Na termometrze nieśmiało zwyżkuje, roślinność chełpi się na zielono, Mirabelka zlewa się z otoczeniem.
Tu krzaczek, tu robaczek, wiosna pełną gębą...
- Od czegoś muszę zacząć, pora rozruszać gnaty – pewnego słonecznego poranka obwieściła światu Mirabelka.
Kiedyśgdzieś pewien mądry, czyli niespełna rozumu ogarnięty inaczej, powiedział, że dieta działa, ale ubrana w ruch. Mirabelka przyjęła zatem tezę bez mruknięcia okiem, ale z lekkim tikiem i postanowiła zacząć się ruszać, ale przy pomocy roweru.
Aby nie wyjść przed wszystkimi na kompletną ignorantkę, nie zawinęła się w pierdzący celofanik, tylko odziała się w odpowiedni strój sportowy. I ubrawszy: podkoszulek pidżamowy; bluzę z kapturem polar-green; kusą kamizelkę zerwaną z ramion dżokeja; czarne leginsy niegdyś wyszczuplające sylwetkę; skarpety nadkostkowe ongiś zwane podkolanówkami, które miały za zadanie zapobiec ściągnięciu legginsów z tyłka i wciągnięciu ich w szprychy; buty sportowe adidas firmy reebok z poprzedniego sezonu jesień-zima 1996 i zarzuciwszy na głowę czapkę z dachem typu brda oraz obowiązkowo na nos, a dokładniej w okolice oczodołów, okulary Młodszego sztuk jeden, w tym perłowo bordowa oprawka i dwa lustrzane szkła na każdą z lamp, (z niewyjaśnionych przyczyn nie było w posiadaniu Mirabelki odpowiednich gogli, choćby nawet narciarskich. Istnieje podejrzenie, że ze względu na płaskostopie w kolanach, nigdy nie była na nartach i tym samym mogła nigdy odpowiedniego goglowego uzbrojenia na twarz nie zakupić) stanęła przed lustrem.
Za plecami słyszała śmichy chichy Trinny i Susannah, ale nie dała się zdekoncentrować, głęboko wierząc, że prezentowany przez nią strój, może odcisnąć się jak podeszwa sandała w kanonach mody sportowej, ostatecznie wpasować się w kanony poprawności politycznej, czyli zostać wzorcem masy rozrywkowej.
Następnie rozpoczęła krótką rozgrzewkę, polegającą na: kilku wymachach rąk w przód i w bok; rozprostowaniu kąta prostego w okolicach kończyn dolnych, co by podczas treningu nie wybić sobie kolanami zębów; kręceniu szyją na tyle delikatnie, żeby nie stracić głowy i innych ćwiczeniach twarzoczaszki, czyli zwieraniu i rozwieraniu otworu gębowego, bo kto wie jakie na wiosnę wykluwają się owady i jakie mogłyby wpaść, zagnieździć się, złożyć jaja, przeobrazić w larwy, poczwarki, a w końcu upodobnić się do imadła czy imago, w momencie gdy Mirabelka będzie brała swój ostatni oddech.
Po wyczerpujących ćwiczeniach gimnastycznych, zakluczyła drzwi i zeszła do garażu po odpowiedni sprzęt sportowy. Maszyna z napędem pedałowym, w pokrowcu z kurzu i pająków, stała wbita w ścianę za regałem z przetworami, tudzież innymi olejami i płynami do spryskiwaczy. Mirabelka ruszyła kołem czasu, a dokładniej dwoma rowerowymi i wyprowadziła rower na światło dzienne.
Od startu zapięła trójkę i puszczając sprzęgło docisnęła kierownicę do klatki z piersiami. Zamknęła oczy i wzbijając tumany kurzu i roztoczy, czym wpłynęła znacząco na samopoczucie alergików w promieniu dziesięciu metrów, ruszyła bezszelestnie z miejsca. No może i zadrżały szyby w oknach, spadło napięcie w gniazdkach, ale nie znalazł się taki, który by to wszystko ze startem mirabelkowej maszyny powiązał.
Za Mirabelką to z lewa, to z prawa wylatywały w powietrze pokrywy studzienek ściekowych, prawdopodobnie wznieconych tejemniczymi ogniskami ropy naftowej. Gdy wjechała pomiędzy sympatycznych i życzliwych pieszych, rozpierzchli się na cztery strony świata, pozostawiając Mirabelce szerokie pole do popisu. Mirabelka zrywając się na równe pedały, zauważyła ścieżkę rowerową. W oddali słychać było przyjazny aplauz gróźb karalnych. Podejmując temat, ochoczo wbiła zęby w kierownicę i ruszyła bezkolizyjnie przed siebie rykoszetując od krawężnika do krawężnika jakby uciekała przed ostrzałem wroga. Mając ciągle pod górkę, wreszcie gotowa jest uwierzyć Kolumbowi i Kopernikowi, że Ziemia nie jest płaska.
Moc terapeutyczna dopadła Mirabelkę po przejechaniu stu metrów. Zdiagnozowała wtedy obecność mięśni łydek i ud, niedopięcie przerzutek w kolanach, objawiające się jednostajnym skrzypieniem oraz brawurowe tętno młota pneumatycznego przypominające o podjęciu przez Mirabelkę funkcji życiowych. Stróżka śliny ciągnąca się za jednośladem, jak nić Ariadny, skierowała Mirabelkę na drogę do domu.
W drodze powrotnej, na samą myśl, uśmiechała się umiarkowanie, tylko tyle ile trzeba, żeby nie wyjść na wariata.
Zacumowany pod blokiem pojazd był zgasł, dętki odetchnęły znacząco wypuszczając powietrze z płuc. Pozostało już tylko Mirabelkę zaintubować.
Próbując osłodzić gorycz porażki, na następną przejażdżkę kupi sobie żółtą koszulkę lidera. Myśli, że wiosenne narcyze i żonkile nie będą miały jej tego za złe.
Cudne. Jak miło, że żyjesz, doprawdy :** Ruszasz się i masz energię. o prawda, że w przyrodzie jest równowaga :)
OdpowiedzUsuńbo kto to widział w kwietniu inaugurować pedałowanie??
OdpowiedzUsuńw styczniu kochana, w styczniu!!!
Teraz więc wypada utrzymać takie tempo do jesieni, a później jakoś to będzie:-)
OdpowiedzUsuńteraz to już tylko z górki ;)))
OdpowiedzUsuń...to z powrotem było z górki, nie? A nie lepiej w ogrodowe chaszcze ruszyć? niż pedały męczyć, he he he...
OdpowiedzUsuńO to że z górki to też się skojarzyło! Nie no, luzik, zacznij od 30 km a potem z palcem w nosie...
OdpowiedzUsuńHahahaha jesteś boska!!!
OdpowiedzUsuńA jak Cię czytałam to te sto metrów trwało normalnie z kilometr :)))
Brawo! Nie ma to jak "wyrychtowane" kolano! Widzisz sama, Umiarkowana Pesymistko Mirabelko, raz pod wozem, raz na rowerze! Tak trzymaj i tak pisz! Całusy!
OdpowiedzUsuńNo, Mirabelko wszelkie znamiona życia wypłynęły wraz z wiosennym wpisem..
OdpowiedzUsuńTylko tak dalej to i mięśni przybędzie- haha
Pozdrawiam