Przyszło zapotrzebowanie na moją osobę i stawiłam się na kolejnym przedkomunijnym zebraniu w Kościele.
Podpisuję obowiązkową listę. Próbuję poczuć się wygodnie, bezpiecznie, jak przy niedzielnym stole.
W półmroku On jest światłem, wyraźnie i bezsprzecznie. To przecież mój dom.
I wychodzi mądry, nawykły do przemówień aktor i zastrasza struchlałe owieczki diabłem.
Trzy cztery, Amen. Waży się wino.
Wracam z domu do domu.
Pod presją zbudziła się wątpliwość.
Nie Pani pierwsza i nie ostatnia zwątpiła w ziemską obsadę tego spektaklu. Zupełnie tak, jakby nie dochodziły żadne głosy z reżyserki. Obawiam się, że jeszcze chwila i widownia opustoszeje, a wtedy najlepszy klakier nie pomoże. A szkoda.
OdpowiedzUsuńświęte słowa
UsuńBo ta presja niepotrzebna, nie uważasz ? Ciągle i wszędzie nas straszą, wkurza mnie to, dlatego przestałam...bo straszą....nie chcę się bać, chcę chcieć...
OdpowiedzUsuńSerdecznie i cieplutko...Jola W.
Na mnie bat nie działa, na mnie tylko marchewka :)
UsuńPozdrawiam