z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

wtorek, 29 kwietnia 2014

Akt 18+

Mirabelka zakochała się w dupie!

...w tym zdjęciu znaczy się zakochała i w jeszcze kilku autorstwa Wacława Wańtucha.


No jak jej nie kochać, jak piękna jest i okazała. Wyryje ją chyba sobie na piersi.
Mirabelka śmie teraz twierdzić, że jej własna po tym wyznaniu zrobiła się zazdrosna.
Nooooo ale co zrobić, miłość nie wybiera.
Jest wielce prawdopodobne, że w najbliższym czasie porzuci własną. Zainteresowanym doda, że porzucona, nie będzie do odzysku.


Mirabelka znalazła różne piękne akty Wacława Wańtucha na fotopolis.pl, a wszystko przez cycki Skorpiona, które podziwiała TU http://skorpionwrosole.blogspot.com/2014/04/121-piersi-i-jajka-finka-z-kominka-cz5.html

Oczywiście uprasza się o stosowne oddawanie głosów na powyższy, jako i ja uczyniłam!

niedziela, 27 kwietnia 2014

Z pomiętej kartki...

UWAGA: Przyszedłeś się pośmiać? Bierz nogi za pas i w las!


Deszcz przestał padać, a ja mam mokrą twarz od słońca, które na chwilę przygasło. To taki moment, w którym wszystko przestaje do siebie pasować. Drobna kobieta z pieskiem na spacerze przeskakuje kałuże, pies wyciera brzuchem kurz chodnika. Kloszard pod budką z piwem, trzeźwy jak świnia, uśmiecha się błyskając nienaganną klawiaturą zębów, jakiś taki szczęśliwy. Tak mi się przynajmniej wydaje. Gołębie na drzewach, koty pod trzepakiem, chleb w reklamówce z Biedronki. Tramwaj utknął w korku, autobus przeleciał na czerwonym, opluł mnie na dzień dobry. Duży chłopiec w wózku, w zmęczonych okularach, bawi się parasolką w kwiatki. Kwiatki mleczą się po trawnikach, klombach, w szczelinach asfaltu. Wyprostowane, wyprasowane, nieugięte. Bez powodu, bez najmniejszego powodu. Chłonę. Wracam.

Ech, i czemu jesteś tak daleko, a nie jesteś dostępny jak woda w kranie? Mogłabym umówić się, za godzinę. Postarałabym się wyglądać. Przytuliłbyś mnie jak ulubioną koszulę, nie musiałabym nic już mówić. Wytarłbyś łzy rumiankową chusteczką, zadbał o uśmiech.

Nie obejrzę się za siebie, to zostało za mną. Zrobię kawę, albo nie! Wypiję trzy litry wody, najem się otrębów, pomaluję paznokcie, zrobię oko, bo zaczyna tracić kolor i przestaje pasować do zielonej apaszki. Jak mi się zachce. Teraz się położę. Poleżę minutkę. Na prawym boku, bo na wznak bolą mnie plecy. Pomyślę sobie, cała chwila dla mnie. Poleżę, pomyślę, wyjdzie słońce. Potem i ja wyjdę, i postawię piwo kloszardowi.

- Mówiłaś coś?

- Nic.

Nawet nie wie, że traci mnie z oczu.

Wybaczę sobie, wezmę się w garść nie zaciskając pięści. Zgniotę kolejną zapisaną kartkę i rzucę w dal. Wyrzucę, odepchnę od siebie te wszystkie zaniedbania, próby gwałtu. Na samej sobie, tobie, na nas.

piątek, 25 kwietnia 2014

klekot

Wiosna już przyszła, bociany wróciły, a ja nie umiem sklecić zdania.
Dzieje się to i owo, czasem nie zdanżam, ale częściej niechcemisię.
Potrzebna mi jakaś nowa jakośc życia.
A może powinnam kupić różowe okulary, albo zmienić dietę na żaby i myszy.
Jutro będę kosić działkę, to wypłoszę z traw.

Tylko z czym to się je?

sobota, 19 kwietnia 2014

Podzielmy się jajem.

Kochani Moi i Niemoi,

Życze Wam ciepłych i pogodnych Świąt, pełnych nadziei i miłości,
niech obfitują we wzajemną życzliwość i uśmiech.
A także radosnych spotkań przy wielkanocnym stole w gronie przyjaciół i najbliższych.

Kasia (Mirabelka) z rodziną.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

A wiesz...?

Mirabelka: Kochanie, a wiesz?

Kochanie wzdrygnęło się na sam wydźwięk tak rozpoczętej rozmowy.

