Zgarbione postacie wtulone mocno w kołnierze i szaliki, w życie.
Nagie chryzantemy na marmurowych płytach ogrzewane jedynie światłem, bez dostępu do ziemi.
Przytłoczona wonią wosku i parafiny wyczytuję kolejne nazwiska, imiona, daty narodzin i zgonów, dla zwykłego przechodnia anonimowe statystyki.
Nie potrafię odczytać tych wszystkich historii, które kryje kamień. Czy ktoś kochał tych ludzi, czy oni kochali? A chciałabym dostrzec w tej płycie nagrobnej pomnik z życia, który opowie o ludziach coś więcej niż tylko to, że umarli, bo żyli.
Ja powiem Ci tak, zaraz gdy zostałam wdową musiałam codziennie po pracy zawitać na grobie męża. Paliłam lampkę, opowiadałam co się wydarzyło, prosilam o pomoc, radę. Wiosną sadziłam kwiaty i nie chodziło o to żeby było pięknie i co ludzie powiedzą, tylko to było dla mnie tak, jak codzienne pranie skarpetek. Dbanie, troska, codzienność. Potem był epat niechęci, nie chciałam pamiętać że moje kochanie nie żyje, wkurzało mnie to. Teraz chodzę tam tak często, jak potrzebuję, ale gdy nadchodzi Wigilia jedziemy tam z dziećmi przed....najpierw z nim podzielić się opłatkiem i spotykamy tam spory tłumek takich jak my. Może i smutne, ale czy nie piękne ?...Jest o czym myśleć-Jola W.
OdpowiedzUsuńI to jest piękne, gdy są żywi kochający ludzie, gdy zostaje pamięć, nie tylko bezimienna płyta nagrobna.
UsuńTak smutne i piękne.