zapytał przystojny Pan doktor na wczorajszej wizycie kontrolnej i nie zaglądając w oczy Mirabelki przystąpił do obmacywania tejże.

Mirabelka przygotowując się na pieszczoty, zacisnęła zęby i spięła się jak agrafka.
Oczywiście doktorka interesowały jedynie kończyny, lewa nawet w szczególności, ale i prawą zajął się dość skrupulatnie.
Mirabelka jęknęła.
Mżonek, który wpadł na trzeciego i zasiadł na bocznej kozetce, uniósł przeciwsłoneczny okular.

- Coś Pani taka miętka? – oznajmił operator mirabelkowej kończyny.

- Ja miętka? Panu doktorowi to się tylko tak zdaje – oburzyła się Mirabelka – Jestem jak bulterier, walczę każdego dnia.

- Rzepkę ma Pani jak beton! Trzeba poluzować troczki – wydał opinię doktorek – Pani zobaczy, w prawym chodzi luźniutko, a w lewym się zamurowała.

- Że niby prawa lata jak żyd po pustym sklepie, a lewa utknęła w magazynie? A co to do cholery, Pasmanteria! żeby mi w troczkach grzebać – na takie robótki ręczne Mirabelka się nie umawiała.

- A co ta noga taka spuchnięta? – przyjrzał się doktorek.

- A Pan mi to powie – Mirabelka wytężyła wzrok i słuch w oczekiwaniu na odpowiedź.

Z wytrzeszczonymi gałami, zaczęła wyglądać jak magazynier, który po nitce do kłębka, na samym końcu magazynu, trafił właśnie na paletę pełną uchodźców z Rajskich Wysp. A z przekrwionymi uszami, mogłaby nawet wyglądać jak Żyd, który nasłuchiwał, gdzie potoczył się zgubiony przez niego grosz.

- Obrzęki pooperacyjne się zdarzają, ale żeby Panią uspokoić i wykluczyć zakrzepicę żylną, dam skierowanie na USG-dopler żył – odpowiedział doktorek powracając do biurka.

Rozbiegany wzrok Mirabelki, a to na lekarza, a to na Mżonka nie zdradzał symptomów uspokojenia.

- Dam jeszcze skierowanie na fizykoterapię i na rezonans, ale najpierw zrobi Pani USG. Zobaczymy co w trawie piszczy - zażartował doktorek – A, no i dwa miesiące zwolnienia.

- Wielki Brat(ZUS) się ucieszy - pisnęła Mirabelka.

czwartek, 18 lipca 2013

Wąż d(k)usiciel

Opalenizna złazi ze mnie jak skóra z węża, tak jakby nie mogła utleniać się i stopniowo przechodzić z czekolady w kakao, a właśnie co do czekolady.

Nakrywam Mżonka jak stoi w otwartej lodówce z drzwiami na plecach i upycha coś w poliki jak chomik.

- Będziesz rozmrażał lodówkę, czy czegoś szukasz pomiędzy tymi brokułami, a kalafiorem?

Odwraca się do mnie, strużka brązowej mazi ścieka z kącika jego ust, upaprany jak dziecko.
Trącam się sama łokciem ze śmiechu, żeby nie zareagować i nie reaguję na te prymitywne zaczepki, ale nie wytrzymuję, więc pytam

- Co Ty tam robisz?

Nie puszcza pary z gęby, bo kończy nerwowo przełykać.

– Skończyłeś? - dopytuję, a z lodówki już cieknie, coś mnie zaraz udusi.

On robiąc maślane oczy i minę jak James Błąd

– Nie chciałem Cię kochanie kusić.


Kusiciel jeden!

środa, 17 lipca 2013

Gruba Berta

Mirabelka ponownie rozpoczyna akcję pod kryptonimem GRUBA BERTA!

Jedni może pamiętają, a inni nie są jeszcze wtajemniczeni, ale gdy lustro powinna już powiesić poziomo nie pionowo i dopada ją spadek tolerancji dla samej siebie, rozpoczyna walkę z nadbagażem.

Jeśli zacznie kompulsywnie ślinić się na widok jakiegoś żarcia, odwródźcie proszę jej uwagę!

...lodówka znów zamruczała szyderczo ...

wtorek, 16 lipca 2013

Wielki brat patrzy

Mirabelka z bębnem maszyny piorącej oswaja się od jakiegoś czasu, ale nie była jeszcze za pan brat z bębnem maszyny losującej Instytucji o niebo wyższej niż lokalowa łazienka . Spłynęło jednak i na nią to wielkie szczęście, gdy z ręki Postmana, ukochanego poniekąd przez Viruska, otrzymała tajemnicze Zawiadomienie i nie był to wynik Pierwszej edycji Wielkiej Loterii Reader’s Digest, nic z tych rzeczy.

