z cyklu fakty i kity

z cyklu fakty i kity
- Malkontentem trzeba się urodzić - powiedziała dumnie Mirabelka.

czwartek, 28 marca 2013

To tu to tam

Państwo MM udali się do supermarketu po paszę dla bydląt na święta.
Sklep, jak zwykle w tym okresie bywa, pękał w szwach życzliwych i serdecznych sprzedawców oraz jeszcze milszych kupujących.
Zaopatrzeni w pojazd czterokołowy kratkowany w wersji ful wypas, z jedynym na początek jak im się wydawało mankamentem - radia brak, (bo o to akurat, zapewne w kwestii zapomnienia nie zatroszczył się Supermario Boss Sklepowy) wkroczyli pewnie na salony.
Po paru metrach, okazało się, że ich rydwan jest troszkę wystraszony, bo jako dwukółka zaczął się dość mocno telepać na nierównościach i wydawać dziwne jęki na przemian z odgłosami popiskiwania, zupełnie jak Mirabelka na fotelu dentystycznym, na którym stara się raczej bez środków przymusu nie siadać.
Żeby poprawić komfort przyszłego leżakowania, przecież świątecznych jakże istotnych dla życia i zdrowia rodzinnych zakupów, Mżonek przy pomocy zalegających w kieszeniach śrubek i nakrętek, rozpoczął daleko idące prace modernizacyjne. No może nie była to autoryzowana naprawa w serwisie, ale skutek się liczył.
Na swojej drodze napotkali opętany tłum, który w tej istnej stajni Augiasza przebierał porzucony bez składu i ładu towar zalegający po podłodze i regałach. A ponieważ ruchy Mirabelki bywają przeważnie dziwnie skoordynowane, nie była w stanie ominąć czyhającej na jej drodze pułapki w postaci pięciokilowej paczki kociego żwiru. Już prawie straciła przyczepność, ale osiągając dość niski pułap udało jej się w ostatniej chwili uchwycić szczebelka wózka i z całej sytuacji wybrnąć z godnością, diagnozując u siebie jedynie przemieszczenie trzech żeber do kolan i okolicznych kręgów, z nadwyrężeniem wątroby włącznie. Mżonek uciszył kilku rechoczących gapiów za pomocą perswazji słownej, jednego co głośniejszego był nawet gotów uciszyć za pomocą rękoczynów, ale ten zdążył uciec i schować się za regałem z nabiałem.
Najsampierw skierowali swoje kończyny w kierunku działu z padliną. Powarkując i śliniąc się dopadli do lady działu dla mięsożernych, troszkę zalatującego jak skarpety w stanie zajadłej nieświeżości i po tygodniowym zaleganiu pod łóżkiem Dorastającego. Ale mięsiwa wydawały się lśnić i odbijać jakieś niebiańskie światło, choć można było podejrzewać, że zostały poddane procesowi maskowania nieświeżości, co zapewne, poprzez wcześniejszy na ich temat ślinotok, może na przyszłość uruchomić proces powstawania zajadów.
Mżonek za aprobatą Mirabelki wyczytywał kolejno pozycje produktów pochodzenia zwierzęcego i na każde zadane pytanie o obecność towaru, uzyskiwał odpowiedź – Chwilowo brak! A to co było, nie było w stanie zaspokoić ich jakże wysublimowanych apetytów. Prawdopodobnie prosiak, którym byli zainteresowani, taplał się jeszcze w chlewiku dbając o swoją i przyszłych kupujących otyłość fizyczną, a Mirabelki otyłość umysłową.
Po uzyskaniu, jakże satysfakcjonujących inaczej, wszystkich odpowiedzi, nastała krępująca cisza, aż do momentu, jak to zrozpaczony Mżonek zaczął tłuc głową o ladę, gdyż dotarło do niego, iż minuty przeznaczone na zakupy ma dziś i tylko dziś. Nie wzbudził jednak ni krzty litości w sprzedawczyni oraz w żadnym stacjonującym w kolejce kliencie. Za to przypadkowy klient po nich, wydawał się nader szczęśliwy, bo udało mu się zakupić utłuczone na miejscu, bardzo cieniusieńkie cztery kotlety schabowe.
Dynamicznie opuścili dział mięsny, choć Mżonek troszkę może chwiejnym krokiem i przemieścili się w stronę działu wysokoprocentowego.
Zacumowali pod stoiskiem z winami, ponieważ Mirabeka nie wyobraża sobie, by jej bigos nie skąpał się w butelczynie czerwonego wytrawnego. I tu się zaczęły istne męki Tantala. Po półgodzinnym czytaniu etykiet w obcych językach z uruchomieniem translatora w telefonie włącznie, kolejnym półgodzinnym podziwianiu klarowności i barwności trunków, ustawili się do kasy z napisem Alkohole. Pierwsze piętnaście minut zajęci byli rozmową, kolejne piętnaście minut po wyczerpaniu wszystkich tematów do konwersacji gapili się przed siebie, trochę w bok, a Mżonek z racji wykonywanego zawodu, zaczął nawet obliczać nie wyciągając miarki rzutem na oko, długość linii freonowych i średnicę rur wentylacyjnych. Kolejne piętnaście minut czarowali ladę celem zmaterializowania Pani Nieobecnej Sprzedającej, a przez kolejne minuty rozpatrywali obalenie wina czerwonego, wyjątkowo wytrawnego, na miejscu.
W odgłosach złorzeczeń z ich strony i w momencie podjętych wysiłków odkorkowania wina śrubokrętem kieszonkowym, wyłonił się zza skrzynek bodyguard pilnujący szkła, oznajmiając, że haracz za trunki mogą uiścić w dowolnej kasie w tymże sklepie.
Skonsultowani o maniu wszystkich towarów zastępczych, udali się do kasy.
Mirabelka w kolejce do kasy pozostawiła zdezolowany kręgosłup, by móc z okrzykiem świątecznego Alleluja zatowarować się w domu.

4 komentarze:

  1. No i Świąt może się odechcieć :)
    A pamiętasz ten numer kabaretowy? To tak przy okazji Twojej wizyty w supermarkecie.
    http://www.youtube.com/watch?v=lsS8fbA9tYU

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że pamiętam, nawet stosowną płytę z tym żartem posiadam. :)

      Usuń
  2. Ale ze mnie wariatka, pomyślalam sobie że świeżutkie mięsko i wędliny kupię sobie w piątek, czyli pojutrze...ale koleżanka mnie dzisiaj oświeciła. Chciała kupić to, kupić tamto z przygotowanej wcześniej listy a tych " cudów" zwykłych światecznych ni cholery. Została poinformowana, było wszystko w zeszłym tygodniu
    i już nie będzie. Matko, po co jeść nieświeże leżące tydzień w lodówce ?
    Hura, hura ale mam 30 jajek od " prawdziwej kury" i będą święta. Stalowych nerwów dziewczyny - Jola W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wędliny nie kupiłam żadnej. Natarłam mięso do pieczenia, a ono i tak powinno poleżeć, Wszystko będzie świeżutkie i pyszne jak trza! :)

      Usuń

Tu byłem - Zenek
(Twój komentarz może wyglądać i tak, ale jeśli nie będzie podpisany, to jak to mamusia mówiła: Z obcymi się nie rozmawia!)