z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

środa, 30 października 2013

Muł

Komputer Mirabelki się zamula, ona sama również czuje się jak muł.
Choć nie wiem, czy bardziej budzi się w niej coś z klaczy, czy z osła?

Dziś prędzej postawiłabym na osła.
No i jak tu ich odmulić?

wtorek, 29 października 2013

Na początku było jajo, czy chaos?

Wszystko zaczęło się w zakładzie fryzjerskim „Zwariowane nożyczki Mirabell”, a właściwie od manewrów z pozbyciem się ściemy (czyli ciemnych włosów) z Mirabelkowej głowy i przejściem w wiek dojrzały. Może inni tak mają, że ukrywają siwe włosy przed światem, ale Mirabelka stara się zrobić wszystko, by biel okryła jej skronie.
Wysmarowana rozjaśniaczem, który jakoby zdejmuje 4-5 tonów, osiągnęła efekt jasno ryżej rozgotowanej marchewki. Jak można się domyślać nie był to jednak efekt zadowalający, no chyba, że obecnie zmagałaby się z rozwolnieniem. Wobec okrutnych faktów Mirabelka rozrobiła kolejną farbę. Tym razem jak zapowiadał producent miał to być bardzo jasny popielaty blond. Jeśli blondem można nazwać jajecznicę, to reklamacji producent raczej nie uwzględni i spokojnie może zgnieść kopertę od adresata obraźliwych treści. No dobra, ale przecież jajo to jeszcze nie biel. Nawet skorupki jajek w marketach nie mają już od lat tego koloru. Przepełniona niepokojem postawiła na kolejny rozjaśniacz... tak, tak, tak, Mirabelka czytała instrukcję i dobrze wie, że powinna odczekać dwa tygodnie przed kolejnym farbowaniem włosów, ale kto by chciał pokazać się światu z jajecznicą i to jeszcze taką bez bekonu na głowie? Cytryna okazała się efektem po, a może to było coś jak znoszone czeskie tenisówki po 20-stu latach (pamiętacie takie czeszki?) Z kwaśna miną Mirabelka wpadła na pomysł, że ostatecznie zrezygnuje z bieli i zrobi się konsekwentnie na szaro. Łamanie ołówków i wydrapywanie grafitu nie wchodziło już w grę i tylko gołąb mógł narobić jej na głowę. I właśnie gołębi odcień miał dokonać dzieła. Po 10 minutach włosy przeszły metamorfozę z cytryny w ciemny fiolet. Na szczęście po szybkim spłukaniu fioleciku w hektolitrach cieczy, Mirabelka osiągnęła niewyobrażalny rachunek za wodę, ale oczywiście i swój cel. Teraz włosy są prawie białe, może z lekkim odcieniem szaro-niebiesko-fioletowego. No, ale skoro na początku było chaos, potem zaś może jajo, to w odwrotnej kolejności taka kura jak Mirabelka też można zrobić ciekawe wrażenie.

niedziela, 27 października 2013

Sad Song






Lou Reed, właściwie Lewis Allen Reed (urodzony 2 marca 1942 roku w Nowym Jorku na Brooklynie, zmarł 27 października 2013 r.)

Mirabelce smutno :(

sobota, 26 października 2013

Z czasem musi przyjść koniec.