„Informujemy Panią, że w wyniku losowania mamy zaszczyt skierować Panią na badania, które przeprowadzi lekarz orzecznik Zakładu Wielki Brat. Prosimy o zgłoszenie się niezwłocznie tj. 16.07.2013 o godz. 12:00 w hacjendzie Wielkiego Brata pokój 143.
Na badania prosimy zabrać: dowód osobisty oraz dokumentację medyczną, w szczególności zaświadczenia, orzeczenia i opinie lekarskie, karty informacyjne z leczenia szpitalnego, inne dokumenty medyczne o podobnym charakterze i przeznaczeniu.
(oraz używaną ortezę koniecznie z homologacją, dwie kule Typu „Niewypieprzsię” z aktualnym przeglądem, zestaw przepranych gazików i szwy jeśli zostały w Pani posiadaniu).
Wielki Brat informuje, że w razie uniemożliwienia badania, zaświadczenie lekarskie o czasowej niezdolności do pracy Seria XYZ Nr 1234567890 utraci ważność i w takim przypadku Wielki Brat wyda decyzję o braku do zasiłku oraz o jego zwrocie”

- Zobacz, a to dranie! – rozrzucając gromy w koło, trafiając przypadkowo również w Mżonka, Mirabelka wyraziła swoją ogromną radość z wyniku losowania. – Kombinują jak mi zabrać te całe pincet złotych. Po moim trupie! – oznajmiła złowieszczo i rozpoczęła działania.

Zadzwoniła na oddział Rehabilitacji odwołać jutrzejszą wizytę. Pani podziękowała za odwołanie tejże, informując Mirabelkę, że wizyta przepada nieodwołalnie.
- No skoro wybiera Pani jakieś tam papierki, nie zdrowie, to już Pani sprawa – oznajmiła Recepcja Rehabilitacyjna.

Mirabelka rozpoczęła poszukiwania wszystkich gromadzonych od czterech miesięcy dokumentów. Ponieważ zebrała całkiem pokaźny pliczek, do kserowania zatrudniła Dorastającego. Gdy zużyli już całą ryzę papieru, popakowali wszystko do odpowiednich biurowych kondomów i upchali do Mirabelkowego naramiennego wora.

Nadszedł dzień zero.

- Dzień dobry, kto z Państwa ostatni? – skierowała swoje pytanie w stronę tłumu przyklejonego wzrokiem do drzwi pokoju 143.

- Tu się wchodzi na godzinę – oznajmiła kobieta w zaawansowanej ciąży.

Mirabelka, która stawiła się godzinę przed czasem, jęknęła z podziwem co do organizacji placówki i zasiadła posłusznie w oczekiwaniu na jedynym wolnym miejscu.

- Teraz ja! – zerwał się na dwie kule pacjent, odrywając również skaj z siedzenia.

- A na którą ten Pan był? - wyszeptała Mirabelka do kobiety w gorsecie kończącej rozwiązywać 200 Krzyżówek Panoramicznych.

- Na 9:00 - odpowiedziała kobieta zawieszona na ostatnim haśle w krzyżówce.

W tym momencie (na szczęście) zza rogu wyłonił się ochroniarz, trzymając dłoń na paralizatorze i przemaszerował dumnie przed oczami Mirabelki.

Po trzech godzinach.

- Dzień dobry – Mirabelka ukłoniła się w pas plecom monitora.

- Hyyyy... – chrząknął głos zza komputera – Dowód i dokumenty.

Mirabelka ułożyła zgrabny słupek na biurku.

- A mnie to po co? – oburzył się głos altem, jakby płci żeńskiej, czego nie można było wnieść po facjacie wyłaniającej się na chwilę zza monitora. Dokumenty rozsypały się po całym biurku. – Ostatni wypis, proszzzzę – zwróciła się kulturalnie do Mirabelki.

Mirabelka przekopała papierzyska i na szczęście dość szybko trafiła na proszony wypis.

- To Pani ma to zwolnienie ze szpitala po operacji! Aaaaa, to jest zasadność zwolnienia – zreflektował się lekarz orzecznik, stawiając pieczęć na karcie terminowego przybycia – Ale Pani pokaże jeszcze tę nogę.

Prawdopodobnie w tym momencie rozpoczęło się badanie lekarskie, ale Mirabelka nie posiadała żadnej specjalizacji, żeby to potwierdzić. Podwinęła więc kieckę obnażając kolano.

- Może ją Pani zgiąć, wyprostować? – zadała pytania Orzecznik nie odrywając się od klawiatury komputera.

