Wybiło mnie zwarcie na granicy mostka. Naliczyłam ich setkę.
Imiona i twarze przemycane przez dziurkę od klucza zlewają się z szarością pościeli.
Zaciśnięte palce na piersi - ktoś je tam złożył i zszył grubą igłą, bym nie mogła Go dotknąć.
Drzemiąca głowa na poduszce i kat nacinający linię żył - taki retusz rozmywa znamiona, a krew nie dochodzi do delt.
Pamiętam, odciśnięte usta na czole, jakby miały mnie zbudzić i ten ociężały tułów rzucony w cztery strony milczenia. Zwyczajny brak tlenu.
Przed drzwiami ksiądz proboszcz ustawia się na wysokości zadania, oddziela wczoraj od kości - zaprzecza, że coś już minęło.
Wyścielam się, bo sposób w jaki patrzą zdradza strach.
Nie wiem, ile razy można wejść i wyjść, nic nikomu nie mówiąc?
Kilka gwoździ rozsypanych pod skórą wciąż kłuje.
Nie czekam na cud, ale gdy osiągniemy prędkość początkową zagrzebię się w ziemi
- Jutro znów się widzimy.
A więc psyche Ci padła,aaa to kupa roboty Cię czeka...ale to jest do załatwienia, tylko codzienna praca, praca, praca, praca....i tak bez końca...ale warto, dla nich i przede wszystkim dla SIEBIE - buziaczki-Jola W.
OdpowiedzUsuńJolu, nie pogniewasz się?
OdpowiedzUsuńAle tamta rozmowa niech sobie zostanie między nami.
:) Buziak :*