- Koniec z nami! – wrzasnęła tuż o świcie nabrzmiałymi emocjami Mirabelka. Sąsiedzi nie zdążyli nawet zakryć uszu. Nie miała zamiaru rwać włosów z głowy, ani rozrywać szat. Wystarczająco uzewnętrzniła się, odrywając od skóry flanelę. – Nienawidzę Cię! – krzyknęła, po czym rozszalała się jak wirus grypy. Biorąc zamach piżamą próbowała przekształcić złość w czyn. Zdrętwiały i ospały członek (mówimy tu o górnej kończynie Mirabelki) owinął się w materiał i z opóźnieniem godnym Kolei Państwowych nie trafił w ofiarę.
– Cholera! – fu(c)knęła. Po drugiej stronie barykady, albo cisza, albo pulsujący skowyt, no i z kim tu gadać? To jakby rozpocząć poszukiwanie kompetentnej obsługi w Castoramie. Przecież nie zadowoli się emotikoną z miną czcionki Bleeeee. Wiążąca ich więź zdechła śmiercią naturalną. Gotowa była rzucić go choćby dziś, nawet bez adwokata, ale zrzuciła jedynie telefon ze stolika, ten rykoszetem odbił się od ściany. Gdyby miała kieszenie to i nóż by się otworzył, może jeszcze cążki i nożyczki do paznokci, ale gdyby nawet, to i tak stał od niej o metr za daleko. Jedyne co przyszło jej do głowy to zestrzelić go wzrokiem. Zawył już jakby ciszej, ale nadal wydawał się kuloodporny.
- No żesz kurwa mać! Co za kretyn wymyślił budzik!

środa, 23 października 2013

W dobrym pele/tonie

Mirabelka pedałowała co sił w nogach. Wiatr duł, a ona cięła ten wiatr piętami obrazowo wklejając się w panująca przestrzeń. Pot cienką strużką ściekał jej po plecach, a w szczególności po dupie. Niestety jakoś dziwnie wsiąkał bardziej w powierzchnie płaskie, niż można by stwierdzić, że samoistnie wysychał.

– No dawaj, jeszcze tylko jedno okrążenie!

Taka szaleńcza jazda, z prędkością na oko czterdziestu kilometrów na godzinę, może wykończyć człowieka.

– O rzesz! Pić mi się chcę, najlepsza by była kawa.

Ale serce walące z prędkością prawie dwustu uderzeń na minutę nie potrzebuje dodatkowego dopingu.

– No dobra, jeszcze tylko pięć kilometrów i z Żoliborza wrócę do domu.

Mirabelka przyspieszyła spinając nieistniejące mięśnie brzucha, pośladków i ud.

– Cholera, palić mi się chcę. Ale nie, jestem twarda, wytrzymam!

I wytrzymała.
W końcu rowerzysta z petem w zębach nie robi dobrego wrażenia, nawet przed samym sobą. Mirabelka kontrolując czas na zegarze z matematyczną precyzją odliczyła godzinę, choć właściwie po piętnastu minutach czas przyspieszył o jakieś trzy kwadranse. No, ale przecież, co by nie mówić, był to i wyścig z czasem, i szaleńcza jazda. Na jej szczęście morderczy trening dobiegł końca.
Wyprostowała parujące kończyny i padła nieżywa jak kłoda.

- Coś w karku mi strzyka i plecy mnie bolą...

Następnym razem nie podłoży poduszki pod głowę. A może nawet przemyśli sprawę i zamieni rowerek z pozycji leżącej na taki bardziej profesjonalny w pionie.
Choćby to był nawet stacjonarny rowerek treningowy.

wtorek, 22 października 2013

Scyzoryk, Scyzoryk tak na nią wołają.

W piątek rodzinka MM, pomimo deszczu siorbiącego za oknem, obudziła się naładowana dziwną, niespotykaną od dłuższego czasu, pozytywną energią.
I już w południe Mżonek odbierał z centrali dworcowej cioteczną siostrę Katię Scyzoryk. Emocje wynikające z długoletniej niewidzialności w zastraszającym tempie powodowały parowanie chodników i ustępowanie chłodu z okolic nerek. A może to Katia Scyzoryk wraz z podarkami dla dzieci wypakowała z walizki złotą jesień? Dziatwa wypychając portfeliki merdała ogonkami co rusz strącając okulary z twarzy ciotki, a dojrzalsza część rodzinki MM planowała eskapady z rozwianym szalikiem, zarówno na kilka następujących po sobie dni, jak i na kilka kolejnych wieczorów. W sobotę odwiedzili cmentarz, a w niedzielę oddaloną o kilkadziesiąt kilometrów działkę MM, co wpłynęło kojąco na wewnętrzne rozedrganie. Wieczory suto zakrapiane i zajadane wspomnieniami, kończyły się dopiero przed świtem. Ale wszystko co dobre kończy się równie szybko i w poniedziałek Katia Scyzoryk wraz z turkotem pociągu relacji Warszawa – Kielce oddaliła się w stronę swojego domu.
Pogoda ustabilizowała się, chłód znów zaczął ewoluować w niebezpieczne rejony lędźwi, a Mirabelka jak zwykle zaczyna gardzić optymizmem.
Wszystko jakby wraca do normy.