- Niecałkiem prostuję, ale już sporo zginam – odpowiedziała Mirabelka, dumna z wkładu jaki włożyła w rehabilitację kończyny.

- Pani pokaże! – i facjata orzecznika wymknęła się spod kontroli monitora zerkając na kolano Mirabelki. – Faktycznie się nie prostuje, ale 100 stopni zgina – światełko kątownika w oku lekarza zapaliło się na chwilę.

Zdziwienie Mirabelki nad cudownym ozdrowieniem jej kończyny napotkało wzrok Pani/Pana orzecznik.

- No może 92 stopnie? – kątownik w oku lekarza dostroił się widocznie z opóźnieniem.

– Do następnego razu! – pożegnał Mirabelkę lekarz.

- Do następnego losowania Wielki Bracie – pomyślała Mirabelka opuszczając tajemniczy pokój 143.

niedziela, 14 lipca 2013

po Pieckowiadzie

Mżonek wzięty wczoraj z łapanki zostałby Czarnym Koniem drużyny Złota Jesień, gdyby nie fakt, że rezultat meczu piłki nożnej Piecki - Reszta Świata(Złota Jesień) na Pieckowiadzie, zakończył się wynikiem 6:1 dla tych pierwszych. Rozumie się, że wygrana przypadła drużynie przeciwnej, która to sprytnie, po pierwszej przegranej połowie, wymieniła cały skład na nowe osobniki kondycyjnie we formie pogrążając Nas do reszty. W drugiej połowie na boisku rozpętało się istne piekło, można by nawet powiedzieć, że po wymianie zawodników nastąpiła rzeź pardubicka, do tego urwanie chmury wydawało się być już jak mżawka przy hektolitrach potu Naszych jakie wsiąkały w murawę. Mżonek dzielnie rwał kopytami darń, w końcówce nawet zębami, ale trzeba mu przyznać, że trzymał się dzielnie, bo dopiero na imprezie pomeczowej, która to miała ukoić zakwasy, opadł z sił. I teraz nie ma winnego, czy sport, czy relaks wyczerpał Mżonka do cna, ale przecież nie będziemy nikogo sądzić.
Gdy tylko ranne wstały zorze powrót do rzeczywistości okazał się nieunikniony. Niestety po wczorajszej Pieckowiadzie tuż o poranku Mżonek zszedł. Zszedł po schodach cicho na ugiętych nogach z informacją, że gotów jest oddać bez walki lejce w ręce Mirabelki.
Kukułka nerwowo oznajmiła nadejście odwrotu, na sygnał leszcze z ulgą pochowały mordy do jeziora, szczupaki zgrzytnęły sprawdzając stan uzębienia, a grzyby wystawiły łby spod mchu prosto do słońca, łypiąc jednym okiem na Mirabelkę zasiadającą za kierownicą pojazdu czterokołowego. Pora była zostawić za sobą otaczające okoliczności przyrody. Co było robić, z drżącymi kolanami zasiadła w fotelu kierownika pojazdu i ruszyła w drogę do domu. Założeniem Mirabelki było niewciskaniesprzęgła i niezmienianiebiegów przez jakieś 200 kilometrów, ewentualnie przejechanie całej drogi maksimum na dwójce, ale przecież nie da się tak przejechać na skróty. W ocenie faktów, trzeba się przyznać, że po wyjechaniu z lasu, Mirabelce lejce puściły i była już gotowa na rajd Paryż – Dakar na krótkim dystansie, gdyby nie fakt krótkich postojów na ćwiczenia rozciągające i siku w krzakach.
Po trzech godzinach dotarli do bazy. Samochód z rozpędu wpadł na podwórko i wbił się w drzwi garażowe. Tuż po, z lekka zataczając się wypadła dziatwa, zwierzyniec i Mżonek, potem rowery i bagaże opuściły pokład odklejając się od rozgrzanej karoserii samochodu.

Ostatni tydzień minął w zastraszającym tempie, co skutkuje zachłyśnięciem pierwszym oddechem lata i wyostrzeniem kubków smakowych na więcej. Smak jednak musi pozostać na dłużej. To było ich miejsce i tak się czuli cudownie, jak ryby we wodzie i to takie co nie skończyły na haczyku, więc smakiem się nie obejdzie. Mirabelka w zderzeniu z rzeczywistością musi się teraz ustabilizować, za to Mżonek obiecał, że będzie rok cały intensywnie ćwiczyć przed kolejnym urlopem. Miejmy nadzieję, że mówił wyłącznie o sporcie.