Mżonek: No nie wiem, ale zapewne Ty mi powiesz.

Kot otarł się o nogi Mirabelki, zaiskrzyło w oczach obydwojga.

Mirabelka: Chciałam Ci tylko powiedzieć, że znalazłam te stare bojówki w szafie i nawet w nie wlazłam.

W związku z ubytkiem kilku kilogramów z tonażu, co za tym idzie braku odpowiedniego odzienia, Mirabelka pół dnia nurkowała w szafie, w której sukcesywnie greenpeace upychało zużyte ciuchy waleni. Tym razem udało jej się wpaść na towar deficytowy, czyli spodzień rozmiar mniejszy od obecnie wycieranego na co dzień i to taki z kieszeniami a’la Krecik.

Mżonek: To chyba dobrze.

O dziwo, entuzjazm nie podbił mu oczu.

Miabelka: No dobrze, dobrze, przecież Ci mówię. No, ale wiesz, że one miały dziurę?

Mżonek wydawał się zaskoczony. Oczywiście jeśli zasłonięcie nosa brwiami, można powiązać z zaskoczeniem.

Mżonek: To po co Ci stare, dziurawe spodnie?

Mirabelka: One wcale nie są stare. One są z demobilu, nawet całkiem nowe, tylko materiał jest stary.

Proces analizy porównawczej ni jak się miał do teorii wysnutej przez Mirabelkę.

Mirabelka: Ale już są całe, bo na tę okoliczność przyszyłam sobie łatkę. I zrobiłam to sama! Wyprułam bawełnianą metkę z wewnętrznej strony paska od spodni, bo była prawie w tym samym kolorze.

W tym momencie spodnie z okazałą łatą w kroku, a dokładniej w miejscu pięciu palców poniżej pępka, wylądowały w Mżonkowym oku, zupełnie jak wielkie gacie Brygidy Dżons w oczach przystojnego Anglika.

Mżonek: Tiaaaaa...

Co do misternego haftu krzyżykowego, w profesjonalnych kręgach zwanego fastrygą, Mżonek wyraził swój podziw w duecie z uznaniem, poprzez artykulację dźwięku, który to wydostał się na zewnątrz przez jamę nosogardłową.

Mirabelka: No tak, tak... i jeśli chcesz wiedzieć, zrobiłam w nich furorę!

Mżonek: Jesteś tego pewna?

Mirabelka: A śmiesz wątpić?

Mirabelka pękła jak balon, a huk wygonił dżdżownice z ziemi.

Mirabelka: Wzbudziłam zazdrość w oczach kobiet i ewidentnie pożądanie w o czach mężczyzn. Nawet nie wiesz jak na mnie patrzyli.

Dowartościowana puszyła się jak indor, aż korale zaczęły ją parzyć.

Mżonek: No, mogę sobie wyobrazić. A widziałaś co jest na tej łacie?

Mirabelka: No jakiś kolorowy napis.

Mżonek: No to sobie przeczytaj.

Mirabelka: No jak to co? ... W E L C O M E!!!
Przecież to tylko stare łatane spodnie i o co robisz to całe halo!

środa, 9 kwietnia 2014

Para buch, koła w ruch.

Na termometrze nieśmiało zwyżkuje, roślinność chełpi się na zielono, Mirabelka zlewa się z otoczeniem.
Tu krzaczek, tu robaczek, wiosna pełną gębą...

- Od czegoś muszę zacząć, pora rozruszać gnaty – pewnego słonecznego poranka obwieściła światu Mirabelka.

Kiedyśgdzieś pewien mądry, czyli niespełna rozumu ogarnięty inaczej, powiedział, że dieta działa, ale ubrana w ruch. Mirabelka przyjęła zatem tezę bez mruknięcia okiem, ale z lekkim tikiem i postanowiła zacząć się ruszać, ale przy pomocy roweru.

Aby nie wyjść przed wszystkimi na kompletną ignorantkę, nie zawinęła się w pierdzący celofanik, tylko odziała się w odpowiedni strój sportowy. I ubrawszy: podkoszulek pidżamowy; bluzę z kapturem polar-green; kusą kamizelkę zerwaną z ramion dżokeja; czarne leginsy niegdyś wyszczuplające sylwetkę; skarpety nadkostkowe ongiś zwane podkolanówkami, które miały za zadanie zapobiec ściągnięciu legginsów z tyłka i wciągnięciu ich w szprychy; buty sportowe adidas firmy reebok z poprzedniego sezonu jesień-zima 1996 i zarzuciwszy na głowę czapkę z dachem typu brda oraz obowiązkowo na nos, a dokładniej w okolice oczodołów, okulary Młodszego sztuk jeden, w tym perłowo bordowa oprawka i dwa lustrzane szkła na każdą z lamp, (z niewyjaśnionych przyczyn nie było w posiadaniu Mirabelki odpowiednich gogli, choćby nawet narciarskich. Istnieje podejrzenie, że ze względu na płaskostopie w kolanach, nigdy nie była na nartach i tym samym mogła nigdy odpowiedniego goglowego uzbrojenia na twarz nie zakupić) stanęła przed lustrem.