wtorek, 15 października 2013

kobietą być

Mirabelka obudziła się o świcie zupełnie mokra. Ale nie wilgotna, nie! Tylko taka bardziej zlana potem. Ściągnęła z siebie mokrą kołdrę, przy okazji o kilka centymetrów przeciągnęła i Mżonka. Usiadła zadkiem na krawędzi stelaża. No może zajęła powierzchnię metra kwadratowego, ale przecież nie o tym! I nie otwierając oczu, bo gdyby je otwarła to ch… w bombki strzelił nic nie pamięta, stwierdziła, że miała sen. Wydarzenie nie z tej ziemi. Może nawet zza światów. A śniło jej się, że biegała jak jakaś nimfa po lesie, z gołą pupą i we włosy wplątała jej się pajęczyna. I jak to ze snami bywa, więcej grzechów nie pamięta!
Rozpatrując jednak, co scenarzysta, albo Freud miałby na myśli, zadawała sobie pytanie - Skoro nie boi się pająków - wcale nie! - Skąd te zimne poty?
Prawdopodobnie, gdyby były gorące, te poty, to nie byłaby mokra, a z deka wilgotna. Ale one zimne były, zupełnie jak zimne ognie. No państwo wią, te takie, co potrafią zrobić dziurkę na dywanie i to jeszcze w sylwestra.
Wracając do wątłego wątku. Co ją tak wystraszyło?
Najpierw przyszedł pomysł, że obrzydziły ją te lepkie pajęcze nici, a potem po nitce do kłębka, że chodzi o te włosy. No, bo jakże to tak, że ona, ta pajęczyna, się wplątała? Przecież jak Mirabelka maszeruje po krzaczorach, to prędzej obmiecie cały las rzęsami, niż wyniesie coś na łbie. A napotkany przypadkowo grzybiarz prędzej spyta
- A co ty tu robisz chłopczyku? Zgubiłeś mamusię?
Niż miałby powiedzieć
– W czym mogę pani pomóc? Może poniosę wiaderko?
Tak więc dziś z samego rana, rodzinka za burtę, a Mirabelka wprost do łazienki golić głowę. Przy okazji naszło ją, jak to czasem nachodzi na coś słodkiego, że może rzuci sobie jakiś kolor na głowę. I z chłopczyka, takiego po czterdziestce, ale bez bambra, no może z lekkimi fałdkami, stanie się wreszcie kobietą.
Zastanawia się też, czy nie podkreśliłoby to znacząco zieleni jej oczu.

- Może jednak zielony?



poniedziałek, 14 października 2013

dziura


- Mamo, mam dziurę w skarpetce – oznajmił Młodszy, do fonii podłączając i wizję.

Duży paluch na widok światła dziennego nadymał się i zrobił miejsce dla trzech kolejnych ziomali.
Mirabelka na widok męskich skarpet, nie wiedzieć czemu, pośpiesznie nabiera powietrza w płuca. Prawdopodobnie taka reakcja ma coś wspólnego z teorią lokalnych wiatrów nawiewających zapach gnijących liści do mieszkania.
W ostateczności postawiła jednak na reakcję po dzisiejszych gołąbkach.

