Tylko wrócił z pracy i opanował moje królestwo, jakby był samozwańczym Master Chefem w restauracji Jordiego Cruza w Barcelonie, posiadającej dwie gwiazdki Michellin.
- Zapewne dają tam tłusto jeść, bo Michelin od zarania dziejów jest napompowanym po stokroć bałwanem i nie opuszcza mnie przeczucie, że o oponach też już coś było.
Nie będę opowiadać o przegrzebkach, czy takich tam podobnych, choć przyznać się muszę, że przegrzebki kojarzą mi się jedynie z przegrzebanym śmietnikiem, albo inną mazią, (prawdą jest, że Arogant i Prostak to moje drugie imię).
Oczywiście też nie byłabym sobą, gdybym nie wpadła na nauki do wujka Googla i nie dowiedziała się, że to jakieś małże od Świętego.
Więc (wracając do tematu) Mżonek przytargał wczoraj do jaskini padlinę zaróżowioną, soczystą, która jako żywa jeszcze wczoraj pamięcią sięgała "do tych łąk zielonych (…) do tych pagórków malowanych zbożem rozmaitem, wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem" - aczkolwiek poddaną już procesowi mielenia jak trzeba.
I z szamańskim artyzmem, tudzież innym okultyzmem, zmienił jej formę, w niebanalnej urody tuzin mielonych. My, Dzicy z jaskini, zwabieni aromatycznymi woniami i smakami, zapamiętamy wzruszenie dożywotnio jako poemat i nie ukryjemy go przed światem, gdyż przyjęliśmy posiłek nadzwyczaj przyjaźnie i z rozkoszą. Mżonek w nagrodę nie usłyszał – Oddaj fartucha! Będzie teraz wielbion przez kolejna dni, miesiące i lata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Tu byłem - Zenek
(Twój komentarz może wyglądać i tak, ale jeśli nie będzie podpisany, to jak to mamusia mówiła: Z obcymi się nie rozmawia!)