poniedziałek, 8 lipca 2013

chciałam powiedzieć że

Chciałam powiedzieć, że słońce świeci nad nami, lasem i nad czystym jeziorem, że dla dzieciaków woda zawsze jest ciepła, że ptaki mówią dzień dobry i codziennie dobranoc, że poziomki brudzą palce, że kolano Młodszego ma jagodowy siniak po upadku z roweru, a wszyscy mają jagodowe języki, że kurki to sprzedają tylko po drodze, ale maślaki wystawiają kapelusze, że Mżonek z Dorastającym mają świecące spławiki i ryby się ich nie boją, że świetliki można dotknąć, że na Mirabelkowy mały haczyk wskakują małe rybki jedna za drugą, że ryś przychodzi na rybkę i podchodzi pod furtkę, a komary podgryzają nas przeważnie dopiero wieczorem, że Virus gania zające i sarny po lesie i grzecznie pływa łódką w przeciwieństwie do Kamy, która najchętniej płynęłaby za nią, że łabędzie i perkozy mają śliczne młode, że jakieś wielkie czarne ptaki obsiadły jedyne drzewo na wyspie i jutro się zapytam jakie to ptaki, bo z netem to nic nie wiadomo, że biegam o jednej kuli i wyglądam jak ciepłe kakao, a Mżonek nie jest różowy jak świnka tylko czerwony jak buraczek, że ludzie są cudowni i życzliwi, że obiadki domowe są pyszne, że drinki są z lodem, a piwo zimne, chciałam to wszystko Wam powiedzieć, ale powiem Wam tylko, że chyba jestem w raju.

piątek, 5 lipca 2013

zaspałam


- Cześć, pakujesz się? – miękki głos budzi mnie z odrętwienia.

- Jeszcze nie zaczęłam – odpowiadam zgodnie z prawdą – dzisiaj zakupy, jutro pakowanie.

Plan idealny, ale tylko przez chwilę.

- Jak to jutro, przecież rezerwację macie od soboty - wyjaśnia zdziwiona.

- Nie, od niedzieli? – i znowu wychodzę na głupią.

- No nie! – potwierdza moją pierdołowatość.

- O matko! To ja muszę dzwonić do Mżonka, do Najświętszych bo mi wywiozą Młodszego, mieszkanie ogarniać, sąsiadkę do kota zamówić, pakować się, prać, prasować... - i zastanawiam się co ja jeszcze muszę i w jakiej kolejności.

- Czekamy na Was jutro, a Ty dzwoń!

Dzwonię.

Gdyby nie ten dzisiejszy telefon, zaspałabym o jeden dzień.
Jak zwykle na wariata.

- Kawy! Dużo kawy! ...

czwartek, 4 lipca 2013

przepierki

Ostatnio odległość kilku metrów z łazienki do kuchni wydaje się dla Mirabelki drogą nie do pokonania. Upodobała więc sobie łazienkę i pranie. Koniecznie bez gotowania, tak jakby zmywanie brudów dnia codziennego w zimnej wodzie zależało już tylko do niej. Ale zupełnie nie wiedzieć czemu, nadal coś zżera ją w środku, zupełnie jak bęben te nieszczęsne skarpetki, a może w zarodku, nie pamięta jak to było.
Na jednej z koszulek przewinął się napis „Take me!”, więc razem z praniem kotłują się i słowa, nie zawężając do detali. Samo wieszanie prania to już zupełnie inny etap, bo na ten przykład Najświętsza przypięłaby pranie na balkonie do sznurka klamerkami, a Mirabelka wiesza się na spinaczach. Prawdopodobnie obie te czynności mają bliską styczność z wietrzeniem, ale i tak najważniejsze dla niej, że nawet zabłąkana łza zdanża wyschnąć na popiół, przed kolejnym wsadem. Potem układa suche w akapity na łóżku i zaczyna sortować, przechodząc płynnie przez wszystkie rozmiary skarpet.
I może nie są to działania spektakularne, ale wstawiając kolejne brudy, wpatrzona w wirnik pralki, nie może nadziwić się do jakiego doprowadza ją to szaleństwa. Byłaby nawet zdolna wyprać wszystkie buty pielgrzymki pieszej do Częstochowy, bo między Bogiem, a prawdą sama myśl cieszy ją tak bardzo, jak ustawione równo kapcie już nie pod łóżkiem, a w drodze do przedpokoju.
Wiec dalej wyp(b)iera, robiąc kolejny mały krok w stronę drzwi i tylko jeszcze zadaje sobie pytanie
- Warto było?

środa, 3 lipca 2013

Widziałeś blizny miast?