– Zacerujesz mi tę dziurę? – spytał niecierpliwie Młodszy.

- Że niby ja? Cerować? Phi? – z niejakim zażenowaniem odpowiedziała Mirabelka, która z repasacją tudzież innymi robótkami ręcznymi nie oswoiła się od dzieciństwa. Poza tym, przecież z powodu dziury, nie będzie rwać włosów z głowy. Po pierwsze primo, do tego potrzebne byłyby włosy, a po drugie primo, prędzej zauważy u siebie przeciwstawny paluch w parze z kciukiem, niż zdzierży anorektyczką igłę w dłoni.

- No i co teraz? - wyraźnie zmartwił się Młodszy – To moje ulubione, mamy je wyrzucić?

- No dobra, zostawimy! – poddała się Mirabelka - Nie przejmuj się chłopie, będą idealne na lato do sandałów.

Braku kreatywności i gustu chyba nie można jej zarzucić?

niedziela, 13 października 2013

wybałuszam się

Utykam na oba oka. W szczególności kuleję na lewe. Nie pomaga woda w proszku, krople w aerozolu. Choć walczę od kilku dni, ostrość się nie zaostrza.
Nie trafiam w klawiaturę, męczy gonitwa za czcionką. Z racji dystansu czuję się jak glonojad za brudną szybką.
Zamknęłam książkę, klapnę jeszcze laptokiem i przyjdzie poczekać. Kto wie, czy nie zapakuję się w ramki. Może to już pora na inteligentne spojrzenie?

Dzisiejszy spacer wydłubany z oka.














piątek, 11 października 2013

czwartek, 10 października 2013

No, ale...

- Dzień dobry, tu logopedka Młodszego. Pani syn kolejny raz nie stawił się na zajęciach! – pretensjonalny akcent zaatakował Mirabelkę, no może było to tylko z pretensjami.
Dzwoniący logopeda, właściwie logopedka, bo tak się ta pani (o sobie samej) przedstawiła, wytrąciła Mirabelkę z równowagi, a właściwie Mirabelka zaczęła się zastanawiać kto to?
Pomyślała sobie, że chyba to ktoś/coś jak psycholożka, minis(t)ra, albo posłanka - ta to pewnie od ścielenia łóżek. A psychiatra to nadal pozostaje w swojej formie? Czy, żeby odciąć się od męskiego – psychiatra, nazwie się sama psychiatryczką? W każdym razie telefon zadzwonił i dokonywał teraz gwałtu na mirabelkowym uchu. Ale, gdyby odebrał pan niania, to byłby to niań, nianiek, czy niuniek?
Nie odbiegajmy od tematu, Mirabelka w końcu prowadzi telefoniczną rozmowę.
A, że logopedka zastała Mirabelkę w pozycji na baczność, tulącą do piersi nie syna, a pełną miskę skarg i zażaleń, można by nawet powiedzieć, że nie trafiła w odpowiedni moment.
- I jakby tu pani powiedzieć? – za zaniechanie odwiedzin szukała wytłumaczenia Mirabelka. Wydawało jej się, że w obecnej chwili faktycznie Młodszy idealnie wymawia tylko słowo bełt i rzyg, a w mowie potocznej z errrr ma jeszcze spore problemy. – Coś nie bardzo chyba wam to wychodzi? – dodała.
- No, ależ proszę pani! - oburzyła się logopedka. - Myślała pani, że będę się skupiać tylko na pani synu?
- Oczywiście, że nie myślałam! – odpowiedziała Mirabelka i wyobraziła sobie Młodszego w kącie, z napiętymi do granic możliwości mięśniami twarzy, grającego samotnie w gierki słowne. - Prociem pani! Godzinami przepisywaliśmy te wszystkie wyrazy do zeszytu i ćwiczyliśmy ich wymowę. Młodszy przepisywał i tworzył z tymi wyrazami dziesiątki zdań. Czy nie wydaje się pani, że przy takiej metodzie drętwiała mu tylko ręka, nie język i mógł się skutecznie zniechęcić?
- No, ale trzeba ćwiczyć – warknęła logopedka.
- No, ale rączki to on ma sprawne, myślałam, że będzie ćwiczył wymowę? – odburknęła Mirabelka.
- No, ale...
- No, ale skoro z dziesięcioosobowej zainteresowanej grupy wyłania pani Młodszego raz na trzy tygodnie i każe mu przepisywać same zdania do zeszytu, to może spadła pani skuteczności, a wzrosła gderliwość – fu(c)knęła twardo Mirabelka.
- Jak pani chce! – dała za wygraną i rzuciła słuchawkę logopedka.