Za plecami słyszała śmichy chichy Trinny i Susannah, ale nie dała się zdekoncentrować, głęboko wierząc, że prezentowany przez nią strój, może odcisnąć się jak podeszwa sandała w kanonach mody sportowej, ostatecznie wpasować się w kanony poprawności politycznej, czyli zostać wzorcem masy rozrywkowej.

Następnie rozpoczęła krótką rozgrzewkę, polegającą na: kilku wymachach rąk w przód i w bok; rozprostowaniu kąta prostego w okolicach kończyn dolnych, co by podczas treningu nie wybić sobie kolanami zębów; kręceniu szyją na tyle delikatnie, żeby nie stracić głowy i innych ćwiczeniach twarzoczaszki, czyli zwieraniu i rozwieraniu otworu gębowego, bo kto wie jakie na wiosnę wykluwają się owady i jakie mogłyby wpaść, zagnieździć się, złożyć jaja, przeobrazić w larwy, poczwarki, a w końcu upodobnić się do imadła czy imago, w momencie gdy Mirabelka będzie brała swój ostatni oddech.

Po wyczerpujących ćwiczeniach gimnastycznych, zakluczyła drzwi i zeszła do garażu po odpowiedni sprzęt sportowy. Maszyna z napędem pedałowym, w pokrowcu z kurzu i pająków, stała wbita w ścianę za regałem z przetworami, tudzież innymi olejami i płynami do spryskiwaczy. Mirabelka ruszyła kołem czasu, a dokładniej dwoma rowerowymi i wyprowadziła rower na światło dzienne.

Od startu zapięła trójkę i puszczając sprzęgło docisnęła kierownicę do klatki z piersiami. Zamknęła oczy i wzbijając tumany kurzu i roztoczy, czym wpłynęła znacząco na samopoczucie alergików w promieniu dziesięciu metrów, ruszyła bezszelestnie z miejsca. No może i zadrżały szyby w oknach, spadło napięcie w gniazdkach, ale nie znalazł się taki, który by to wszystko ze startem mirabelkowej maszyny powiązał.

Za Mirabelką to z lewa, to z prawa wylatywały w powietrze pokrywy studzienek ściekowych, prawdopodobnie wznieconych tejemniczymi ogniskami ropy naftowej. Gdy wjechała pomiędzy sympatycznych i życzliwych pieszych, rozpierzchli się na cztery strony świata, pozostawiając Mirabelce szerokie pole do popisu. Mirabelka zrywając się na równe pedały, zauważyła ścieżkę rowerową. W oddali słychać było przyjazny aplauz gróźb karalnych. Podejmując temat, ochoczo wbiła zęby w kierownicę i ruszyła bezkolizyjnie przed siebie rykoszetując od krawężnika do krawężnika jakby uciekała przed ostrzałem wroga. Mając ciągle pod górkę, wreszcie gotowa jest uwierzyć Kolumbowi i Kopernikowi, że Ziemia nie jest płaska.

Moc terapeutyczna dopadła Mirabelkę po przejechaniu stu metrów. Zdiagnozowała wtedy obecność mięśni łydek i ud, niedopięcie przerzutek w kolanach, objawiające się jednostajnym skrzypieniem oraz brawurowe tętno młota pneumatycznego przypominające o podjęciu przez Mirabelkę funkcji życiowych. Stróżka śliny ciągnąca się za jednośladem, jak nić Ariadny, skierowała Mirabelkę na drogę do domu.

W drodze powrotnej, na samą myśl, uśmiechała się umiarkowanie, tylko tyle ile trzeba, żeby nie wyjść na wariata.
Zacumowany pod blokiem pojazd był zgasł, dętki odetchnęły znacząco wypuszczając powietrze z płuc. Pozostało już tylko Mirabelkę zaintubować.

Próbując osłodzić gorycz porażki, na następną przejażdżkę kupi sobie żółtą koszulkę lidera. Myśli, że wiosenne narcyze i żonkile nie będą miały jej tego za złe.