Przecedzasz smak miast dławiąc się kromką chleba
przecznicę od wczoraj. W kieszeniach matowieje fetorem,
gdy brzęczą monety z gardeł nocnych knajp. Przemycasz okruchy,
by mogły przylgnąć do stołów brukowanych deszczem.

Z pękniętego nieba dobiega echo przekleństw
spłodzonej nocy. Wpadasz w potrzask
i odgarniasz z twarzy uśpiony sprzeciw
tocząc w kałuże cienie zmierzchu.

Przecierasz oczy, gdy szczypią oparami ulic.
Topniejesz znacząc teren wybroczynami,
by więcej bruzd nie pamiętać.

...post zainspirowany wpisem Zenzy "Miasto Świat"

wtorek, 2 lipca 2013

jak zmienić sufit w niebo

Mirabelka leżała sobie i na suficie dziury w całym szukała, z resztą ostatnio jak co rano, w południe i z wieczora. Aż tu nagle z góry, wywyższa się nad nią taka jedna mrówka. Żeby to jedna mrówka była to idzie przełknąć, szczególnie gdyby w rozdziawioną Mirabelkową gębę opaść miała, ale za jedną mrówką druga mrówa i trzecia i tak cały szlaczek.
A, że Mirabelka od kwietnia, z jakichkolwiek pościgów wyłączona, pozostało jej jeno paczenie jak sobie mrówy nowe szlaki na jej suficie przecierają.
Ale kto powiedział, że wytrzymała tak dozgonnie w sufit spozierać, ten by się mocno pomylił, bo po kwadransie, polazła przecieków szukać, którymi się owe mrówki na wolność ulatniają.
(Już kiedyś je TU ganiała. )
Po oględzinach miejsca, decyzję pochopną podjęła i formikarium na balkon wyniosła.

- Niech znają rękę pana – odgrażała się Mirabelka - skoro takie bestyje.

Ale żałość ją naszła, szybkę w formikarium uchyliła i pod chmurkę zdradzieckie mrówy wypuściła.

- Mamo! Coś ty zrobiła? – nie mógł zrozumieć zachowania matki Dorastający.

- Sąsiadów odwiedzą, skoro im się nudzi – odpowiedziała Mirabelka.

- Ciekawe tylko, kto im teraz jakąś muchę upoluje? – wykręcił się na pięcie Dorastający i jako jedyny balkon opuścił.

Z Mirabelkowych obserwacji wynika, że królowa Mania nie opuszcza lokum i tylko niektóre robotnice próbują zagnieździć się w skrzynce z kwiatkami. Ale nie będzie za nimi tęsknić i w tych skrzynkach dłubać.
Zawsze przecież może podłubać sobie w nosie.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Incognito

We wrześniu zeszłego roku przeterminował mi się dowód osobisty. Głupio tak jest dowiedzieć się, że miało się zbyt krótki termin do spożycia. Pora przyznać, że wiem to nie od wczoraj, tylko jakoś nadal daleko mi do Urzędu, celem odświeżenia zaistniałej sytuacji.
Dawno w urzędzie nie byłam, właściwie zapomniałam o co mi chodziło, ale nie opuszcza mnie scenka z filmu Barei „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz” z kobietą w okienku pocztowym zajadającą truskawki. Oczywiście zero szampana w tle, bynajmniej nie była to scenka romantyczna. Mam teraz nieodparte wrażenie, że moja kulawa osoba stojąca w ogonku do tegoż okienka, może przestać nim merdać.
Wnioski, nie problem, da się wydrukować, ale z wypełnieniem ich to już odrębna sprawa, bo zmienił się szczegół co do mojego wzrostu, z którego wynika, że od lat przestałam się wywyższać i wbija mnie tylko w ziemię. No i tak jakby zielone oczy też troszkę wyblakły, ale z tym już prościej, bo do wyboru, (o dziwo!) mam nawet czerwone.
Co do innych załączników, to odnalazłam zdjęcia sztuk dwa, sprzed wieków, ale w aranżacji rudy rydz. Paczę i oczom nie wierzę - zgubiłam symetrię, a może rozplotły mi się linie papilarne? Tego z avatara zapewne nie przyjmą, a nowych zdjęć nie będzie, nie planuję, nie tym razem! Teraz moje czterdzieści i dodatkowe dziesięć plus jest zupełnie niefotogeniczne. No i w wersji - zdjęcie legitymacyjne, mogłabym nie zmieścić na przykład jednego ucha w kadrze, a nic nie nastraja gorzej jak obraz niekompletny.
Gdyby więc ktoś coś, to jestem, nie zapominając tym samym, że może wcale mnie nie ma.

Zanim zupełnie zniknę, bądźmy w kontakcie.