Widocznie, ze względu na barierę językową, nie potrafiła nawiązać z Mirabelką i Młodszym dłuższej znajomości.

środa, 9 października 2013

Nie da się?

Nie wiem co dzieje się na świecie. Nie włączyłam radia, nie słuchałam się telewizora, Irenka splotła plotki na supeł za swoją ścianą. Mżonek na wylocie, nie wraca w czwartek, wraca w piątek. Dorastający zbuntowany. Włączam się w pyskówki, już nie jest moim dzieckiem, ale nadal moim synem, pocieszające. Wybiega do szkoły, psy zostają przed drzwiami. Młodszy na śniadanie wyrzuca z siebie wczorajszy obiad wprost do umywalki i to z prędkością światła, za to ja dolatuję z prędkość obrotową równą zeru. Obstalowuję go w łóżku z miską i wychodzę z psami. Z resztek mgły wycieram twarz i czekam na swój entuzjazm. Kolorowe dekoracje spadają z drzew i chowają się jak mysz pod miotłą dozorczyni. Psy obsikują resztę tych, co stworzyły zgniłą piramidę. Nie przywożę do domu zapachu świeżych bułek, zabrakło drogi powrotnej ze szkoły. Wracam i odmierzam krople żołądkowe.
- Wypij - proszę.
- Nie!
- Ależ da się! - wypijam, udowadniam że się da.
- A właśnie, że nie da! - i mgła opada razem z moją głową.
No za cholerę.
- Ulży ci!
Traktuje to zbyt dosłownie, więc zaczynam swój maraton z miską w te i nazad. Ile razy można przecierać ten sam szlak? Ale przy okazji można zaliczyć i pranie. I nie da się już wyprasować tego dnia, wieszam z wodą niech obcieknie. Ogarniam kurczaka w piekarniku i rosół na gazie. Potem wykluczam z menu Młodszego i gotuję ryż z marchewką. Parzę miętę. Skoro jeszcze miesiąc przydatności do spożycia, piję sama. To dość krótki okres, ale jest szansa, że kolejne trzydzieści dni będę miała świeższy oddech od wszystkich. Element zaskoczenia. Dostaję esemesa od Mżonka, czy wiem, że mnie kocha. Odpisuję, że nie wiem. On upewnia.
Kładę ręce na klawiaturze i szukam uśmiechniętej buźki. Nie znajduję na żadnym z klawiszy. Dziś są zbyt daleko od siebie. Nie udało się zapanować nad zezem. A może czasem nie wszystko da się.

poniedziałek, 7 października 2013

Trzy suchary z życia Mirabelki

Ponieważ ostatnio Mirabelka ma największą ochotę na nic, rzuca na żer ochłapy z trzech dni, nie wyłączając dzisiejszego. No może piątek gdzieś się zapodział, ale proszę docenić sam gest.

Sobota - zakupy szmat z A jak Z.
Hasło dnia - „A nie ma większych?”
Mirabelka sukcesywnie wyprowadzała psiapsiółę A jak Z z równowagi. Ogromny szacun, bo dzielnie dawała radę. Prawda jest taka, że chyba tylko A jak Z daje radę, ponieważ Mirabelka jest wyjątkowo w przymiarki oporna i ma swoją wysublimowaną teorię, według której najlepszym rozmiarem pasującym na jej wątłe ciałko inaczej, jest maskująca siatka czołgowa. Ale kupa śmiechu też była, tak więc dzień pozytywnie zaliczony. Po przebraniu Mirabelki w nowy odzienek, Mżonek był zachwycony, dając notę „jako tako!”. Dorastający wystawił „szału nie ma!”. Czyli suma sumarum całkiem nieźle.

Niedziela - urodziny siostrzeńca.
Hasło dnia - „Jednym zębem”
Oznacza to, ni mniej ni więcej, że Mirabelka z dietą od kilku dni nadal trzyma sztamę. Przecież jeden wbity ząb w skrawek urodzinowego tortu, ni jak się, w sumę dziennej dawki kalorii, nie wlicza. No może wieczorny ból głowy, który wepchnął Mirabelkę do łóżka przed północą, nie był już tak sympatyczny jak cała impreza, ale cała niedziela zaliczona na plus-minus z tendencją na plus.

Poniedziałek - dzień jak niecodzień.
Hasło dnia - „Tam gdzie nauka, tam twój klucz”
Tak to jest, jak Dorastający zamyka drzwi mirabelkowymi kluczami i do piórnika zamiast długopisu chowa. A Mirabelka nieświadoma niemania kluczy pod zamknięte drzwi trafia. Potem u sąsiadki Irenki koczuje, w oczekiwaniu na sąsiadkę Stenię, która to zapasowe klucze na haku w przedpokoju trzyma. A, że u Steni chlebak pełen, to po bułki nie poszła, tylko szlajać jej się po lekarzach zachciało. Więc wzięła Stenia i przepadła na kilka godzin. Mirabelka, po odsiedzeniu wyroku u Irenki, przepełniona wiedzą wszelaką, po kilku godzinach wymiękła i pod szkołę Dorastającego wróciła. Wyrwała syna z lekcji i teraz winę za ewentualną pałę ze sprawdzianu na siebie bierze. A mówili, że „nauka to potęgi klucz” i tego się przyjdzie trzymać.

czwartek, 3 października 2013

Wredota ludzka nie zna granic!

Za oknem wiatr kładł krzaczki na chodniki, ziąb przyginał grzbiety przechodniów do ziemi. Śnieg sypał niemiłosiernie - to akurat chyba z innej bajki, ale w końcu trzy stopnie mogą zmylić człowieka.
Mirabelka nie mogła wywinąć się z kołdry. Zawinięta jak w dywan, przeturlała się na skraj łóżka. Para leciała jej z nosa, z ust wydobywał się warkot i odór - z tym odorem nie przesadzajmy, ale klimat jak z Egzorcysty.

- Czemu nie zamknąłeś okna? - wysyczała Mirabelka, wbijając dwa nagie miecze źrenic w Mżonka.

- Ja lecę do fabryki! Pamiętaj o komisji i nie daj się! – odpowiedział na odchodne Mżonek. – Klimat już masz! - dodał, a zabłąkana zdrowaśka pobiegła za nim po schodach.

- Tylko spokojnie, najpierw dzieci do szkół. Jeszcze zdążę się nakręcić – zawyła do mglistego poranka w mglistej rzeczywistości Mirabelka.

Nastawiona na burzę z piorunami, tudzież inne mordobicie, stawiła się w placówce Za wszelką ceną Upodlić i Sponiewierać w skrócie ZUS. W oczekiwaniu na emisję czeskiego serialu, budziła w pamięci wszystkie pierwotne instynkty. Gdy przyszła jej kolej, wychyliła się zza węgła. Podstępna agentka wrogich służb orzeczniczych siedziała przykuta do biurka.

- Dzień dobry! – przywitała się Mirabelka, co miało znaczyć "A niech was wszyscy diabli!"

- Dzień dobry! – odpowiedziała miękko agentka.

Prawdopodobnie orzecznicy, pod wpływem nacisków z góry, choć bardziej prawdopodobne, że z dołu, zaczęli kontrolować zwieracze, gdyż ta jednostka była pierwszą, która odpowiedziała Mirabelce na przywitanie.

Agentka zaczęła od serii znajomych Mirabelce pytań. Ta odpowiadała rzeczowo, acz zimno na wszystkie. Potem przyszła kolej na badanie. Po ostatnim skręceniu przez orzecznika mirabelkowej kostki, była gotowa na wszystko. Czyli miała przygotowaną dwudziestostronnicową listę wymyślnych obelg, którymi to miała, prosto w twarz, zaatakować agentkę.
Kolano nabrało wody w usta, Tfu! w szczelinę w stawie, pomnażając swoją objętość dwukrotnie. Zupełnie jak gumowy balonik wypełniony wodą, który z wielką radochą dzieciaki wrzucają do tramwaju w lany poniedziałek. Zawsze to jakaś nadzieja, w końcu może Mirabelka nie umrze na pustyni z pragnienia, mając wodę w kolanie. Ale jakiej pustyni! - przecież tu o badaniu.
Orzecznicze ręce, które leczą, zbliżyły się do mirabelkowego kolana, ale o dziwo nawet nie osiadły na nim. Cofnęły się do rękawów i razem z agentką powróciły do biurka. – A to ci sprytny unik – pomyślała Mirabelka, rozpatrując również, czy aby agentka nie została zaatakowana hipnozą progresywną przez wcześniejszych pacjentów.

- Czy Pani się rehabilituje? – zapytała spokojnie agentka siadając za biurkiem.

- W ogóle to tak. To trzecia rehabilitacja, ale teraz mam przerwę, bo mam stan zapalny – chaotycznie odpowiedziała wytrącona zupełnie z równowagi Mirabelka.

- Niech się Pani nie martwi, wszystko jeszcze będzie dobrze – pocieszyła ją agentka przecież wrogich służb orzeczniczych.

- Ale o co kaman? No jakże to tak! - z niedowierzaniem Mirableka zassała się zadem w kozetkę i jeszcze przez chwilę nie mogła ruszyć z miejsca.

- Nie wnoszę uwag – zadała cios agentka, prosto w zlodowaciałe serce Mirabelki.

- Cholera jasna! - ostatkiem sił Mirabelka dokonała autoreanimacji.

Przecież ten cały pierdolnik, znaczy się placówka o dźwięcznej nazwie Za wszelką cenę Upodlić i Sponiewierać w skrócie ZUS, miał popaść w ruinę. Mirabelka miała wbić ostrze nienawiści centralnie weń. Wszystkie ich kliki w promieniu kilku przecznic wypie… (wypikajmy ozdobniki) w powietrze, na mróz, na ziąb okrutny. Co w efekcie wybebeszyłoby ich z punktu G, albo ostatecznie choć trochę się podrażnić i wyjść.
No ale z godnościom osobistom.

środa, 2 października 2013

misja DOŚĆ!

Jutro Mirabelka ma kolejną komisję w Zusie (to już trzecia) i to co Mirabelka myśli, zamierza im tam powiedzieć.

Zapewniam, że to już OSTATNIA jej komisja.



Ps(t) No to poczytam sobie Stephena Kinga "Doktor Sen", może potem uda mi się przybrać odpowiednią p(r)ozę.

wtorek, 1 października 2013

Nie kuś!

Przedstawiam dzieło Młodszego z zeszytu do Religii.

Temat: Kuszenie Jezusa przez szatana.


Paczę, paczę i oczom nie wierzę, bo widzę na obrazku dwóch kumpli.


(Mirabelka nie chciała obrazić niczyich uczuć religijnych!
Proszę się nie spinać, przedstawiła jedynie kreskę syna)